sobota, 3 maja 2014

Puchar dla Zawiszy

Pierwsze rozstrzygnięcie sezonu 2013/14 już znamy - zdobywcą Pucharu Polski został bydgoski Zawisza. Mecz finałowy rozegrany został na stołecznym Stadionie Narodowym, co ma się stać coroczną tradycją, tak jak data meczu przypadająca na drugi dzień maja. Papierowym faworytem wydawał się beniaminek z Bydgoszczy, który sezon kończy w górnej połówce tabeli, natomiast drugi finalista, Zagłębie Lubin jest na pozycji spadkowej i jeszcze długo w obozie Miedziowych będą drżeć o utrzymanie miejsca w T-Mobile Ekstraklasie. W obu zespołach zabrakło kilku kluczowych zawodników (kontuzje, kartki), choć lista nieobecnych w Zawiszy zawierała o wiele więcej kluczowych nazwisk. Michał Masłowski, Herold Goulon, Bernard Vasconcelos to podstawowi do niedawna zawodnicy Zetki, ba - strzelili 1/3 dorobku bramkowego -15 z 43 uzyskanych do tej pory bramek. Jeśli wziąć pod uwagę wyniki w lidze (2:0, 1:3) to lepszy bilans mają bydgoszczanie, natomiast w Zagłębiu odnoszono się do historii. Po pierwsze do trzech razy sztuka - piłkarze sponsorowani przez KGHM w przeszłości już dwukrotnie grali w finale PP i tyleż razy przegrali z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski (2005 - 0:2, 1:0) i Wisłą Płock (2006 -2:3, 1:3), gdzie o triumfie decydowały jeszcze dwumecze. Po drugie Warszawa - ostatni wielki sukces Zagłębie odniosło w 2007 roku, czyli mistrzostwo Polski, które przypieczętowane zostało w stolicy przy Łazienkowskiej, gdzie zespół prowadzony przez Czesława Michniewicza pokonał Legię 2:1. Teraz magia miasta nie pomogła lubinianom. Mecz prowadzony był w żywym tempie, choć koneserzy mogli przyczepić się do wielu spraw. Częściej atakował Zawisza, ale to lubinianie za sprawą Davida Abwo powinni rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść. Niestety, Orestowi Lenczykowi nie dane było schować pod pazuchą swojego gracza w przypływie radości po strzelonym golu. Po bezbramkowej dwugodzinnej grze przyszła pora na rzuty karne, w których najpierw pomylił się Sebastian Dudek dając fory Zagłębiu. Ale jak się okazało była to jedyna pomyłka ze strony Zawiszy. Wojnę nerwów z Wojciechem Kaczmarkiem najpierw przegrał Cotra, a później najmłodszy na boisku Boniecki. Po celnym strzale Igora Lewczuka bydgoszczanie mogli przyjmować zasłużone gratulacje.
 Przed samym meczem więcej mówiło się o trybunach niż o tym co będzie się działo na murawie. Wiadomo, że od miesięcy trwa konflikt kibiców Zawiszy z właścicielem klubu Radosławem Osuchem. Do bojkotu przyłączali się w ligowych meczach fani innych zespołów omijając szerokim lukiem stadion im. Krzyszkowiaka. Finałowy pojedynek w ramach kibicowskiej (słowo kibolskiej inaczej rozumiem niż dziennikarze) solidarności zbojkotowali również sympatycy w szalikach Zagłębia Lubin. Frekwencję uratowały działania PZPN, który dzięki dystrybucji biletów wśród dzieci i młodzieży szkolnej zapewnił solidną frekwencję powyżej 37 tysięcy widzów. Atmosferę wielkiego widowiska przed i po meczu zapewniły organizacyjne sprawdzone tricki podpatrzone na wielkich imprezach, ale w trakcie samego meczu atmosfery na trybunach nie było. Sporadyczny doping, zabawy do których nie potrafił wszystkich sektorów zachęcić spiker - tak zapewne nie wyglądałby finał, który zaszczyciliby najzagorzalsi kibice obu zespołów.
Ciekawostką jest fakt, że przegrany finału w całej edycji nie stracił ŻADNEJ bramki! Dwukrotnie musiał rywalizację rozstrzygać w rzutach karnych - o ile na początku pucharowej przygody Zagłębie okazało się lepsze od Piasta Gliwice, to w Warszawie już nie powiodło się. Srebrny medal na szyi mógł zawiesić były piłkarz Górnika Wałbrzych Wiesław Stańko, będący kierownikiem drużyny. Na podobny medal zapracował również Paweł Oleksy. Defensor wystąpił w Jaworznie w jesiennym meczu z GKS Tychy (1:0), a wiosną musiał zmienić Lubin na Arkę Gdynia, gdzie prześladuje go niesamowity pech, bowiem kontuzja najprawdopodobniej wyeliminowała go do końca obecnego sezonu. Co ciekawe ostatni mecz w barwach żółto-niebieskich rozegrał w PP przeciwko ... Zagłębiu (0:3), gdzie zresztą doznał kontuzji.
 Od 1992 Dolny Śląsk czeka na triumf w Turnieju Tysiąca Drużyn, jak kiedyś nazywano rozgrywki Pucharu Polski. Wtedy nieoczekiwanie w Warszawie Miedź Legnica ograła po karnych Górnika Zabrze. Wcześniej, w 1987 roku wrocławski Śląsk, również po karnych, okazał się lepszy od GKS Katowice w Opolu. Trzeci finał z udziałem dolnośląskiej drużyny, w którym przyszło strzelać z 11 metrów w decydującej fazie zakończył się porażką. 17 lat temu członkiem zwycięskiej ekipy byli m.in. byli gracze wałbrzyskich zespołów Janusz Góra (Górnik), Kazimierz Mikołajewicz (Zagłębie), ale również Waldemar Tęsiorowski i Ryszard Tarasiewicz, którzy obecnie prowadzą w duecie bydgoskiego Zawiszę.
Bydgoski Zawisza osiągnął swój największy sukces w historii klubu i miasta. 10 lat temu klub był beniaminkiem ... IV ligi, skąd wyrwał się w 2008 (po barażach z LZS Leśnica 2:0, 1:0) awansując do nowej drugiej ligi. Tam spędził 3 sezony, w ostatnim awansowym 2010/11 rywalizując już z Górnikiem Wałbrzych (3:1 w Bydgoszczy, 0:0 w Wałbrzychu - na zdjęciu w walce z Marcinem Morawskim Jakub Wójcicki triumfator PP AD 2014). Potem była dwuletnia gra w 1.lidze, a od lata ubiegłego roku rywalizacja na najwyższym szczeblu rozgrywek. Przed włodarzami Zawiszy teraz czeka ogromne zadanie - wzmocnienie kadry przed zbliżającą się przygodą w europejskich pucharach. Sam trener Tarasiewicz, kuszony przez francuski US Valenciennes, przyznał trzeźwo, że z obecnym składem nie ma co szukać w międzynarodowej rywalizacji. Do tego dochodzą nierozwiązane problemy z kibicami Zawiszy. Na finale kilkanaście tysięcy dopingowało Zetkę, radowało się po końcowym triumfie, ale dla większości z nich był to jeden z nielicznych wypadów na piłkarski mecz i zapewne zabraknie ich już na najbliższym ligowym meczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz