środa, 30 listopada 2011

Czas podsumowań - jedenastki 1. i 2.ligi

Rozgrywki ligowe dobiegły końca, gra jeszcze ekstraklasa. W mediach zaczął się czas podsumowań, statystycznych zestawień, prognoz. Wśród różnych zestawień nie brak nazwisk związanych z Wałbrzychem.
W 1.lidze rewelacyją był beniaminek z Bydgoszczy. Zawisza najdłużej pozostawał niepokonany, a porażek doznał z liderem (0:1 w Szczecinie), wiceliderem (u siebie z Termaliką 2:3) oraz w Gdyni ze spadkowiczem Arką (2:5). Zespół prowadzony przez doskonale znanego na Dolnym Śląsku Janusza Kubota (ojca tenisisty Łukasza) miał jeden wielki atut - znakomity dobór młodzieżowców, którzy okazali się jednymi z najlepszych graczy wśród wszystkich pierwszoligowców. Kubot, były gracz a potem trener w Zagłebiu Lubin, wyciągnął bowiem dwie prawdziwe perełki: Pawła Oleksego i Adriana Błąda.  Paweł to wychowanek klubu z Czarnego Boru, ale do Lubina trafił z Górnika/Zagłębia Wałbrzych. W juniorach zdobył tytuł MP, wygrywał Młodą Ekstraklasę, regularnie grywa w kadrze juniorów. Modelowa wręcz kariera! Oleksy w seniorach w Lubinie zadebiutował jako 17-latek w trzecioligowych rezerwach, wiosną 2009 zaliczył jeden mecz w 1.lidze oraz przygodę w PP. Aby rozwijać się próbował sił na wypożyczeniach (Chrobry Głogów -3.liga gdzie spotkał się z Kubotem, Górnik Polkowice - 1.liga). Latem trafił do Bydgoszczy, gdzie nie udało się załapać wielu graczom w tym wałbrzyszaninowi Dariuszowi Michalakowi.
Oleksy zaliczył 17 meczy, w których 6.razy zobaczył żółtą kartkę. To, że nie zaliczył kompletu występu to wina powołań kadry, z którą bez sukcesów walczy w eliminacjach do MME. Przegląd Sportowy wybrał go do Jedenastki Jesieni, a i Piłka Nożna kilka razy wybierała go do zespołu kolejki.
Na tym szczeblu w teorii lepiej radzi sobie rodowity wałbrzyszanin Dawid Kubowicz. 23-latek nie podbił Wisły Kraków, zaliczył występy w kadrze juniorów, ale żeby zaistnieć w dorosłym futbolu musiał zdecydować się na kolejne wypożyczenia. Po sezonowych przygodach w Turze Turek i Flocie Świnoujście Dawid zaliczył trzecią rundę w Termalice Bruk-Bet Nieciecza, zespole z największą publiką w Polsce !! Tak, tak, nie pomyliłem się, bowiem gdyby porównać ilość widzów to ilości mieszkańców miejscowości to Nieciecza jest swoistym fenomenem. Jedni śmieją się z futbolu na wsi, inni kręcą głowami czytając nazwę zespołu, a w Niecieczy robią swoje i zespół prowadzony przez byłego selekcjonera Słowacji Dusana Radolskiego celuje w tym roku w awans! Kubowicz jesienią wystąpił 9 razy (4 pełne mecze, 5 razy w podstawowym składzie) strzelił jednego gola, który dał remis w Grudziądzu, zanotował kilka asyst. Nie jest pewniakiem w składzie jak Oleksy, ale kilkakrotnie Piłka Nożna wybrała go do Jedenastki Kolejki.
Trzecim graczem pierwszoligowym mający związek z Wałbrzychem jest Damian Misan - napastnik Floty Świnoujście. Wyspiarze osieroceni przez trenera Nemca i najlepszego strzelca jakim był Charles Nwaogu zajęli solidne szóste miejsce. Misan trzykrotnie wybiegł w podstawowej jedenastce, ale tylko raz dotrwał do ostatniego gwizdka sędziego. Jego jesienny bilans to 16 meczy i 2 gole. Kolejne dwie bramki dorzucił w PP. Trudno uznać go za podstawowego gracza, im bliżej przerwy zimowej tym Damian coraz mniej przebywał na boisku a w ostatnich 3 meczach w ogóle nie pojawił się na boisku.
Druga liga
Zmagania drugoligowców nie były oceniane tak dokładnie jak pierwszoligowców. Katowicki Sport wybierał Piłkarza Meczu z udziałem śląskiej drużyny, a tygodnik Piłka Nożna w końcu zaczął podawać dokumentację meczy i redagował Jedenastkę Kolejki. Co do tych zestawień to ciężko uznać je za obiektywne. Niejednokrotnie trafiali tam gracze, którzy spełniali warunki ... wiekowe, bo nie jest tajemnicą by w "specjalistycznym" periodyku wpomnieć o obiecujących nazwiskach. Było trendy swego czasu na wybiernie do zestawienia piłkarzy Elany, potem Calisi, Bytovii czy Chrobrego, a pod koniec rundy przypomniano sobie o Miedzi czy graczach z Tychów.
Oczywiście zestawienia te należy traktować bardziej jako zabawę niż rzetelna ocena ligowców. Śledziłem na bieżąco zarówno rozgrywki jak i te zestawienia. Najlepszym bramkarzem wg PN jest Marcin Ludwikowski z Calisi, którego notabene pożegnano w tym tygodniu w kaliskim klubie. Częściej wybierani byli na tej pozycji choćby Struski (GKS), Osiński (Elana) czy rybnicki pogromca karnych Gocyk (ROW). Wśród graczy w polu brakuje w obu zestawieniach przede wszystkim Bartłomieja Babiarza (GKS Tychy), który aż 4-krotnie wybierany był do jedenastki kolejki (rekordzista - czyli najlepszy piłkarz rundy Patryk Tuszyński (MKS Kluczbork) wybierany był sześciokrotnie). Zabrakło również miejsca dla Kamila Kosteckiego (Energetyk ROW - 4-krotnie w "11 kolejki").
W zestawieniu dublerów znalazło się miejsce dla kapitana Górnika PWSZ Marcina Morawskiego. Marcin wybierany był przez PN dwukrotnie do Jedenastki Kolejki, tyle samo co Jan Bartos. Częściej w taki sposób doceniany był Daniel Zinke (3 razy). Z wałbrzyszan wyróżniani byli jeszcze Damian Jaroszewski, Marek Wojtarowicz i Michał Łaski.
Analizę statystyczną drugiej ligi można znaleźć na portalu 90minut.pl. Jeśli chodzi o indywidualne cenzurki drugoligowców rodem z Wałbrzycha to bilans ich jest następujący /w kolejności drużyn w tabeli/:

Łukasz Jarosiński (MKS Kluczbork) -1 mecz (z Górnikiem PWSZ Wałbrzych) + pucharowy występ w Kleczewie okupiony czerwoną kartką. Trener Smółka mówił, że Łukasz b.dobrze prezentuje się na treningach, ale szans mu nie dawał. Coraz głośniej, że MKS zimą pożegna się z Łukaszem.
Adam Kłak (Czarni Arena Żagań) - podstawowy gracz przez całą rundę. Grał zarówno jako obrońca tak jak w Górniku. Z tą różnicą, że częściej na lewym boku. Jeśli wierzyć zestawieniom prasowym to grywał również w pomocy. Zobaczył 4 żółte kartki, które wykluczyły go z jedynego meczu, w którym nie brał udziału - w Wałbrzychu przeciwko Górnikowi PWSZ. Rozegrał 19 meczy (18 w pełnym wymiarze czasowym).
Bartosz Biel (Tur Turek) - jeden z najmłodszych drugoligowców. Pomocnik. 17-latek trafił do Tura dzięki zawiązaniu współpracy turkowskiego klubu z SMS Łódź. 13(2 w pełnym wymiarze) meczy i pechowe pożegnanie jesieni - kontuzja w meczu z MKS odniesiona już w 6.minucie meczu.
Piotr Włodarczyk (Bałtyk Gdynia) - wiele sobie obiecywano po transferze Włodara do Bałtyku. Początek wyśmienity bo w Turku w meczu z Calisią Kalisz strzela dwa gole - jak się okazało były to jedyne w rundzie. Gdynianie to najmniej skuteczna drużyna ligi i wielu za ten stan rzeczy obwiniała Piotra. Adam Topolski znalazł dla niego nową pozycję - w linii pomocy, w której zadebiutował w pierwszym wygranym meczu (1:0 z Górnikiem PWSZ w Wałbrzychu).18 meczy i 2 gole. Ani razu nie został zmieniony, w całej rundzie opuścił ledwie 2 mecze: w 1.kolejce (brak certyfikatu) i 16. (pauza za 4 żółte kartki). Mocno krytykowany przez gdyńskich kibiców, którzy czekają aż Piotr "odpali" i zacznie trafiać do siatki rywali.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Kibolski Mikołaj

W niedzielę z inicjatywy kibiców Górnika Wałbrzych na boisku Orlik przy ul.Limanowskiego rozegrano turniej piłkarski, z którego dochód był przeznaczony na rzecz Domu Pomocy "Słoneczny" przy ulicy Internatowej.
W turnieju wzięło udział siedem drużyn sympatyków biało-niebieskich a nagrodą dla zwycięzców był mecz z zawodnikami Górnika PWSZ Wałbrzych. Część drugoligowców brała udział w meczu rezerw (6:1 z Gwarkiem) a kilka godzin później część pod wodzą kapitana Marcina Morawskiego wzięła udział w tej pięknej akcji. Dodatkowo piłkarze przekazali meczową koszulkę, a wpływy z jej licytacji wzbogaci ten szczytny cel.
W czasach gdy w kraju człowiek noszący szalik jest uważany za potencjalnego bandytę, kiedy słowo "kibol" kojarzy się jedynie negatywnie i weszło do powszechnego słownictwa - takie inicjatywy powinny być nagłaśniane. Warto dodać, że nie jest to pierwsza akcja przeprowadzona przez grupę wałbrzyskich kibiców.
Słowa uznania również dla wałbrzyskich mediów, które pisały o tej akcji, nie przyłączając się do stronniczego trendu nagonki na kibiców i nagłaśniania tylko bandyckich epizodów i łączenia ich ze środowiskiem kibiców.
Uczestnicy akcji "Biało - niebieski Mikołaj" [foto: walbrzyszek.com]

niedziela, 27 listopada 2011

Finansowe tąpnięcie w Górniku PWSZ

W sumie miałem pochylić się nad tematem podsumowania Górnika PWSZ w drugiej lidze, ale być może te podsumowanie może być, niestety, podsumowaniem drugoligowej przygody piłkarzy wałbrzyskich ... W tym tygodniu wreszcie na wałbrzyskich portalach można było przeczytać to co krążyło w Wałbrzychu w formie plotki. Wg Artura Szałkowskiego z portalu naszemiasto zadłużenie klubu sięga ponad 300 000 złotych. Są to głównie premie i opłaty za transport na mecze, a te były nie małe, bo przecież dalekie to były wyjazdy i wiązały się z noclegiem przedmeczowym. Co prawda PZPN  rozdzielał wpływy z zakładów bukmacherskich, ale z ogólnej sumy 360 tysięcy na wszystkich drugoligowców Górnikowi PWSZ przypadło niewiele ponad 10 tysięcy. Nie jestem ekonomistą, ale przeglądając dokumenty dostępne na oficjalnej stronie klubu, a konkretnie sprawozdanie finansowe za 2010 rok to zobowiązania rok temu sięgały ponad 63 tysiące. Czyli w tym roku zadłużenie zostało zwiększone blisko pięciokrotnie!!! Inflacja tak ostro nie poszła w górę, więc kogo to wina?
W takiej sytuacji należy się jak największy szacunek i brawa dla trenerów, piłkarzy Górnika PWSZ, którzy nieopłacani, czekający na obiecane (na piśmie!!) pieniądze podchodzili do swoich obowiązków profesjonalnie i zdobyli wynik być może ponad stan. Było co prawda blisko prostestu (opóźnienie wyjścia na mecz przy Ratuszowej), ale piłkarze okazali się lojalni wobec działaczy, nie nagłaśniali tematu i dograli rundę do końca bez zgrzytów. Gdyby niezbyt fortunny początek sezonu to miejsce zapewne byłoby wyższe.
O pierwszych problemach finansowych usłyszeć można było już po wywalczeniu awansu - latem 2010. W żadnym ze sparingów nie grał m.in. Piotr Przerywacz, mocno skonfliktowany z dyrektorem klubu Arturem Torbusem. Chodziło ponoć o pieniądze na sprzęt. Sezon ruszył, Przerywacz zagrał i rozeszło się po kościach. Dokładnie rok mija od złożenia rezygnacji z funkcji dyrektora klubu przez Artura Torbusa. Nauczyciel, trener, (bez)radny przez lata pracował w klubie z Ratuszowej, ale dopiero od 2008 roku, kiedy udało mu się namówić do powrotu do rodzinnego miasta Morawskiego, Janika, Rytko, Wepę, Tobiasza i innych co dało kolejne awanse zaczęło być głośno o nim. Był oczywiście skonfliktowany z kibicami, ale tych awansów nikt nie może mu zabrać. Jako radny PO (legitymujący się najmniejszą liczbą interwencji) oczywiście tuż po odejściu z klubu próbował ugrać ze swojej byłej funkcji coś dla siebie, czytaj: dla swojej partii. W wywiadzie dla Słowa Sportowego (nr 48/2010 z 29.11.2010) Torbus R.Radczakowi mówił: Jesteśmy po rozmowach z dużą wałbrzyską firmą, która już w styczniu 2011 chce z klubem podpisać umowę sponsorską. (...) Jest jeden warunek: gwarantem realizacji tego przedsięwzięcia jest prezydent Wałbrzycha Piotr Kruczkowski. Jeśłi 5 grudnia zostanie on wybrany na kolejną kadencję to klub będzie miał sponsora i możliwość podnoszenia poziomu sportowego. Jeśli nie - sytuacja klubu będzie bardzo trudna...
Z obietnic niewiele wyszło, choć Kruczkowski wygrał wybory. Jakieś tam wsparcie dla piłkarzy przyszło. Napis Victoria widniał na koszulkach, ale pieniądze nie były takie duże jak wielu by sobie życzyło skoro rok zakończono z takim zadłużeniem.
Prezes Czesław Grzesiak od samego początku mówił głównie o ilości młodych piłkarzy, sukcesy seniorów były jakby obok. Jako prezes Tesco nie był w stanie załatwić więcej funduszy dla seniorów, bo przecież stowarzyszenie Górnik PWSZ to nie tylko drugoligowcy, ale przecież kilkanaście drużyn od juniorów po trampkarzy. Może to i trochę dla niektórych dziwne, bowiem Grzesiak może się pochwalić funkcją Prezesa Zarządu w Spółkach z o.o: SAVIA – Karpaty, Genesis, Promesa oraz Członka Zarządu w Spółce Jasper , ale trudno oczekiwać by pieniądze z tych spółek trafiały do stowarzyszenia. Tutaj również kłania się ekonomia, na której się nie znam. Wiadomo, że Grzesiak ukończył kurs dla syndyków masy upadłościowej i oby ta wiedza nie była mu potrzebna w Wałbrzychu.
Wciąż nie zarejstrowano spółki z o.o. pod którą miałoby podlegać stowarzyszenie. Takie plany były już w marcu 2010 i można było przeczytać o nich przy okazji rezygnacji Mariusza Gawlika i Andrzeja Lukasa. Nie byli to działacze na świeczniku jak Torbus, ale ich rola była trudna do przecenienia. Gawlik związany z OSiR-em nie był zbytnio lubiany przez kibiców Górnika ze względu na swoją przeszłość związaną z Zagłębiem. Ale nie można zarzucić mu, że źle działał w sprawach organizacynych. Więcej spodziewno się po Lukasie, który jako dyrektor oddziału Energii Pro Grupa Tauron miał spowodować większy przepływ gotówki z energetycznego giganta, a także współpracę innych regionalnych firm z klubem. Jednak z czasem okazało się, że mający być motorem napędowym rady programowej KP Górnik Zbigniew Chlebowski,  zaliczył korupcyjną wpadkę, Tauron zaangażował się w wyższe ligi (najpierw Ruch, a teraz Śląsk). W sumie Lukasa mało kto kojarzył, ale w swoim czasie chyba jego zaangażowaniu klub mógł liczyć na współpracę z innymi firmami. Ich miejsce w zarządzie pojawił się duet Marek Piwko - Piotr Michalak. Długooczekiwana spółka nie powstała, więc nie było prezesa, który miał pozyskiwać sponsorów dla piłkarzy.
Wielokrotnie krytykowałem panów Piwko i Michalaka za co słyszałem pretensje. Do tej pory niewiadomo co z funkcją dyrektora osieroconej po Torbusie rok temu. Nic nie wiadomo o nowych sponsorach w 2011. Pojawiły się nazwy firm na koszulkach, ale widocznie te wsparcie nie było wystarczające. Latem klub był najmniej aktywny na rynku transferowym - nic dziwnego skoro nie ma kasy to żaden szanujący się menadżer nie będzie podsyłał na testy swoich graczy by ci grali za darmo. Znaleziono środki na Jana Bartosa, ale już na napastnika nie i dzięki Bogu nikt nie chciał Romana Maciejaka, bowiem wątpię by klub mógł konkurować z jakąkolwiek sensowną finansową ofertą. Nie podpinałbym pod kłopoty finansowe z kolei przedłużające się rozmowy w sprawie umowy juniora Pawła Matuszaka, bowiem być może ojciec Pawła miał wysokie oczekiwania za grę piłkarza, który wóczas raz czy dwa kopnął dobrze piłkę w seniorach...
Mimo tych kłopotów piłkarze jeździli na dalekie wyjazdy z noclegiem, walczyli, zdobywali punkty. Jestem tylko ciekaw czy w sumie zadłużenia są również jakiekolwiek zadłużenia wobec panów Piwko i Michalaka? Wątpliwe bowiem by za darmo pracowali w klubie.
Co dalej? Nadzieją może okazać się projekt prezydenta Wałbrzycha - Fundacja Invest Wałbrzych. Pomysł prosty i logiczny, że może nawet szokować, że do tej pory nikt nie wprowadził go w życie. Firmy z WSSEIP miałyby dzielić się rocznymi wpływami z fundacją, która przeznaczała by je na rozwój kultury i sportu.  Fundacja ma być zarejstrowana niebawem, piłkarze żyją nadzieją na powodzenie tego projektu i nie rozjeżdżają się jeszcze masowo po kraju, a większość z nich na pewno znalazła by miejsce w drugo- czy trzecioligowych klubach bardziej zasobnych finansowo. Czemu do tych firm ścieżek nie wydeptywali Michalak z Piwko? Czemu ten projekt nie wszedł za kadencji poprzedniego prezydenta miasta, który gościł przy Ratuszowej nie jeden raz. Czemu również w wałbrzysku ratuszu skutecznie nie lobbowali wspomnaini dwaj panowie?
Roman Szełemej uratował wałbrzyskie szpitale, być może uratuje wałbrzyski sport. Nadzieją jest, że sam weźmie poważnie swoje słowa z lipca gdy futsalowcy lecieli do Finlandii kiedy powiedział "...w wałbrzyskim sporcie dzieje się więcej niż przeciętny wałbrzyszanin wie. (...) Sport to najlepszy sposób na pozytywne promowanie Wałbrzycha".

sobota, 26 listopada 2011

Hit we Wrocławiu - weryfikacja Śląska.

Ivica Iliev (nr 77) nadspodziewanie łatwo radził sobie z defensywą Śląska.
Od niepamiętnych czasów na Dolnym Śląsku doszło do meczu, który był wydarzeniem nie tylko kolejki, ale i rundy. Wicemistrz a zarazem lider ekstraklasy podejmował aktualnego wciąż mistrza Polski. Najlepsza w przekroju całego kalendarzowego 2011 roku drużyna kontra zespół, którego 3 minuty dzieliły od Ligi Mistrzów.  Itd, itp. Spotkanie rozegrane na nowym wrocławskim stadionie zgromadziło po raz drugi z rzędu komplet 43 000 widzów. Żaden do tej pory obiekt w kraju nie wypełnił się w 100% dwa razy pod rząd. Wrocławianom przyszedł w sukurs oczywiście terminarz, bowiem w dwóch pierwszych meczach na nowym stadionie Śląsk grał z zaprzyjaźnionymi drużynami i nic dziwnego, że do Wrocławia przyjechały rzesze fanów za swoją drużyną, maksymalnie zmobilizowały się fan-cluby Śląska, a i zwykłych ciekawskich sympatyków, nie będącymi zadeklarowanymi ultrasami, fanami itd nie zabrakło na trybunach. Listopad był dobry dla Sląska, bowiem nie dość, że zepół otwierał tabelę to w końcu w kraju zaczęto postrzegać ekipę Oresta Lenczyka jako poważnego kadnydata do walki o mistrza Polski. Pisano, mówiono, że to zespół, który wygrywa fartem, przez nieskuteczność rywala, przypadkowe bramki, czekano na odpalenie poznańskiej lokomotywy, skutecznego zrywu Legii, Wisły, a tymczasem wrocławianie nie dość, że wygrali przy Łazienkowskiej, wypunktowali u siebie Lecha to skutecznie upokorzyli niby odradzający się Lubin, zdobyli twierdzę Białystok. Lenczyk ma naprawdę silną kadrę, z której może sklecić dwie jedenastki. Wczoraj nie wybiegli w podstawowej jedenastce: R.Gikiewicz - Socha, Wasiluk, Wołczek, Spahić - Elsner, Cetnarski, Sztylka, Madej (M.Garncarczyk) - Voskamp, Ł.Gikiewicz. Na dobrą sprawę ci zawodnicy mogliby spokojnie zacząć mecz ligowy Śląska! Przed meczem podbijano jeszcze bębenek faktem, że w jedynym mistrzowskim sezonie wrocławian w 1977r. zespół Śląska w trakcie sezonu przeprowadził się z Oporowskiej na większy obiekt (wówczas Stadion Olimpijski). W Wiśle, która miała za sobą 4 kolejne porażki, pożegnano trenera i kompletnie skrytykowano holenderski model prowadzenia zespołu, który w czerwcu był jeszcze wychwalany pod niebiosa, z różnych względów zabrakło Sobolewskiego, Meliksona, Kirma, Bitona, Małeckiego (wszedł w II połowie). Mecz Śląska z Wisłą miał być detronizacją mistrza kraju AD 2011. W przypadku porażki Biała Gwiazda miała by 10 punktów straty i ciężko byłoby nadrobić tę stratę. Tymczasem podczas meczu okazało się, że jeszcze Wisła nie zginęła, a Śląsk nie jest na tyle mocnym zespołem by wygrywać z każdym. Co prawda wrocławski zespół pod wodzą Lenczyka nie potrafi znaleźć sposobu na Koronę Kielce, ale wszystko wskazywało, że z zespołem K.Moskala powinien sobie poradzić. Pierwsza odsłona to brutalne sprowadzenie na ziemię. Obserwowałem szczególnie grę Piotra Celebana, który w tym sezonie zdobył 4 gole i to grając na pozycji obrońcy, nie egzekwując rzutów karnych. Canal +  nagrodził go tytułem Piłkarza Miesiąca, coraz więcej głosów domaga się jego powołania. Tymczasem mecz z Wisłą potwierdził słuszność decyzji F.Smudy, że na chwilę obecną Celeban nie jest w stanie rywalizować ani z Piszczkiem, ani z Wasilewskim. 32-letni Serb Ivica Iliev, jeden z najbardziej krytykowanych Wiślaków, objeżdżał Celebana w I połowie niczym juniora. Sam Iliev chyba nie pamięta ile razy mógł w polskiej lidze, w jednym meczu zagrywać skutecznie piętą. Kadra póki co to nie ten rozmiar kapelusza dla Celebana. Również kapitan Śląska Sebastian Mila rozczarował. Co prawda po meczu tłumaczono jego dyspozycję chorobą, ale mnie oprócz gry bardziej irytuje gwiazdorskie maniery, których nabrał na Dolnym Śląsku. Nie był taki w Grodzisku (tam tłumaczył go wiek), nie był taki w ŁKS (wracał niepyszny z nieudanych wojaży w Austrii i Norwegii). We Wrocławiu 97% decyzji sędziego dotyczących "Sebka" są przez niego komentowane - nawet jeśli sędzia odgwiżdże na nim faul to musi wrzucić kilka zdań komentarza. Zamiast tracić siły na bezsensowne udowadnianie swoich racji, może by zaczął angażować się w defensywę, gdzie o wiele więcej pożytku jest z Dudka. Bez zaangażowania w defensywę nie co szukać w reprezentacji, bo tam za plecami nikt za niego nie będzie pracował. Podjerzewam, że gdyby zdrowy był Sobolewski to wczoraj boleśniej przekonałby się co znaczy walka w II linii.
Wisła wygrała, złośliwi stwierdzą, że to dobrze dla ligi, będzie ciekawsza. Legia jak wygra w Kielcach obejmie fotel lidera. Co prawda mecz z Wisłą to bolesne zderzenie się z rzeczywistością wielu wrocławian, sympatyków Śląska, ale może nie mieć to znaczenia takiego jakie miało inne spotkanie z Wisłą ... blisko 30 lat temu, kiedy to sensacyjna porażka na mecie sezonu 1981/82 dało mistrzostwo Widzewowi a nie Śląskowi. Śląsk ma obecnie taki potencjał, że jest w stanie walczyć o dublet co 12 miesięcy temu trudno było sobie komukolwiek wyobrazić sobie. Zimą pewnie będą jeden, dwa transfery i latem zespół ponownie będzie przygotowywał się do pucharów w Europie.
W drugiej połowie lutego kolejny mecz Śląska we Wrocławiu - z Ruchem Chorzów, obecnie trzecim zespołem, może być ligowym szczytem, ale nie spodziewam się tłumów tak jak w meczach z Lechią i Wisłą. Ba jestem w stanie zaryzykować, że nie będzie 30 tysięcy. Mecze topowo kibicowskie we Wrocławiu za nami więc teraz ostaną się tylko kibice z krwi i kości, a nie oglądacze nowych obiektów, ciekawi tłumów. Wyzwanie dla organizatorów by zachęcić na ponowne przyjście na stadion tych co po raz pierwszy przyszli wczoraj lub na mecz z Lechią, będzie ogromne. O formę piłkarzy raczej można być spokojnym.

czwartek, 24 listopada 2011

Jesteś w Warszawie - będziesz idolem

Warszawa da się lubić mówią słowa piosenki. W kraju nie wszyscy jednak tak twierdzą. W stolicy swoją siedzibę ma większość redakcji, władz. Media często zdają się nie zauważać innych spraw niż te w stolicy. Sukces odniesiony jest tak nagłaśniany jakby był ogólnokrajowy. Ta przesada nie jest rozumiana w innych regionach, gdzie częściej króluje po prostu zdrowy rozsądek. I ja jej czasami nie rozumię. W ostatnich dniach mamy szał na punkcie piłkarza stołecznej Legii – Rafała Wolskiego. 19-latek w ostatni weekend w ładny sposób podbił sobie piętką piłkę i zdobył ładną bramkę po której większość mediów oszalały. Oczywiście te związane ze stolicą nie znają umiaru i już rozpływają się w zachwytach nad graczem Legii, nad legijną akademią, nad świetlaną przyszłością warszawskiego narybku itd. itp. Od kilku ładnych lat stołeczne media traktują temat warszawskiego futbolu jak ogólnokrajową sprawę. Od wielu lat szuka się drugiego Wojciecha Kowalczyka, który był samorodnym talentem z dzielnicy Bródno i bez kompleksów podbił cały kraj, udanie grał w kadrze, lidze hiszpańskiej czy cypryjskiej. Grając w Warszawie zawodnik mógł liczyć na bonusowe potraktowanie przez dziennikarzy w porównaniu z graczami z Poznania, Łodzi, Krakowa, Pomorza czy Górnego Śląska. Mnie wkurzyło to bodaj pierwszy pod koniec lat 90-tych kiedy Piłka Nożna (redakcja z siedzibą jakżeby inaczej - w Warszawie) mocno faworyzowała Nigeryjczyka Kennetha Zeigbo, który zaczął swoją przygodę z Polską od strzelenia bramki przewrotką w Superpucharze Legii z Widzewem. Czy ktoś go jeszcze pamięta? Potem było lansowanie wielu graczy, różnej klasy, jak choćby Marcina Smolińskiego – ostatnio nie łapiącego w słabiutkim ŁKS. Podkreślano jego warszawski rodowód, bramkę derbową nominowano do gola rundy, kandydował do Odkrycia Roku itd. Itp. Jeszcze gorzej skończył niejaki Daniel Mąka, który dla odmiany wyskoczył niczym filip z konopi z Polonii. Zaliczył hat-tricka w meczu z imienniczką z Bytomia i w prasie już pojawiły się newsy o talencie, szybkim transferze za granicę, a koniec końców obecnie Mąka gra w Polonii, ale tej z Bytomia i bliski jest gry przeciwko … wałbrzyskiemu Górnikowi w następnym sezonie w 2.lidze dokąd zmierza słabo grająca Polonia. Czy Radosław Majdan wypłynąłby w mediach, tabloidach gdyby siedział sobie w Szczecinie? Nie. Wiadomo, że związek z Rabczewską miał wpływ na jego przejście do stolicy, ale po rozstaniu z nią, już nie Radosław tylko Radek stał się celebry tą, którego zna przysłowiowa gospodyni domowa ślęcząca przed TVN i czytająca Galę.
Jan Urban w Legii postawił na duet młodych wilczków w postaci Rybusa i Borysiuka.  Obaj koniec końców trafili do kadry i być może zagrają na Euro, ale trudno uznać Rybusa za gracza potrafiącego odmienić losy meczu. Choć gwoli prawdy po pewnym okresie zastoju znów gra na miarę oczekiwań. Jeśli chodzi o Ariela Borysiuka, to jemu mogło zawrócić się w głowie latem gdy piano zwłaszcza w Przeglądzie Sportowym (z redakcją oczywiście w stolicy) o dwóch, trzech milionach euro, które za niego miał zapłacić włoski klub z Udine.  Może gdyby nie ten szum medialny to nie byłby obecnie postrzegany przez niektórych jako przereklamowany pomocnik z nadmierną inklinacją do faulowania i kolekcjonowania napomnień. Po awansie do LE ucichło nieco o bałkańskich gwiazdach Legii a przypomniano sobie o Polakach. Nieco wcześniej oślepiony stołecznymi gwiazdkami został Franciszek Smuda (w przeszłości piłkarz i trener w Legii) powołując Michała Kucharczyka. Kiedyś śmiano się z Wojciecha Łazarka, u którego debiut w kadrze zaliczył z pół polskiej ligi. Kucharczyk kopnął kilka razy dobrze piłkę w lidze, a że dopiero w tym roku skończył 20 lat to spełniał wszelkie kryteria na gwiazdę młodego pokolenia. W październiku Maciej Skorża więcej dawał szans Michałowi Żyro oraz wspomnianemu Wolskiemu. Okazało się, że w naszej słabiutkiej lidze młody piłkarz nie straci szybko piłki, nie boi się kiwnąć starszego od siebie rywala, a do tego zaliczy asystę lub strzeli gola i jest potencjalną gwiazdą nie tylko zespołu, ale całego pokolenia a niebawem całej reprezentacji seniorów. Na ławce siedzi jeszcze Jakub Kosecki (1990), który również nie ma kompleksów i z tego co widziałem jego epizody w seniorach nie prezentuje się gorzej od nagłośnionych do granic możliwości młodszych kolegów.  Boję się pomyśleć co będzie gdy strzeli bramkę inny wychowanek w kadrze Skorży - Łukasik. Zaznaczam - nie mam nic do tych chłopaków, wręcz przeciwnie trzymam kciuki by im się udało, by poszli drogą Kowalczyka a nie Mąki czy Smolińskiego. Media próbują ich wypromować i dobrze, tylko robią to w sposób nachalny i do przesady. Za chwilę ludzie zaczną bać się otworzyć lodówki, bo z niej wyskoczy Wolski. Gorzej jak przyjdzie dla nich słabszy okres, bo kiedyś nadejdzie. Wtedy będą musieli zmierzyć się z tym ciężarem i jak sobie nie poradzą to skończą jak chociażby Adrian Paluchowski, który 2 lata temu rozpoczął sezon strzelając 3 gole Zagłębiu Lubin. Rozpływano się nad jego dryblingiem w polu karnym, podcinką. Prawie tak jak teraz Wolski. Nawet sporną bramkę samobójczą zaliczono na jego konto. Potem było 8 ligowych meczy i zero bramek, wiosną wypożyczenie do ekstraklasowego Piasta Gliwice i 11 meczy z zerowym kontem. Nawet w Młodej Ekstraklasie nic nie strzelił. Obecnie już drugi sezon próbuje odbudować się w Łęcznej. Czy takie miał perspektywy „Paluch”, któremu nakreślili dziennikarze, „fachowcy”?  Albo gdzie są młode nadzieje Legii, wychowankowie nowosądeckiej Sandecji, wydarte londyńskiej Chelsea, przez którą byli ponoć obserwowani, Maciej Korzym i Dawid Janczyk? Jedyny plus, że wzięto grubą kasę za Janczyka. 
Pewnie pominąłem jakieś nazwisko, bo sporo było tych wschodzących stołecznych gwiazdek, ale irytujące jest szukanie na siłę idola, gwiazdy młodego pokolenia.
Nie wiem czy to jest promowanie się dziennikarzy poprzez lansowanie bez umiaru, szukanie niekiedy na siłę nowych idoli do których ma się najbliżej z miejsca pracy. A może po prostu nie chce się pojechać w inny region. 
I między innymi przez takie działania promocyjne, marketingowe ludzie nie zauważających co się dzieje poza Warszawą. nie czują sympatii do stolicy.

środa, 23 listopada 2011

Remis Górnika PWSZ na zakończenie piłkarskiej jesieni

Górnik pojechał do Bytowa bez wykartkowanych G.Michalaka i J.Fojny i rekonwalescenta J.Bartosa, nie był faworytem w meczu z solidnym beniaminkiem a poza tym byl to dla wałbrzyszan jeden z najdalszych wyjazdów ligowych. Nie jest tajemnicą, że klub przeżywa problemy finansowe, ale w grze, podejściu zawodników do swoich obowiązków tego nie widać. Zespół wyjechał w przeddzień meczu i zagrał dobre spotkanie wywalczając zasłużenie jeden punkt. Podobnie jak przed rokiem ostatnią bramkę w ligowej jesieni Górnika PWSZ zdobył Marek Wojtarowicz (rok temu pokonał przy Ratuszowej bramkarza Tura Turek), dla którego był to pierwszy gol w tym sezonie. Wcześniej sprokurował karnego, ale udanie się zrehabilitował. Swoje szanse mieli i wałbrzyszanie i goście. Wg obserwatorów blizsi zwycięstwa byli gospodarze i remis jest sukcesem wałbrzyszan. O tym jednak już podcza następnej kolejki nikt nie będzie pamiętał. Ważne jest to, że Górnik PWSZ nie przegrał kolejnego meczu. Żółte kartki otrzymali ci zawodnicy co najczęściej są kartkowani (nie licząc odpoczywając za napomnienia Fojny i G.Michalaka), ale w planowym pierwszym wiosennym meczu zabraknie jedynie Jacka Fojny, którego kara to 2 mecze.
Teraz górnicy będą odpoczywać i jeśli wierzyć oficjalnej stronie piłkarze wracają do treningów 5 stycznia 2012. Co z drugoligowym zespołem? Nie wiadomo, ale jeśli po mieście krążą plotki musi być coś na rzeczy. Szkoda by było zaprzepaścić coś co wypracował Robert Bubnowicz i grupa sprawdzonych zawodników przez 3,5 roku. Warto tu nadmienić jeszcze inny rodzaj plotek - już bardziej korzystny dla wałbrzyszan, o reorganizacji rozgrywek. Spoglądając na tabelę grupy wschodniej to zauważyć się da, że tam ligowe boje mają charakter kadłubowy. Nie dość, że w rozgrywkach wystartowała nieparzysta ilość drużyn, to w trakcie wycofała się drużyna Sokoła Sokółka. Pernamentne kłopoty z licencjami spowodowały dywagacje na temat sensowności dwóch 18-drużynowych grup 2.ligi. Wiele zespołów uzyskało licencję na grę po odwołaniach, warunkowo z różnymi nadzorami. Już latem powstały projekty, żeby od lata 2012 druga liga wystartowała w innym kształcie, a mianowicie: jedna grupa. Wtedy oczywiście byłby wyższy poziom rozgrywek, ale koszty utrzymania zespołów wzrosły by i to bardzo. Ciężko by sobie wyobrazić by kluby z Dolnego Śląska wyjeżdżały np. do Jezioraka Iława czy Wigier Suwałki w dniu meczu, co obecnie mogą zrobić w przypadku np. Zdzieszowic, Jarocina. Na te apele działacze związkowi nie pozostali głusi i już powstało lobby, które ma zaproponować nowy kształ drugiej ligi od sezonu 2012/13 - cztery grupy podzielone wg klucza geograficznego. Trudno oczekiwać by drużyny z naszego regionu rywalizowały po podziale z zespołami z Pomorza, więc najprawdopodobniej powstała by grupa lubusko-dolnośląsko-opolsko-śląska.Obniżyło by to znacznie koszty podróży. W teorii poziom obniży się, ale biorąc pod uwagę solidność zespołów z Górnego Śląska, nieobliczalność drużyn z innych regionów nie należy nic przesądzać. Spotkania derbowe zapewniły by atrakcyjność takich rozgrywek. Odpadły by dalekie wyjazdy, spotkania na północy kraju. Ale to tylko projekt, czy przejdzie dowiemy się zapewne wiosną co też jest dziwne, bo zespoły powinny wiedzieć o co walczą i tu dotyczy nie tylko drugoligowe ekipy, ale i trzecioligowe.

czwartek, 17 listopada 2011

Czy będzie bezbramkowy tryptyk?

Jesienią wciąż gramy rundę wiosenną. Póki co pogoda dopisuje, czego nie można być pewnym w marcu 2012. Inna sprawa, że aura nie sprzyja kibicom, którzy często w niezbyt sprzyjających okolicznościach przyrody oglądają poczynania swoich pupili. Przerzucenie wiosennych meczy ponadto spowodowane jest rozgrywanym za pół roku turnieju Euro2012. W historii wielokrotnie rozgrywano późną jesienią mecze rundy rewanżowej, wyjątkiem był okres mistrzostw świata 1974 kiedy rozgrywki 1.ligi dokończono po turnieju finałowym w RFN. Paradoksalnie wtedy wałbrzyskie Zagłębie, praktycznie zdegradowane, zanotowało całkiem przyzwoite rezultaty. Z kolei przed meksykańskim mundialem jesienią 1985r. pierwszoligowy Górnik rozgrywał trzy mecze rundy wiosennej i po obiecującym remisie z Legią (1:1) zanotował dotkliwe porażki z Widzewem w Łodzi (rekordowe 1:6!) i z Górnikiem Zabrze u siebie (1:4). W ostatniej dekadzie nie trzeba było żadnych mistrzostw by przerzucić kilka kolejek wiosennych na listopad. W sezonie 2005/06 Górnik/Zagłębie w IV lidze rundę rewanżową zaczął od sensacyjnej porażki u siebie z Prochowiczanką 1:2 (1:0 do 85'), w ostatniej wiosennej kolejce rozgrywanej w listopadzie zrehabilitowali się wygrywając w Trzebnicy 2:1. Z kolei w sezonie 2006/07 wałbrzyszanie pokonali Nysę Zgorzelec 2:0, BKS Bolesławiec 3:1, Łużyce Lubań 2:0, rok później rozegrano już tylko jedną kolejkę podczas której wałbrzyszanie zrewanżowali się oleśnickiej Pogoni za wpadkę na inaugurację wygrywając 2:1.  Wałbrzyski ligowiec pod wodzą Roberta Bubnowicza dopiero w tym miesiącu rozgrywa kolejne rewanżowe mecze. Do tej pory na własnym boisku zarówno z GKS i Czarnymi zanotował bezbramkowe remisy. Czy ta passa zostanie podtrzymana w Bytowie?  Bytovia przed sezonem i na początku rozgrywek była postrzegana jako typowy beniaminek, który zaliczy roczny epizod w drugiej lidze. Był kojarzony jedynie z autobusem Barcelony, który zafundował na ostatni mecz trzecioligowy sponsor klubu firma Drutex - jedna z największych firm produkujących okna, a dziś jeden z potencjalnych nabywców udziałów w Lechii Gdańsk. Pierwsze mecze w lidze, w dodatku przegrane z Rakowem (0:2) i GKS u siebie (0:4) zdały potwierdzać powszechną opinię o piłkarzach Waldemara Walkusza. Niestety dla wałbrzyszan przełom, czyli historyczna pierwsza bramka i pierwsze drugoligowe punkty Bytovia zdobyła przy Ratuszowej w pojedynku z Górnikiem PWSZ. 2:1 po golach Michała Pietrzyka i Dawida Ambroziaka początkowo uznane zostało jako słabość wałbrzyszan a tymczasem bytowianie rozpoczęli passę 5 kolejnych zwycięstw! Oprócz Wałbrzycha padł Żagań, Jarocin, przegrała w Bytowie również "wielka" Miedź. Dopiero w 11.kolejce nastąpiła trzecia porażka (0:3 u siebie z MKS), a gdy tydzień później bytowianie znaleźli pogromce w Turku wydawało się, że to koniec pięknego snu beniaminka. Nic z tego! Przyszły kolejne 3 kolejne zwycięstwa. Rundę zakończył zespół remisem w Kaliszu i dość niespodziewaną porażką u siebie z Chrobrym. W 2 meczach rewanżowych Bytovia podobnie jak Górnik odniósł dwa identyczne remisy, tyle, że 1:1. Mimo wszystko w pojedynku z wałbrzyskim zespole beniaminek jest faworytem. W Wałbrzychu liczy się na powtórzenie wyczynów GKS, MKS i Chrobrego, którzy wywozili komplet punktów, ale o to będzie cholernie ciężko. Zespół praktycznie bez gwiazd, ofensywna siła opiera się na kreatywności kapitana 35-letniego już Wojciecha Pięty, który pełni rolę podobną do tej jaką spełnia w Górniku Marcin Morawski - kapitan, który wykonuje zdecydowaną większość stałych fragmentów gry.  Ciekawostką mógła być być rywalizacja duetów braterskich. W Bytovii występują bowiem Michał i Jakub Szałkowie (trzeci brat Mateusz gra w Pogoni Szczecin), a na przeciwko nich mogli stanąć Dariusz i Grzegorz Michalakowie (nie wiem czy Piotr i Krzysztof Michalakowie kopią piłkę w B klasie). Mogli, bowiem Grzegorz otrzymał z Czarnymi 4.żółtą kartkę i nie wystąpi w ostatnim meczu tego roku. Warto dodać, że to są dwa z czterech ligowych duetów braterskich w tej lidze - dwa pozostałe to Łukasz i Tomasz Damratowie (Ruch) oraz bracia Jarosińscy: Łukasz (MKS) i Kamil (Górnik PWSZ). W kadrze Waldemara Walkusza figuruje napastnik Marek Kowal, który przed sezonem próbował sił w wałbrzyskim zespole, ale nie znalazł uznania w oczach trenera Bubnowicza. Kowal zaliczył ledwie 2 występy w Bytovii po czym doznał kontuzji i zniknął z ligowego składu.
Wałbrzyszanie po bardzo nieciekawym początku wylądowali na przyzwoitym miejscu. Piłkarze Bubnowicza zapewne będa chcieli pożegnać jesień z co najmniej punktem. Mimo problemów finansowych zdają sobie sprawę, że każdy dobry występ to okazja do promocji. Przykładem sztandarowym jest Dariusz Michalak, który ostatnio zaliczył testy w Lechii Gdańsk. Mimo, że nie muszą one przynieść pozytywnego wyniku w kraju wielu sobie przypomniało o klubie Górnik Wałbrzych, a nazwisko wałbrzyskiego defensora zostało już zapamiętane. Poza tym będą chcieli się zrewanżować za niefortunną inaugurację sezonu w Wałbrzychu.

sobota, 12 listopada 2011

Kibic nabity w butelkę

Kibic piłkarskiej reprezentacji Polski został nabity w butelkę. PZPN zaprezentował nowe koszulki piłkarzy, które są wykonane rzekomo ze starych butelek. Złośliwi twierdzą: piłkarze z recyclingu (vide Perquis, Polanski) w koszulkach z recyclingu. Ekologia, recycling - wszystko OK, tylko czemu po drodze zgubiono godło narodowe, które miało swoje miejsce od dekad. Tylko raz, podczas - o ironio - bodaj najlepszego w historii spotkania reprezentacji przeciwko Holandii (1975) dzięki błędowi producenta te godło wyglądało dziwacznie (czerwony orzeł na białym tle). Zdarzały się w przeszłości, że reprezentacja nie grała w koszulkach o narodowych barwach - co prawda mecze były zwycięskie, ale zaniechano eksperymentów designerskich. Tymczasem w dniu Święta Niepodległości piłkarze, którzy mieli wybiec jako reprezentacja Polski wyglądała jak kadra PZPN, z logotypem PZPN. Piłkarska federacja krytykowana jest od dawna. Ogólnostadionowe hasło "je..ć PZPN" stało się tak popularne, że krzyczeli ci co nawet nie bardzo wiedzieli o co krytykują. Działacze od lat potrafili dać powód do krytyki jak nie kibicom to nawet piłkarzom. Jak się nie kłócono o kasę, to nie potrafiono zorganizować odpowiedniego noclegu, sprzętu. Obecny zarząd jest w świetle reflektorów, szczególnie jak nasz kraj jest organizatorem mistrzostw kontynentu. Pijany działacz w samolocie, niezrozumiałe nadawanie obywatelstwa "farbowanym lisom", rozgrywanie meczów w Azji czy w Niemczech ze względu na umowy sponsorskie... To przeciętny kibic mógł przełknąć. Ponarzekał w swoim stylu, ale i tak czekał z utęsknieniem na najbliższy mecz. Kilka dni przed pierwszym meczem kadry we Wrocławiu, gdzie podczas Euro też rozegra jeden mecz, gruchnęła wiadomość o nowych koszulkach bez godła narodowego. Głos w tej sprawie zabrał nawet prezydent, szybko podchwycili temat artyści kabaretowi (R.Górski "dobrze, że chociaż koszulki nie są błękitne"), ale beton PZPN nie został wzruszony tym ani na milimetr. Wygrał marketing, chęć zysku, zastrzeżenie produktu. Kasa Misiu, kasa. Wartości inne odchodzą do lamusa. Jakież było moje zdziwienie jak usłyszałem Pawła Zarzecznego - dziennikarza, który nie boi się wypowiedzieć głośno co mu na sercu leży,  bezkompromisowego, uznawanego przez innych za kontrowersyjnego. Stwierdził, że zamieszanie wokół orzełka na koszulkach to przejaw nadmiaru wolnego czasu i porównał to do przeżywania śmierci Hanki Mostowiak z M jak miłość. Szybko się zreflektowałem, że wypowiedź była na kanale Orange sport, czyli stacji sponsora kadry, która zafundowała Zarzecznemu turnus odchudzający i zatrudniła go u siebie...
Nowe stroje nie przyniosły szczęścia w pojedynku z Włochami. Trochę dziwne było jak Smuda czy dzieci wyprowadzający piłkarzy mieli białego orła na piersi a nasze orły, piłkarze nie. Błaszczykowski przekonał się, że dynamiczne logo na koszulkach reprezentacji Polski PZPN nie pomaga w celnym uderzeniu z 11 metrów.
Może należę do mniejszości, może nie nadążam za duchem czasu. Wszak z godła na koszulkach zrezygnowali siatkarze, gdzie na koszulce głównie jest logo sponsora, ale przynajmniej tam wyraźnie jest narodowa flaga. Bez loga PZPS. Z oglądania meczy kadry nie zrezygnuję, ale ja reprezentacji Polski bez godła Polski tylko z logiem PZPN nie kupuję. Dla wielu to nie stanowi problemu - dowód wczoraj we Wrocławiu, prawie pełen stadion ludzi kibicujący piłkarzom, co prawda kilka razy było "je.ć PZPN", ale to jest śmieszne, zwłaszcza, że pieniądze za bilety, gadżety trafią w głównej mierze właśnie do związku. Gdyby rodacy poszli za głosem serca Polaka, a nie lansu, zbojkotowali jeden, drugi mecz to może ktoś by przejrzał na oczy i przywrócił orzełka na koszulki reprezentacji Polski. Bo chyba tylko jak mecze kadry nie będę przynosiły korzyści finansowych PZPN spojrzy inaczej na ten temat. Inne federacje piłkarskie mają swoje loga na koszulkach a nie godła, ale to inna mentalność. Zresztą w sieci można znaleźć wnikliwą analizę na ten temat.

czwartek, 10 listopada 2011

W oczekiwaniu na Szukieła

Przeglądając kadry zespołów w naszych czołowych ligach trudno znaleźć nazwiska trenerów, którzy wybili się pracą na Dolnym Śląsku. Orest Lenczyk, Janusz Kubot - chyba tylko oni pracują w klubach w wyższych ligach, a wcześniej "wyrobili" sobie nazwiska pracą w naszym rejonie. W najbliższy weekend na drugoligowy mecz z Górnikiem PWSZ Wałbrzych przyjedzie Czarni Żagań. Trenerem zespołu od półtora miesiąca jest znany w regionie Romuald Szukiełowicz. Jego powrót do pracy w drugiej ligi można uznać za niespodziankę, ale 20 lat temu było to jedno z "gorących" nazwisk. Kariera piłkarska popularnego "Szukieła" związana jest z Wrocławiem, o ile w Śląsku nie wybił się to dał o sobie znać w PKS Odrze Wrocław. W sezonie 1972/73 ten mało znany klubik, nie mający nic wspólnego z grającym obecnie w okręgówce WKP Odra, awansował w PP aż do półfinału przegrywając dopiero w dwumeczu półfinałowym z bytomską Polonią. Grający w obronie Romek ubezpieczał bramkarza Masseliego, którego zmiennikiem był późniejszy bramkarz wałbrzyskiego Górnika Ryszard Walusiak. W drodze do historycznego sukcesu Odra pokonała m.in. pierwszoligowe wówczas Zagłębie Wałbrzych 3:1. Szukiełowicz jako trener błysnął w Oławie, gdzie awansował z Moto-Jelczem do 2.ligi. Na wyższą półkę wskoczył wiosną'89 kiedy to niespodziewanie zamykający tabelę 1.ligi Śląsk Wrocław powierzył mu misję ratowania ekstraklasy dla Wrocławia. Wtedy to Śląsk wzmocniony m.in. Adamem Matyskiem w tabeli wyprzedził nie tylko spadającego z 1.ligi Górnika Wałbrzych, ale w rundzie ledwie dwukrotnie znalazł pogromcę, a wielu przez lata wspominało pogromy GKS Jastrzębie (6:1) czy Wisły w Krakowie (5:0). Później była praca w Pogoni Szczecin, Lechu Poznań, gdzie zespoły przez Szukiełowicza prowadzone wyróżniały się skutecznością w obronie. Przepis na sukces jednak szybko się wyczerpywał: przy Bułgarskiej Lech miał odjeżdżać niczym lokomotywa rywalom od 70 minuty, a tymczasem to poznański pociąg notował postój w ligowej tabeli. W 1994 miał ratować 1.ligę w Zawiszy Bydgoszcz, a pożegnano się z nim po zaledwie 6 meczach (bez zwycięstwa i Zawisza spadł), potem nie udało się powrócić z 2.ligi do 1. z Hutnikiem Kraków, spadkami zakończyły się wiosenne przygody w I dekadzie XXI wieku  drugoligowych Lechii/Polonii Gdańsk, Odrze Opole i Aluminium Konin. W tych klubach dał się poznać jako bezkompromisowy trener, mówiący prosto z mostu, często krytykujący sędziów. W 2004 powrócił na Dolny Śląsk, ale przygody w Motobi Kąty Wrocławskie nie będzie miło pamiętać, bo został w niezbyt elegancki sposób pożegnany przez prezesa, a i zespół zostawił na ostatnim miejscu 3.ligi. Po odpoczynku w USA, gdzie "rekreacyjnie" prowadził Polonię Nowy Jork z wałbrzyszanami Robertem Rzeczyckim i Piotrem Juraszkiem w składzie, nagle pojawił się w Zagłębiu Sosnowiec. Epizod jesienią 2007 w ekstraklasie szybko się zakończył bo po ledwie po 19 dniach. Teraz gdy objął Czarnych wielu przecierało oczy ze zdumienia - czy o tego samego Szukieła chodzi? Wydawało się bowiem, że prezes Jerzy Woźniak skłoni się do zatrudnienia Jana Furlepy, który latem przegrał walkę o angaż z J.Kudybą. Dla wielu nazwisko Szukiełowicz kojarzyło się ze zgraną dawno kartą. Tymczasem Czarni Arena za Szukiełowicza to całkiem odmieniona drużyna. Co prawda początek to remis z Zagłębiem i porażka w Głogowie, a potem to trwająca do dziś seria 5 meczy bez porażki (4 zwycięstwa i remis w Jaworznie z GKS). Miejmy nadzieję, że wałbrzyszanie w końcu wygrają z Czarnymi, bowiem w dotychczasowych 3 meczach nie udało im się sięgnąć na boisku po komplet punktów. Wiosenny remis w Wałbrzychu to walkower za grę nieuprawnionego Fabiana Paweli. Teraz świdniczanin leczy kontuzje, ponadto przy Ratuszowej za nadmiar żółtych kartek nie wybiegnie były gracz biało-niebieskich Adam Kłak /dane z 90minut.pl/. Z tego powodu zabraknie również G.Horubały - etatowego młodzieżowca co powoduje, że w podstawowym składzie Czarnych na pewno zagra Mariusz Szuszkiewicz i ...Tu Szukiełowicz pewnie postawi na Katerlę, a w młodzieżowym odwodzie zostaną mu bramkarz Przezdzięk i juniorzy Bednarczyk z Okuniewiczem. Czy właśnie dyspozycja młodzieżowców rozstrzygnie o losach sobotniego meczu? Wydaje się w teorii, że w lepszej sytuacji w tej materii są gospodarze, ale mecz z Czarnymi spacerkiem raczej nie będzie.

środa, 9 listopada 2011

O ikonach klubowych

W miniony weekend otwarto kolejny nowoczesny stadion w Polsce. Bez takiego blasku fleszy, bez takiej pompy jak to miało miejsce choćby niedawno we Wrocławiu swój start zaliczył obiekt miejski w Gliwicach. Piast jest jednym z najdłużej grających zespołów w drugiej lidze - dzisiaj szumnie zwaną pierwszą. Wałbrzyscy ligowcy grali z Piastem na ogromnym Stadionie XX-lecia PRL, później po wycofaniu się z ligowej rywalizacji i reaktywacji areną awansów był obiekt przy ul.Okrzei, gdzie swoją jedyną ekstraklasową bramkę uzyskał Roman Maciejak. Gliwice dzięki wsparciu władz miejskich doczekały się pięknego obiektu, który może pomieścić kilkanaście tysięcy widzów. Nie jest on rozbudowanym molochem tak jak Stadion XX lecia PRL czy kameralnym stadionem gdzie kibice gości oglądali wydarzenia boiskowe z wysokości ... murawy tyle, że kilkadziesiąt metrów oddaleni od boiska. Piast po tułaniu się po Wodzisławiu, gdzie dojeżdżali tylko najwierniejsi kibice wreszcie mógł zagrać na nowym stadionie. Podobnie jak to miało miejsce we Wrocławiu ceny biletów nie były wygórowane, ciekawość nowego stadionu również spowodowała, że 9 432 widzów oglądała pojedynek "Piastunek" z Wisłą Płock. Ze sportowego aspektu - wygrał Piast 2:1 (0:1), który wyrównał dopiero w 88' a zwycięskiego gola strzelił w 94 minucie.
Jakie było najgłośniejsze hasło gliwickich fanów podczas meczu? "Jarek Kaszowski". To jest prawdziwa ikona gliwickiego klubu. Kaszowski to wychowanek klubu, który w seniorach skompletował równą liczbę 300 spotkań, a reprezentował Piast od B klasy do ekstraklasy!!
Jarosław Kaszowski - legenda Piasta Gliwice.
 W lipcu tego roku znienawidzony przez kibiców zarząd klubu zaproponował 33-letniemu już Kaszowskiemu nową umowę, dzięki której zarabiałby śmieszną jak na 1.ligę kwotę 1500 złotych. Tak klub potraktował prawdziwą legendę klubu, która oprócz gry przeżyła życiową tragedię (śmierć dziecka); legendę, która była z Piastem na dobre i na złe przez 15 lat. Widocznie dla klubu było to za mało. Kaszowski znalazł zatrudnienie w Ruchu Radzionków a obecnie otwiera swoją szkółkę piłkarską dla dzieci 10-15 lat.
W przeciwieństwie do klubu o popularnym "Kaszy" nie zapomnieli kibice. W każdym możliwym miejscu wypominali zarządowi potraktowanie klubowej ikony niczym nieopierzonego juniora. nie zapomnieli o nim również podczas inauguracji gliwickiego stadionu, który obecnie jest najnowocześniejszym na Górnym Śląsku! W erze nagonki na kibiców przez wszelkiej maści media również i te hasła nie przeszły bez echa. Jednak tym razem dla kibiców należy się ogromny szacunek.
Alojzy Sitko - najlepszy w historii trener Zagłębia
Od razu zastanowiłem się jak to jest u nas w Wałbrzychu. Zarząd klubu pamięta o jedynie o okrągłych rocznicach. W tym roku zawstydził Górnika klub - rówieśniczka z Jaworzyny Śląskiej, Karolina 65.lecie obchodząca meczem właśnie z drugoligowcem. Przeciętny kibic w Wałbrzychu dziś nie kojarzy historycznych nazwisk wielkich trenerów, autorów największych sukcesów piłkarzy Zagłębia czy Górnika.  Owszem najczęściej wspomina się Horsta Panica,  dzięki któremu awansowywał i Górnik i Zagłębie, ale pomijane są nazwiska Alojzego Sitko, Antoniego Brzeżańczyka, czy twórcy sukcesów juniorów Górnika trenera Jasińskiego. Tutaj po raz kolejny wrzucę kamyk do ogródka panów Michalaka, Piwko i spółki. Czemu nie ma na rynku wydawniczym żadnych publikacji przypominających dawnych piłkarzy, trenerów. Jeśli nie monografia to może jakieś informatory, programy meczowe. Czemu na meczach ligowych nie widać w sektorze zwany szumnie VIP-owskim dawnych piłkarzy czy to Górnika czy Zagłębia? Ktoś może odpowiedzieć, że Zagłębie jest osobnym klubem, gra sobie w A klasie i niech działacze się martwią o Thoreziaków. Ale czy tworzenie dobrej atmosfery wokół klubu nie jest czasem jednym z obowiązków zarządu klubu? W przeciwieństwie do Górnika Zagłębie pamięta o byłych graczach, trenerach. To z inicjatywy kibiców doszło do reaktywacji klubu, to dzięki inicjatywie zarządu zielono-czarnych turniej juniorów jest imienia jednego z najlepszych napastników Zagłębia śp. Józefa Urbanowicza. Czemu w Górniku nie ma takich inicjatyw? Turniej juniorów jest nazywany MiniEuro, a z byłych graczy hołubiony jest praktycznie tylko trener młodzików Włodzimierz Ciołek. I tak moim zdaniem klub, kibice nie wykorzystują potencjału pana Włodka. Wystarczy spojrzeć na Mariana Szeję. Ikona, historia wałbrzyskiego futbolu, nie tylko Thoreza a później Zagłębia. To kibic, wtedy nawet piłkarz Zagłębia Wałbrzych Piotr Zdanowski, a nie żaden z działaczy przeprowadził wywiad-rzekę z panem Marianem, który trafił nie tylko na stronę internetową, ale i do ogólnopolskiego tygodnika Tylko Piłka, a później do Tygodnika Wałbrzyskiego. Kto nie chciałby poczytać np. o Ciołku, jak to żonglował piłką chodząc do szkoły, jak strzelał gole wielkiej Argentynie, dlaczego Polska nie została mistrzem świata w 1982, czemu wiosną 1984 Górnik zaliczył zjazd w dół tabeli czy jak wyglądała gra w szwajcarskim Grenchen? Niestety, brakuje chętnych spisać to może ktoś by wpadł na pomysł jakiegoś spotkania tak jak nie tak dawno goszczono na Piaskowej Górze Mariana Szeję. Czemu nikt nie próbuje namówić do współpracy dziennikarzy wałbrzyskich, którzy podpinali się po sukcesy z lat 2008-10 i jeździli nawet na wyjazdowe mecze, a teraz w czasie chwilowego (mam nadzieję) marazmu przypomnieć młodszym kibicom starszych graczy, trenerów, sukcesy piłkarzy? Ryszard Wyszyński posiada bogate zbiory zdjęć z przeszłości, Bogdan Skiba przeprowadził dziesiątki wywiadów - czemu nikt z klubu nie chce tego wykorzystać?
Również kibice mogli by dać przykład działaczom. Może by tak wziąć przykład z Lecha czy Widzewa i zrobić flagę z twarzami ikon klubu?
Klubowe ikony uczczone specjalną flagą przez fanów Widzewa.
Podejrzewam, że byłby problem z wyborem nazwisk. I nie chodzi tylko o znajomość historii klubu, ale i mentalność. Czy ktoś z chodzących na mecze pamięta by klub/delegacja kibiców uczciła grę jakiegoś zawodnika w zespole z okazji choćby setnego, dwusetnego meczu? Albo podziękowała za wieloletnią grę w klubie?  Ktoś rzuci nazwiska Wodzyńskiego i Przerywacza docenionych na przedrundowych prezentacjach zespołu. A co ze starszymi graczami, bardziej zasłużonymi od "Wodza" i "Przerywa"? Przykładem jest tutaj choćby Krzysztof Lakus, który podobnie jak wspomniany wcześniej Kaszowski grał w każdej lidze i do tego w każdym ważniejszym klubie wałbrzyskim! Zaczynał w 3-ligowej (dziś byłaby drugoligowa) Victorii Baryt Wałbrzych, potem Górnik Wałbrzych (1.-3.liga),  w międzyczasie Zagłębie Wałbrzych, potem KP Wałbrzych (2.liga) i od 2002 Górnik/Zagłębie Wałbrzych (A klasa - IV liga). Już to kiedyś wspomniałem, że w innym środowisku niż wałbrzyskie byłby popularny "Laki" doceniony jak należy.
Takich nazwisk można by znaleźć kilka, wymieniać można długo - nie chcę tego teraz robić, bo boję się, że mógłbym kogoś pominąć. Bo jak mawia klasyk: bo najważniejsza jest pamięć i szacunek.

wtorek, 8 listopada 2011

Wrocławska radocha

Przez dekady układ sił w dolnośląskim futbolu zmieniał się i wciąż się zmienia. 40 lat temu hegemonem był wałbrzyski Thorez, potem Śląsk Wrocław. W latach 80-tych dołączył Górnik Wałbrzych a niebawem Zagłębie Lubin. Lubiński klub z piedestału zrzucił wrocławian i obecnie ma więcej tytułów mistrza Polski. Sukcesy Zagłębia stoją solą w oku w stolicy regionu, ale wydaje się, że wkrótce będzie trzeba mówić o tym w czasie przeszłym.
Tak się reklamowało Zagłębie na Dolnym Śląsku m.in. we Wrocławiu
Za Zagłębiem stoi KGHM - jedna z największych spółek państwa, gdzie zarząd zmienia się w zależności od rządzącej opcji w kraju. Prawdę mówiąc, zespół z takim zapleczem powinien być wizytówką nie tylko regionu, ale i kraju. I to przez długie lata. Jedyny sukces to mistrz Polski i piękny stadion. Po tym sukcesie Dolny Śląsk, a co za tym idzie i Wrocław zalały billboardy zachęcające dolnośląskich fanów piłki nożnej do odwiedzania Lubina a konkretnie stadion Zagłębia (jeszcze przed modernizacją). Rozmach promocji naprawę imponujący. Aczkolwiek wiadomo, że lubiński klub nie jest kochany w wielu miastach, a zwłaszcza Wrocław zazdrośnie wówczas spoglądający na małe górnicze miasto w porównaniu z liczbą mieszkańców  stolicy regionu. Z czasem Zagłębie zaliczyło karną degradację, a Wrocław (czytaj Śląsk) zaliczyło nie tylko awans, ale wejście w klub właściciela Polsatu. Za wielkimi pieniędzmi niejednokrotnie kryje się polityka, a i Grzegorz Schetyna okrzyczany został kibicem nr 1 Śląska. Wielu jest takich, że właśnie dlatego Wrocław dostał organizację EURO a nie Chorzów czy Kraków. Dodatkowo tajemnicą poliszynela jest, że energetyczny potentat Tauron przez naciski "z góry" nie przedłużył umowy z Ruchem Chorzów, Górny Śląsk zamienił na Dolny i wspomaga teraz ulubiony klub marszałka sejmu. Śląsk dostał w prezencie od państwa nowiusieńki stadion, o który musi teraz zadbać by go zapełnić. Z frekwencją przy Oporowskiej bywało różnie, bowiem rzadko bywał tam komplet, a tymczasem w 1.meczu stadion przy ul.Śląskiej wypełniony w 100%!! Oczywiście nikt o zdrowych zmysłach nie uważa, że frekwencja na takim poziomie utrzyma się do końca sezonu, nawet gdyby piłkarza Oresta "Forresta" (jak nazywa trenera Fakt) Lenczyka utrzymali obecną skuteczność i sięgnęli po mistrzostwo. Ale dysputa o frekwencji to temat na inną okazję. Zagłębie z kolei latem pozyskało kilku wydawałoby się klasowych zawodników. Solidny zespół wzmocniony został w każdej formacji, nazwiska Kowalczyka, Sernasa, Rachwała, Małkowskiego może nie są w notesie Franciszka Smudy, ale znaleźli by miejsce w większości ligowyh drużyn. A tymczasem zespół Jana Urbana mimo zbierania pochlebnych recenzji jak nie zbierał punktów tak nie zbierał. Wymieniono Urbana na czeskiego szkoleniowca Hapala a ten swój debiut na długo zapamięta. Zagłębie miało się przełamać ze Śląskiem, miało zmazać plamy ze spotkań derbowych z poprzednich rozgrywek, miało .... i tak można wyliczać. Tymczasem lenczykowy Śląsk bez kompleksów rozpoczął mecz i wypunktował miejscowych aż 5:1. Wynik szokuje. Wrocławscy kibice, niestety, nie mogli tego oglądać. Powodem durnego zakazu był jakiś donos za rzekome kłopoty pasażerów pociągu. Nie żadna stadionowa rozróba tak jak w przypadku kibiców Widzewa tylko plotki... Przeżywający wielką victorię przed ekranami telewizorów kibice Śląska mają jeszcze większe powody do kpin z lubińskiego klubu i jego sympatyków. W ogóle waśnie kibiców obu zespołów przypominają przekomarzania zakompleksionych małolatów. Wypominanie przeszłości, pochodzenia, miejsca urodzenia - w sumie nie wiadomo komu współczuć, że ma większe kompleksy. Pogromem w niedzielę wrocławianie zapewne wymazali plamę jaką była porażka swego czasu kiedy to Zagłębie strzeliło WKS aż 7 goli. Teraz przez długie sezony to sympatycy WKS będą wypominać 5 goli na Dialog Arenie.
Tutaj przypomniał mi się inny mecz derbowy, wygrany na wyjeździe przez Śląsk Wrocław. W latach 80-tych pewną traumą dla wrocławskich kibiców była pierwsza pierwszoligowa wizyta Górnika Wałbrzych przy Oporowskiej. Nie dość, że beniaminek z "małego" Wałbrzycha upokorzył "wielkomiejski" Śląsk aż 3:0 to na trybunach więcej było kibiców z miasta spod Chełmca niż sympatyków wojskowej wówczas drużyny.  Po 3 latach kiedy to w Wałbrzychu doszło do swoistego rewanżu, choć Śląsk nadspodziewanie dobrze sobie radził na stadionie na Nowym Mieście. Na początku września 1986 nie był jednak faworytem, bowiem za takiego uchodził Górnik, który dopiero co pokonał Legię Warszawa 2:1 (0:1) po kapitalnym powrocie do składu Włodzimierza Ciołka, który wcześniej nie grał w zespole Górnika. Śląsk przyjechał i ograł gospodarzy tak jak ... w niedzielę Zagłębie Lubin. Bohaterem meczu był autor trzech goli Krystian Szuster (czwartego dołożył Aleksander Socha), dla którego był to najlepszy mecz podczas pobytu we Wrocławiu. Nie dał się zapamiętać jako rasowy snajper, a historycy wrocławskiego klubu kojarzyć go będa jedynie z tych 3 wałbrzyskich goli. Nadzieje na przełamanie wrocławskiego ligowego kompleksu w Wałbrzychu tamtego wrześniowego popołudnia zostały rozwiane w bardzo brutalny sposób.
Tymczasem we Wrocławiu szykować się powoli będą piłkarze i kibice na zimę w fotelu lidera. Niewiele wskazuje by ktoś zagrozić drużynie Lenczyka i zniwelował przewagę w ligowej tabeli. Przed nadmierną euforią i przypinaniem sobie medali mistrzowskich przestrzega nie tylko ubiegłoroczny przypadek Jagiellonii Białystok, ale przegrany "majster" GKS Bełchatów prowadzonego przez obecnego szkoleniowca Śląska Oresta Lenczyka. Zresztą we Wrocławiu swego czasu przerabiali budowanie "polskiego Bayernu" kiedy to za grube pieniądze liczone jeszcze w DM sprowadzano zawodników klasy Piotra Włodarczyka czy Macieja Kowalczyka. Chociaż w tym przypadku nie będzie miała miejsce powtórka.
Oby rozbudzone dziś nadzieje wrocławskich fanów nie skończyły się tak jak tramwaj przyozdobiony w klubowe barwy w ubiegłym tygodniu na ul.Legnickiej we Wrocławiu.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Remis z liderem

GKS Tychy przegrał z Zawiszą walkę o 1.ligę dosłownie o włos. Jeszcze w ostatnim meczu ubiegłego sezonu tyszanie mieli nadzieje na wyprzedzenie bydgoszczan w tabeli. Latem obyło się bez rewolucji kadrowej i siłą rzeczy GKS znaleźli się w gronie faworytów w walce o awans. Przez dłuższy czas wydawało się, że to jednak tylko dziennikarze upatrywali w piłkarzach Piotra Mandrysza jako zdolnych do przewodzenia ligowej stawce.  O ile z wyjazdów tyszanie przyjeżdżali zawsze z co najmniej punktem (i tak jest już prawie od 14 miesięcy!!!) to z Jaworzna trzy punkty wywieźli gracze innych faworytów (Miedź, Chojniczanka) jak i gracze obecnego outsidera z Wągrowca. Z czasem GKS ustabilizował formę w "domowych" meczach i dzięki potknięciom innych drużyn rozsiadł się w fotelu lidera. W meczu z osłabionym Górnikiem nie przewidywano strat punktowych. Może dlatego, a może z powodów oszczędnościowych tyszanie wybrali się pod Chełmiec w dniu meczu. Właśnie w tej eskapadzie śląscy dziennikarze upatrują fatalną dyspozycję GKS pod bramką Górnika PWSZ. Zero strzało w pierwszej połowie - to nie przystoi liderowi ! W porównaniu z lipcowym meczem GKS zagrał z zaledwie 3 roszadami w podstawowym składzie: w obronie Mariusza Masternaka, który zawalił bramkę z Nielbą i od tamtej pory gorzej prezentuje się od Balula, który wskoczył w jego miejsce, Krzysztofa Bizackiego, który w ostatnim meczu zmarnował karnego zastąpił Damian Czupryna, wreszcie w ataku Marcina Sobczaka zastąpił jego imiennik Folc. W Górniku PWSZ przemeblowanie: na środku obrony wystąpił Tomasz Wepa, dla którego był to ligowy debiut na tej pozycji. W środku Marcina Morawskiego (wybranego przez katowicki SPORT "piłkarzem meczu") dzielnie wspomaga Jacek Fojna, który wreszcie gra na miarę oczekiwań. Sędzia aż 9-krotnie sięgał po żółte kartki co dla trzech graczy oznacza, że z powodu 4 kartek w tym sezonie będą pauzować w następnym meczu. Te trio to Balul, Bizacki i Marek Wojtarowicz. Tak więc przeciwko Czarnym Żagań obok Michała Łaskiego wybiegnie w obronie Tomasz Wepa. Dla mnie zagadką jest traktowanie Grzegorza Michalaka. W tej rundzie jest prawdziwą efemerydą - to pojawia się w składzie, by zaraz usiąść na ławce rezerwowych bądź nie załapać się w ogóle do kadry meczowej. Przeciwko GKS był wyróżniającym się graczem, zwłaszcza w pierwszej połowie, był najbliżej zdobycia bramki.
Po raz kolejny wałbrzyszanie pokazali, że potrafią nawiązać walkę z każdą drużyną ligi. Nie liczę tutaj "meczu słabości" z Miedzią, ale z pozostałymi zespołami z czołówki mieli długie fragmenty gry w przewadze. Szkoda, że posiadanie piłki nie przekłada się na sytuacje strzeleckie, które głównie są wypracowywane przy stałych fragmentach gry.
Wciąż nieskuteczni pod bramką rywala są dwaj napastnicy M - czyli Maciejak i Moszyk. O ile Roman imponuje walką, dryblingami, zaangażowaniem pod bramką rywala, to Adrianowi pozostaje chyba walka o koronę króla strzelców ... A klasy. Walki nie sposób Adkowi odmówić, kiedy wejdzie na boisko, ale częściej przynosi to żółte kartki niż wymierne efekty. Być może przełamie się w meczu z Czarnymi. 

środa, 2 listopada 2011

Lampiony Pamięci

W tym roku w Wałbrzychu w zaduszki, czyli 2 listopada z inicjatywy Urzędu Miasta odbędzie się spotkanie pod nazwą „Lampiony Pamięci”. Po występie grupy poetyckiej i teatru tańca zostaną wypuszczone w niebo „Lampiony Pamięci” ku pamięci zmarłych wałbrzyszan. Wśród nich znajdują się nazwiska związane ze sportem. Jeśli chodzi o futbol to jest Andrzej Miśko zmarły w wieku 60 lat pod koniec grudnia ubiegłego roku wieloletni sędzia piłkarski, działacz OZPN Wałbrzych. Śp. pan Andrzej był znakomitym działaczem, przeciwieństwem "leśnych dziadków". Zawsze przyjazny nie tylko klubom ale i prasie. Znałem go osobiście ...
Należał do współpracowników Andrzeja Gowarzewskiego przy tworzeniu pierwszych tomów Encyklopedii Piłkarskiej Fuji. Pierwszy w pracy w podokręgu przy ul.Chopina (przy stadionie na Nowym Mieście), ostatni wychodził. Gdy trzeba było do późnej nocy rejestrować zawodników klubów tuż przed rozpoczęciem rozgrywek pan Andrzej zostawał i cierpliwie robił swoje. Społecznie. Pomocny również dla lokalnych gazet, gdy trzeba było podać brakujące wyniki, które nie potrafiły do redakcji telefonicznie podać kluby.
Szkoda, że już nie ma Go wśród nas.