piątek, 9 sierpnia 2013

Euro deja vu

Tydzień temu po pierwszych meczach III rundy kwalifikacji nastroje wśród kibiców były podobne: umiarkowanie zadowolenie po grze Legii i radość z osiągniętego z Molde remisu, rozczarowanie (oględnie mówiąc) po meczu Lecha i pozytywne zaskoczenie nie tylko wynikiem ale i grą Śląska z Brugią. Po siedmiu dniach okazuje się, że niewiele się zmieniło - Legia zremisowała z Norwegami, ale trudno orzec, że była lepszym zespołem, Lech ponownie się skompromitował, a Śląsk zaskoczył nie tylko Belgów, ale również rodzimych ekspertów rozgrywając znowuż znakomity mecz.
TERAZ STEAUA
Przed Legią postawiono zadanie gry co najmniej w fazie grupowej Ligi Europy i to już stołeczny klub sobie zapewnił. Wg wyliczeń ma to przynieść zysk 5 milionów €, ale może być jeszcze lepiej - więcej może bowiem przynieść gra w Lidze Mistrzów. Ostatnią przeszkodą będzie Steaua Bukareszt. Póki co, niczym grzyby po deszczu, w mediach rośnie liczba fachowców od futbolu rumuńskiego. Legię trudno jednoznacznie ocenić - w lidze wygrywa, ale rywale byli niezbyt wymagający, natomiast w pucharach gra drużyny Jana Urbana pozostawiała wiele do życzenia. Ciągłe rotowanie składem powoduje, że nikt na dobrą sprawę nie jest w stanie przewidzieć w jakim składzie zagra Legia. Słabo wygląda gra w II linii oraz w ataku, chimerycznie gra młodzież, zawodzą doświadczeni - czy udźwigną presję wyniku? "Eksperci" twierdzą, że gra w LM spowoduje odjazd Legii od krajowej stawki na lata - finansowy zastrzyk pozwoli podwyższyć poziom sportowy kadry i nikt nie będzie w stanie zagrozić hegemonowi z Łazienkowskiej. Aby tak się stało trzeba pokonać Rumunów. Dwa lata temu w LE Legia dwa razy wygrała z innym bukaresztańskim zespołem Rapidem - 1:0 na wyjeździe i 3:1 u siebie. Warto przypomnieć, że w ubiegłym sezonie Steaua odpadła w LE w 1/8 z Chelsea (1:0, 1:3), a wcześniej wyeliminowała Ajax (0:2, 2:0 karne 4-2), a w grupie lepsza była od Molde (2:0, 2:1), Stuttgartu (1:5, 2:2) i FC København (1:0, 1:1).
WyKolejorz
Aby wygrać wojnę można przegrać pojedynczą bitwę. Lech przegrał dwa Grunwaldy -w Wilnie z Żalgirisem (po litewsku to właśnie Grunwald) oraz w poznańskiej dzielnicy Grunwald, gdzie jest Stadion Miejski zwany od niedawna Inea Stadion. Litwini byli w teorii najłatwiejszym przeciwnikiem, a Polacy oba mecze zagrali niestety, podobnie - przeważali w środku pola, grali wolno, bez pomysłu, bez strzałów, w obronie indywidualne błędy, strata bramki i dramat. Bolesna nauczka z Wilna nie nauczyła butnego trenera Rumaka, który kredyt zaufania stracił właśnie w pucharowym dwumeczu. Nie potrafił odmienić swego zespołu w przeciągu tygodnia i po apatycznej grze w lidze mieliśmy powtórkę w pucharze.
Najbliższy współpracownik Rumaka - Jerzy Cyrak (po lewej)
Poza tym Rumakowi puściły nerwy - na Litwie nie chciał rozmawiać z dziennikarzami, a w Poznaniu wdał się w przepychankę z piłkarzem rywala. Niezrozumiałe wybory personalne (Drewniak, Możdżeń, Kotorowski, Arboleda), brak pomysłu, szybkości, schematyzm... można wymieniać długo. Póki co wczorajszy mecz pokazał, że Rumak i jego podopieczni stracili poparcie trybun: "Dość pośmiewiska wypierdalajcie z boiska”, „W Poznaniu bez zmiany, piłkarze są do wymiany”, „Jak na mieście was złapiemy, to wam giry obijemy”. Nawet natychmiastowa reakcja klubu - obniżka cen biletów na najbliższy mecz do ... złotówki - szybko nie odbuduje zaufania wielkopolskiej Wiary.
Lech miał być jedynym zespołem, który będzie w stanie nawiązać walkę z Legią zarówno na niwie finansowej jak i sportowej. Wypadnięcie z pucharu powoduje, że już pod względem finansowym się nie uda nawet zbliżyć. A na boisku ... Cóż, Lech biorąc pod uwagę start ligowy, porażkę z Żalgirisem to ma raczej przegrany. Niebawem w Pucharze Polski zagra w Niecieczy, gdzie również nie będzie spacerku. Jeśli klub pożegna się z Rumakiem, to bardzo prawdopodobne, że I zespół opuści również jego najbliższy współpracownik Jerzy Cyrak - były piłkarz juniorów Górnika Wałbrzych.
Sobota w czwartek
Wrocławski Śląsk postrzegany jest w Polsce jako farciarz. Tak było za kadencji Oresta Lenczyka, kiedy zdobył srebrny i złoty medal mistrzostw Polski, a uznawany był za najsłabszego, najbardziej przypadkowego triumfatora rozgrywek. W Europie w ostatnich dwóch edycjach Śląsk wygrywał JEDNO - pierwsze spotkanie, a potem szczęśliwie rozgrywał aż 6 spotkań w edycji. W tym roku mogliśmy oglądać autorski zespół Stanislava Levy'ego. Sprowadzono za darmo (nie licząc prowizji menedżerskich czy premii dla zawodników) piłkarzy zagranicznych i mimo niezbyt udanego początku w lidze w Europie prezentuje się rewelacyjnie. O ile wyeliminowanie czarnogórskiego FK Rudar (4:0, 2:2) nie można było brać poważnie to występ przeciwko faworyzowanemu FC Brugge przyniósł wielu nowych sympatyków wrocławskiej drużyny. Prawdziwym sprawdzianem miał być rewanż w Belgii, w którym gospodarze mieli liczyć na rewelacyjnego 21-letniego Maxime Lestienne. Podobnie jak tydzień wcześniej we Wrocławiu - kapitalne podanie Kaźmierczaka otworzyło koledze drogę do bramki. Tym razem trafił Waldemar Sobota. Potem było mnóstwo szczęścia znów sprzyjało Gikiewiczowi, aż skapitulował po blisko godzinie gry. Odpowiedź natychmiastowa, potem poprawka niesamowitego w dwumeczu z Belgami Soboty, ale niestety, podobnie jak w rewanżu z Rudarem, Śląsk roztrwonił dwubramkową przewagę. 3:3 nie oddaje jednak przebiegu meczu, w którym wrocławianie okazali się zespołem dojrzalszym, po prostu lepszym. O ile nie od dziś wiadomo, że znakomicie podaje Mila, przebłyski geniuszu ma Kaźmierczak, to największymi odkryciami dwumeczu z Brugią byli: szczęśliwie, ale i pewnie broniący Rafał Gikiewicz oraz dynamiczny, istny postrach belgijskiej defensywy - Waldemar Sobota.
Waldemar Sobota - przedstawił się Europie
"Waldek King" - hasło dotychczas zarezerwowany dla chorzowskich osiągnięć trenera Fornalika od wczoraj w sieci jest kolportowane pod adresem pomocnika Śląska. Kto wie czy w przypadku odpadnięcia po dwumeczu z Sevillą nie nastąpi transfer - suma odstępnego 1 milion € wydawała się kilka miesięcy temu niedorzeczną, a teraz wręcz promocyjną. Zamieszanie wokół Soboty jest przykładem, że znakomite występy w europejskich pucharach mogą być znakomitą promocją. Wie o tym doskonale Janusz Gol, który trafił do ligi rosyjskiej, bowiem wciąż pamiętają jego znakomity występ okraszony golem w moskiewskim meczu Legii ze Spartakiem. Teraz swoje pięć minut ma Sobota, który w lidze, mimo zdobycia trzech medali MP, nie był kojarzony jako gwiazda, lider zespołu, nie udało mu się przekonać kolejnych selekcjonerów, choć w kadrze zadebiutował. Przed nim i jego kolegami piekielnie trudne zadanie - być lepszym do hiszpańskiej Sevilli.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz