sobota, 10 grudnia 2016

LM, czyli Liga Mistrzów, Legia Magiery

Po raz trzeci w historii mistrz Polski zagrał w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Po raz trzeci polski zespół nie zamknął stawki, ale wspomnienia po grze z najlepszymi będą zgoła inne niż 20 lat temu.
O występach Legii oraz Widzewa w latach 90-tych napisano już praktycznie wszystko, można oglądnąć filmy dokumentalne z fragmentami meczów, wspomnieniami bohaterów. W 1995 stołeczny zespół po wyeliminowaniu IFK Goeteborg w grupie okazał się gorszy od Spartaka Moskwa, ale wyprzedził Rosenborg Trondheim, a przede wszystkim angielski Blackurn Rovers. Od Pisza na ławce w Goeteborgu, poprzez jego kapitalne bramki w Warszawie przeciwko mistrzowi Norwegii, niemoc w dwumeczu ze Spartakiem, po kapitalną defensywę w dwumeczu z Anglikami. Zwieńczeniem był wiosenny dwumecz z Panathinaikosem - remis na ... no właśnie chciałoby się napisać murawie, ale nawierzchnia przypominała rozlany kompostownik na polu niż plac do gry. W rewanżu szybkie wykluczenie Marcina Jałochy, dwie bramki Krzysztofa Warzychy i 0:3.
W lecie 1996 Widzew Łódź po dramatycznym dwumeczu okazuje się lepszy od duńskiego Broendby (2:1,2:3), a nieśmiertelność zapewnił mu dramatycznie ekspresyjny komentarz Tomasza Zimocha. W fazie grupowej łodzianie okazali się gorsi od mistrzów Niemiec i Hiszpanii, ale wstydu nie przynieśli. Z Borussią powalczyli zarówno w Dortmundzie (1:2) jak i w Łodzi (2:2), gdzie przez pewien moment prowadzili po golach Jacka Dembińskiego. Mecz z Atletico Madryt został zapamiętany głównie z racji kapitalnej brami Marka Citko z 40 metrów. Steaua Bukareszt przegrała w Łodzi 0:2, choć gdyby nie głupota kibica, który w momencie strzału rzucił piłkę na murawę, byłoby 3:0.
Tygodnik Piłka Nożna na stronie tytułowej pytał na jak długo żegnamy się z Ligą Mistrzów i zapewne nikt w redakcji oraz z czytelników nie spodziewał się, że przyjdzie czekać długie 20 lat. W międzyczasie rozgrywki zostały nazwane w Polsce elitarnymi,bo drzwi do piłkarskiego raju zatrzaskiwały nam nie tylko drużyny pokroju Realu czy Barcelony, ale i Levadii Tallin, Sparty Praga czy APOEL-u Nikozja. Dwa lata temu ze snu o potędze wybudziła się Legia Warszawa sama, po tym jak wpuściła w Glasgow Bereszyńskiego, który powinien pauzować w tym meczu. Smaczku dodaje fakt, że w tym momencie stołeczny zespół prowadził 2:0, a zweryfikowanie meczu na 0:3 przy zwycięstwie w pierwszym meczu 4:1 oznaczało pożegnanie z dalszymi eliminacjami Ligi Mistrzów. Gdyby przy Łazienkowskiej lepiej karne w meczu z Celtikiem wykonywał Ivica Vrdoljak (dwa pudła !), to o nie byłoby wstydu organizacyjnego, ani akcji skierowanej przeciwko UEFA pt. #letsfootballwin.
W 2016 wspomniana Legia obchodzi swoje stulecie i w czerwcu świętowała krajowy dublet. Latem trenerem został Albańczyk Besnik Hasi, któremu udało się wprowadzić zespół do fazy grupowej. Styl lepiej przemilczeć, bo mówiono i pisano głównie o szczęśliwym losowaniu i wymęczonych zwycięskich dwumeczach z bośniackim Zrinjskim Mostar, słowackim AS Trencin i wreszcie najsłabszym ze wszystkich potencjalnych rywali w decydującej fazie - irlandzkim Dundalk. W 6 meczach Legia zdobyła 7 bramek, z czego aż 5 były autorstwa ligowego króla strzelców Węgra Nemanji Nikolića.
Awans do fazy grupowej oznaczał nie tylko przypływ ogromnej gotówki,która w przypadku racjonalnego gospodarowania oznacza odjechanie krajowej konkurencji na długie lata, ale i potrzebę kolejnych wzmocnień, by uniknąć kompromitujących rezultatów. Życie pokazało, że nie uniknięto wpadek zarówno transferowych jak i sportowych. Latem ściągnięto Moulina, Langila, Odjidja-Ofoe, z Lubina wyciągnięto Dąbrowskiego, a tuż przed końcem okienka transferowego w Polsce poczuć mogliśmy to co kibice topowych klubów w Europie w Deadline Day. Wypożyczono z holenderskiego Vitesse Arnhem ponoć utalentowanego Gruzina Kazaiszwilego, z Partizana Belgrad powrócił Miroslav Radović, a w miejsce wytransferowanego do Bordeaux Igora Lewczuka przyszedł obrońca Pogoni Szczecin Jakub Czerwiński. Na papierze wyglądało to w miarę dobrze, ale w lidze zespół wciąż rozczarowywał. Szybkiemu odpadnięciu z Pucharu Polski (od 2:0 po 2:3 z dołującym szczebel niżej Górnikiem Zabrze) tłumaczonym, że LM jest najważniejsza, towarzyszyły domowe remisy 0:0 ze Śląskiem, Piastem, porażki 1:3 z Arką czy 1:2 w Niecieczy. Wreszcie 14.09. przyszedł debiut z Borussią Dortmund. 0:6. Do kompromitacji na boisku doszły ekscesy na trybunach - kolejna akcja w stronę UEFA, zamiast Let's Football Win, teraz w mediach społecznościowych jak i w oficjalnych (!) oświadczeniach przekonywano, że niemiecki zespół był wyzywany nie od Żydów tylko od ...kobiet lekkich obyczajów. Największy rozłam powstaje wśród właścicieli Legii, którzy mają inny punkt widzenia na sprawę kontaktów na linii klub-kibice. Finał konfliktu, który przeniósł się z salonów prezesów via media społecznościowe to prasy, ma nastąpić zimą, gdy jednego z współudziałowców ma spłacić zagraniczny inwestor.
 Hasi mimo beznadziejnych wyników cieszył się długo zaufaniem zarządu, ale po tej kompromitacji przyszedł kolejny słaby mecz w lidze (2:3 u siebie z Zagłębiem), co oznaczało rozwiązanie umowy z Albańczykiem. Forma przekazu do mediów w tej kwestii to również ośmieszenie się Legii - Hasi na pomeczowej konferencji zapewnia, że jest trenerem, choć wcześniej prezes klubu na twiterze ogłosił pożegnanie ze szkoleniowcem.
Jacek Magiera (z prawej) przyszedł z Rakowa
do Legii w tym samym czasie co
 Piotr Włodarczyk z KP Wałbrzych
[foto.legionisci.com]
Po ligowym epizodzie Vukovića nowym trenerem został Jacek Magiera. Były piłkarz Legii, który po zakończeniu kariery został asystentem trenera I zespołu, a potem szkoleniowcem, rezerw, a od początku bieżącego sezonu prowadził pierwszoligowe Zagłębie Sosnowiec zostawiając go na 1.miejscu bez ligowej porażki. Choć był okres, w którym związek popularnego Magika z Legią nie był idealny (praca w rezerwach za kadencji Berga), to przychodząc na Łazienkowską został obdarzony ogromnym kredytem zaufania, na jakie nie mógłby liczyć żaden szkoleniowiec polski. Swoje zrobiły media, nie tylko te przychylne Legii, po prostu zespół znalazł się w takim miejscu, że gorzej już być nie mogło.
Lizbona -0:2 ze Sportingiem - uniknięcie pogromu, a przede wszystkim fragmenty dobrej gry,choć nie odnotowano ani jednego celnego strzału ze strony gości. Debiut Magiery w roli I szkoleniowca został odnotowany, choć powodów do optymizmu nie było.
Madryt - 1:5 z Realem - Legia Magiery w lidze najpierw pokonała pewnie lidera ekstraklasy Lechię Gdańsk 3:0 i co niektórzy uwierzyli w swoją wielkość, ale w następnym meczu na ziemię sprowadziła ich Pogoń Szczecin (3:2). Wizyta na Santiago Bernabeu zaczęła się dla stołecznej drużyny wręcz rewelacyjnie - zespół gra odważnie, jako pierwszy stwarza sobie szansę na gola (strzał Odjidjy-Ofoe ląduje na słupku), ale po kwadransie w ciągu 3 minut Malarz dwukrotnie schyla się do bramki by wyciągnąć z niej piłkę. W 22 min. celnie wykonując rzut karny Radović strzela pierwszą bramkę w tej edycji LM dla Legii. Mecz kończy się wynikiem 1:5, a nad Wisłą rozbrzmiewają prawie fanfary. Media głównie piszą - porażka, ale...Legia się nie położyła przed Realem. Po meczu w Europie głównie było o zamieszkach polskich kibiców z hiszpańską policją.
Warszawa - 3:3 z Realem - Legia szczęśliwie wygrywa z Lechem 2:1, bo golu ze spalonego w doliczonym czasie gry, a później punktuje bezlitośnie w Kielcach Koronę (od 0:2 po 4:2). W Zaduszki na Łazienkowską przyjeżdża Real, a mecz oprócz akredytowanych dziennikarzy mogą oglądać jedynie VIP-y, bowiem trybuny na skutek kary UEFA pozostają puste. To największa porażka klubu w całej edycji. Po ogłoszeniu składu grupy wielu kibiców wykupiło karnety na cały sezon, by móc oglądnąć właśnie ten mecz, z obrońcą trofeum. W tej upiornej scenerii Legia osiąga najlepszy wynik nie tylko w tej edycji, ale całej historii występów w LM. Trener Królewskich Zinedine Zidane postanowił przetrenować wariant ultraofensywny - 4-2-4,, gdzie w ataku hasać miał kwartet Ronaldo-Benzema-Bale-Morata. Gdy w 57 sekundzie Gareth Bale pięknym strzałem otworzył wynik zapewne nikt logicznie myślący nie myślał, że miejscowi będą pękać z dumy po końcowym gwizdku czeskiego arbitra. Po golu Benzemy było 0:2, ale przed przerwą Vadis Odjidja-Ofoe, wcześniej krytykowany niemiłosiernie, a odbudowany przez Magierę, oddał kapitalny strzał nominowany do gola kolejki. 1:2 do przerwy. Po przerwie goście grali, a legioniści strzelali. Radović z dużego palca wyrównał, wreszcie w 83 minucie szok - Moulin pokonuje Navasa i prawdziwa remontada - Legia prowadzi z Realem! Kilkadziesiąt sekund później Mateo Kovacić wyrównuje na 3:3, goście mają szanse nie na jedną, ale na kilka bramek, ale piłka albo mija bramkę, albo broni Malarz. Remis.
Dortmund - 4:8 z Borussią. W kraju Legia nie ma sobie równych - Cracovia przegrywa w stolicy 0:2, a Jagiellonia u siebie aż 1:4. Magierze prasy zazdroszczą wszyscy trenerzy. Gdyby z jakiegoś niezrozumiałego powodu z funkcją selekcjonera pożegnałby się Adam Nawałka, z pewnością na następcę namaszczono by właśnie Magierę. W Dortmundzie był szalony mecz. Borussia wystąpiła w mocno rezerwowym składzie, ale co tam, ważne, że mistrz Polski strzelił eksperymentalnej obronie aż 4 gole. Bohaterem Aleksandar Prijović, który wyprowadził Legię na prowadzenie 1:0 i strzelił na 2:3. Gdyby wyrównał na 3:3... Zaraz zrobiło 2:5. Zastępujący Malarza Cierzniak nie mając wsparcia w obrońcach, gdzie grał okrzyczany najlepszym polskim defensorem Pazdan, przepuszcza strzał za strzałem. Gol Kucharczyka (na 3:6) jest pierwszym po 20 latach uzyskanym przez Polaka dla polskiej drużyny. Czwartą bramkę dorzuca Nikolić, którego rola w zespole maleje z meczu na mecz. Po spotkaniu pisze się w większości optymistycznie uwypuklając głównie zdobycz bramkową, zapominając o wielbłądach (jak mawia Jan Tomaszewski) w defensywie, bezradności przy szybkiej grze dortmundczyków grających w mocno rezerwowym składzie. Tytuł Szalony mecz przewija się w większości serwisów.
Warszawa - Sporting 1:0. Legia w lidze dała popis we Wrocławiu (4:0, choć po 7 minutach było już 3:0), ale u siebie szczęśliwie remisuje z Wisłą Płock 2:2 (mimo prowadzenia 2:0 remis, a w końcówce niewykorzystanie szansy). Jacek Magiera po każdej porażce w LM podkreślał, że to lekcja, która miała procentować właśnie w ostatnim meczu. Dzięki remisowi z Realem, przy jednoczesnych niepowodzeniach Sportingu w dwumeczach z Realem i Borussią, trzy punkty dawały Legii trzecie miejsce, czyli grę wiosną w Lidze Europy. Mecz nie był wielkim widowiskiem - goście przeważali przez cały mecz, ale grali nieskutecznie, nie potrafili stworzyć sobie idealnej sytuacji. Sędzia nie podyktował dla nich rzutu karnego, znakomicie bronił Arkadiusz Malarz, wybrany po meczu do Jedenastki Kolejki. Po akcji doskonale odnajdującego się w LM Prijovića jedyną bramkę meczu strzelił Guilherme. 1:0 i szał radości, którą podzielił prezydent Duda odwiedzając piłkarzy w szatni.
Legia zapisała się w historii Ligi Mistrzów - wyrównała rekord największej ilości straconych bramek. W Europie zapamiętana została głównie ze względów na incydenty kibiców - każde następne będzie zapewne skutkować wykluczeniem zespołu, bo ileż można karać finansowo lub grą przy pustych trybunach?
Sportowo, mimo awansu, drużyna się nie obroniła. Z jednej strony spełnienie marzeń o mocnej grupie i zajęciu w niej trzeciego miejsca. Z drugiej za dużo minusów - Malarz był najczęściej (po Livakoviću z Dinama Zagrzeb) zatrudnianym bramkarzem. Jeden mecz na zero z tylu nie może przesłonić rekordowej liczny straconych bramek. Liga Mistrzów to za wysokie progi dla większości obrońców, gdzie nawet kadrowicz Pazdan potrafił się pogubić. Największym wygranym okazuje się silnie promowany w mediach Bereszyński, który nie dopuścił do strzelenia gola przez Ronaldo. W pomocy hype na Odjidje-Ofoe, który początkowych meczach został okrzyczany najbardziej przepłaconym piłkarzem w polskiej lidze, a dziś po bardzo dobrym występie przeciwko Sportingowi oraz przeciętniakom w ekstraklasie, "fachowcy" uważają go za najlepszego obcokrajowca grającego w polskiej drużynie.
Na fali wznoszącej jest również Jacek Magiera, który trafił w odpowiednim czasie do zespołu. Znając specyfikę klubu, potrafił dotrzeć do piłkarzy i zaczął osiągać wyniki zgodne z oczekiwaniami. Osobiście uważam, że na ocenę pracy trenera Magiery trzeba jeszcze poczekać. Potencjał personalny Legii był i jest taki, że nie powinna mieć problemów z dominacją na krajowym podwórku. Udało się odblokować Rzeźniczaka, Bereszyńskiego, którzy wcześniej byli pierwsi do zsyłki. Nie udało się to z Langilem, który swoimi pozaboiskowymi wybrykami sam po części się skreślił, ani z Aleksandrowem, Kazaiszwilim czy Hamalainenem, który nie odgrywa takiej roli jak w Lechu. Gdy zaczął błyszczeć Prijović zgasł niespodziewanie Nikolić, który zapowiada zimą zmianę klubu, gdyż spodziewał się innej roli w drużynie. Póki co Legia świętuje, bo ma co. Teraz musi nadrobić stracony dystans w lidze, gdzie nikt nie będzie czekał na najmniejszy wymiar kary. Od Jacka Magiery również będą włodarze oczekiwać wprowadzania młodych zawodników typu Wieteska, bądź odkrywaniem kolejnych Kopczyńskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz