niedziela, 12 marca 2017

Im głośniej tym gorzej

Sędziowskimi Himalajami jest prowadzenie meczów w najważniejszych rozgrywkach międzynarodowych. Od czasów Alojzego Jarguza czy Michała Listkiewicza minęło sporo czasu, zaczęto powątpiewać czy polskie arbitra zobaczymy na mistrzowskiej imprezie. Węgry miał Sandora Puhla, a teraz Victora Kassai, Słowacy Lubosa Michela. W Polsce dopiero teraz możemy być dumni jak w europejskich rozgrywkach coraz mocniejszą pozycję buduje sobie płocczanin Szymon Marciniak.
36-letni arbiter mecze europejskich pucharów gwiżdże już szósty rok, coraz częściej widzimy go w elitarnej Lidze Mistrzów, był na francuskim EURO i najprawdopodobniej nie zabraknie go na rosyjskim mundialu. Sukcesy poza granicami kraju spowodowały wzrost popularności, Marciniak zaczął częściej gościć na łamach prasy, w internecie, telewizji. O ile rozgłos był zrozumiały po udanych meczach w Europie to coraz częściej mówi się o jego meczach w lidze polskiej.
Od czasów Listkiewicza, który obecnie szefuje ... czeskim rozjemcom, wydawało się, że blisko sędziowania najważniejszych meczów w Europie jest Grzegorz Gilewski. Niestety, okazało się, że pięknie zapowiadającą się karierę arbitra, który jako trzeci (po Wójciku i Przesmyckim) prowadził mecze LM zakończyło zatrzymanie przez CBA w związku z aferą korupcyjną.
Tomasz Musiał i Szymon Marciniak
Swego czasu wydawało się, że kroczek przed Marciniakiem jest jego rówieśnik Tomasz Musiał. Syn byłego reprezentanta kraju Adama nie dawał od początku o sobie zapomnieć. Już swój ligowy debiut wpisał w annały rozgrywek nie dojeżdżając na mecz GKS Bełchatów- Polonia Bytom, bo zatrzymały go pielgrzymki do Częstochowy. Sposób bycia, prywatna znajomość z wieloma ligowcami, którzy wybierali go w plebiscycie na "najpopularniejszego sędziego", występ w telewizyjnym eksperymencie "na podsłuchu", gdzie widzowie mogli oglądać, a przede wszystkim słyszeć pracę zespołu sędziów podczas meczu Ruchu z Lechią spowodowały nagły wzrost popularności Musiała. Katowicki Sport nagrodził go 4 lata temu Kryształowym Gwizdkiem. Gdy został na krótko odsunięty od meczów za nadwagę, to dzięki telewizyjnym wywiadom jego twarz poznały i gospodynie domowe, a także rzesza ludzi nie mających większego pojęcia w ogóle o sporcie. Uśmiech na twarzy,poklepywanie się po plecach z zawodnikami na boisku, z czasem odwróciły się przeciwko samemu Musiałowi. Sam arbiter chyba zatracił prawidłową perspektywę obiektywności, coraz częściej popełniał błędy - zaczął tracić zaufanie kolegów-piłkarzy, kluby zaczęły wnioskować i to by nie prowadził ich meczów, a w tzw. niewydrukowanej tabeli, czyli zestawieniu uwzględniające pomyłki sędziowskie coraz więcej było weryfikowanych meczów prowadzonych przez krakowskiego arbitra.
Z sympatycznego, perspektywicznego arbitra stał się momentami pierdołowatym sędzią, który rozdaje uśmiechy na boisku, by za chwilę tłumaczyć się z niezagwizdania faula, który widzieli wszyscy poza nim.
Tomasz Musiał należąc do zespołu Szymona Marciniaka uczestniczył w EURO, jeździ na Ligę Mistrzów.
Marciniak szacunek na boisku zapracował sobie zarówno decyzjami, jak i zasłużoną międzynarodową renomą, a nie zbudowaniem relacji koleżeńskich z zawodnikami, czyli po prawdzie stroną przeciwną. Niestety, po ligowych meczach w ojczystym kraju coraz częściej pojawiają się krytyczne komentarze.
O udanym meczu w wykonaniu sędziów mówi się, gdy nie są widoczni, ich decyzje nie wprowadzają nerwowości na boisku, nie są szeroko komentowane. W futbolu nie ma łatwych do sędziowania spotkań - wystarczy jeden gwizdek, by wypracowana atmosfera na boisku odwróciła się przeciwko arbitrom, pojawiła się niepotrzebna nerwowość, brutalność.
Jesień 2016 - Legia - Lech (2:1). "Cała Polska widziała",
ale nie Szymon Marciniak...
O Szymonie Marciniaku dziennikarze przestali pisać jedynie w superlatywach po jesiennym meczu Legii z Lechem przy Łazienkowskiej. Dla przypomnienia - mistrz Polski prowadził 1:0, by w ostatniej minucie stracić bramkę z rzutu karnego. Podbudowani wyrównaniem poznaniacy chcieli jak najszybciej wznowić grę, ale wyciągającego piłkę z siatki Kownackiego za szyję złapał Malarz, lechita padł na murawę, rozpoczęło się zamieszanie, w którym wzięli udział rezerwowi. Efektem tego było kilka żółtych kartek i wykluczenie dla rezerwowego bramkarza gości Burića. Lech złożył odwołanie do PZPN po tym meczu w sprawie kary indywidualnej dla Malarza, który jak najbardziej zasłużył na wykluczenie. Marciniak tłumaczył się, że sytuacji w bramce pomiędzy Malarzem a Kownackim nie widział, co jednak jest sprzeczne z zapisem video. Na domiar złego za chwilę zwycięską bramkę dla gospodarzy strzela Hamalainen ze spalonego, którego nie zauważył asystent Marciniaka - Paweł Sokolnicki (który po meczu przepraszał poznanian za swój błąd).
W tym miesiącu na przestrzeni zaledwie niecałego tygodnia arbiter z Płocka prowadził dwa mecze, które zakończyły się niespotykaną na co dzień awanturą na boisku. Niedziela, Poznań, Lech-Lechia. Mecz na szczycie wygrywa Kolejorz, ale po meczu głównie pisze się i mówi o wykluczeniu Peszko, Kuświka oraz Milinkovića-Savića. Do przerwy jednak pomocnik Lecha Łukasz Trałka co najmniej dwukrotnie zapracował na żółtą kartkę - Marciniak napomniał go dopiero w 57 minucie. W przerwie Sławomir Peszko podchodzi do Tomasza Kędziory tłumacząc mu trzyma go za ucho, co nie spodobało się m.in. trenerowi Lecha. Wszystko na oczach arbitra, któremu zabrakło odpowiedniego zdecydowania i żółte kartki pokazał dopiero po ogromnym zamieszaniu, w którym brali udział nie tylko piłkarze, ale i rezerwowi, trenerzy i  działacze. Może gdyby nie bawił się w dyplomację nie byłoby incydentów z drugiej odsłony meczu i chamskich fauli Kuświka i Peszko?
Owszem, po poznańskim meczu głównie pisało się o słabych charakterach gdańskich piłkarzy, ale lampka powinna się bardziej zaświecić po piątkowym meczu we Wrocławiu. Śląsk kontra Piast Gliwice - mecz na szczycie dołu tabeli. Goście niespodziewanie przerywają serie 6 kolejnych porażek wygrywając 4:3. Ostatnie minuty meczu chyba najlepiej opisuje Dariusz Tuzimek aktualnie piszący dla futbolfejs. Całe te żenujące zamieszanie nie zostało pokazane w telewizyjnej relacji. Na filmiku video z trybun wyraźnie widać, że Madej i Herbert zostali wyłowieni z tłumu jako prowodyrzy całego zamieszania, ale amatorów ręcznego rozstrzygnięcia konfliktu było więcej. Czemu żółtych kartek nie zobaczyło więcej zawodników, choćby Mójta bądź Korun łapiący za szyję Madeja, albo Biliński odpychający Mójtę?
Dwa spotkania prowadzone przez eksportowego, najlepszego sędziego kończą się nie tylko niesmakiem, ale zapamiętane zostają głównie z bijatyk. Z jednej strony daleko idących wniosków nie należy wyciągać, ale Szymon Marciniak powinien jakość z meczów Ligi Mistrzów przenieść na krajowe podwórko. I nie chodzi tu o tolerancję na boiskowe podostrzenie, ale utrzymanie szeroko rozumianej dyscypliny. Poznań i Wrocław to przypadki, które mogą sugerować, że Marciniak w kraju ma problem z przewidywaniem konsekwencji zachowania krewkich zawodników, oceną (poza)boiskowych awantur. Takie przypadki nie miały miejsca, gdy mecze prowadzili inni, mniej renomowani sędziowie, a także w spotkaniach Marciniaka kilka(naście) miesięcy temu.
Oby te przedwiosenne odprężenie zespołu sędziowskiego mazowieckiego arbitra jak najszybciej minęło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz