poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Górnik obnażony

Mecz ze Skrą Częstochowa miał dla Górnika ogromne znaczenie. Po ostatnich sukcesach Falubazu, w tym ze Skrą, zielonogórzanie odskoczyli od wałbrzyszan. Rezerwy ligowców z Wrocławia, Zabrza i Legnicy mogą liczyć na wzmocnienia z I zespołu, co może mieć ogromne znaczenie na finiszu rozgrywek. Ponadto bardzo solidnie wiosną zaczyna wyglądać Lechia Dzierżoniów, która po zwycięstwach na wyjeździe urwała u siebie punkty liderowi z Jastrzębia. U siebie z kolei punkty kolekcjonuje Unia Turza Śląska. Wiosną z kolei Skra przegrała wszystkie trzy mecze, a biorąc pod uwagę, że jesienią właśnie pod Jasną Górą premierowe w sezonie zwycięstwo odnieśli wałbrzyszanie to oni byli faworytem tego meczu.
W niedzielnym spotkaniu zabrakło wykartkowanego Dariusza Michalaka, którego na środku obrony zastąpił Jan Rytko. Chyba nikt się nie spodziewał czasów, gdy brak Janka w drugiej linii będzie aż tak odczuwalny. Robert Bubnowicz desygnował do gry jedenastu zawodników, ale w pierwszej połowie śmiało można napisać, że jego zespół grał w ... dziewięciu. Całkowicie nie wypalił pomysł z Kamilem Młodzińskim w ataku - wychowanek kamiennogórskiej Olimpii nie radził sobie ani z rywalami, ani z podaniami partnerów. Drugim hamulcowym okazał się jego imiennik - Popowicz. Zagubiony, często gubiący piłkę przekonał największych niedowiarków dlaczego nie potrafił załapać się do trzecioligowego Pelikana Łowicz. Bez napastnika i z dziurą w środku pola, której nie potrafił w pojedynkę uzupełnić Marcin Morawski, drużyna Górnika nie miała wielu argumentów do przerwy. Dodajmy do tego, że słabiej niż w poprzednich meczach grali Bronisławski z Sadowskim, to naprawdę gra miejscowych wygląda niczym obraz nędzy i rozpaczy.
Goście grali bardzo uważnie, ale i odważnie, nie bojąc się ataków. Pierwsza konkretna akcja przyniosła im bramkę. Wrzut z autu, nieporadność miejscowych defensorów, strzał Piotra Noconia w znakomity sposób odbija Damian Jaroszewski. Niestety, jego koledzy w obronie przysnęli, odbitą piłkę przejął Dawid Niedbała i strzałem przy słupku otworzył wynik. Chwilę później mieliśmy do czynienia z sytuacją, których przy Ratuszowej chciano by oglądać więcej. Stały fragment gry, dośrodkowanie, nieco sytuacyjne uderzenie Pawła Tobiasza ląduje na poprzeczce, strzał Kamila Sadowskiego wybity zostaje z linii bramkowej, aż w końcu Bartosz Tyktor głową ostemplował wewnętrzną część poprzeczki - piłka odbiła się od ziemi i wyekspediowana została daleko od bramki. Część miejscowych "dziennikarzy" przypisuje uderzenie Tyktora Młodzińskiemu, ale to brodaty obrońca był bliski wyrównania.
Niestety, była to jedyna klarowna sytuacja w I odsłonie. A goście na przerwę schodzili z dwubramkowym prowadzeniem, gdy zza pola karnego gola zdobył Łukasz Kowalczyk. Przy uderzeniu nie popisał się Jaroszewski, który powinien lepiej interweniować, inna sprawa, że nie pomogli w tej sytuacji partnerzy z obrony.
Dużo chaosu, mało konkretów, czyli mecz Górnika ze Skrą.
[foto: walbrzych.dlawas.info]
W drugiej połowie nie oglądaliśmy Młodzińskiego, którego zastąpił Mateusz Sobiesierski. Surmaj z Sadowskim zamienili się stronami, ale prócz presingu i składnych akcji w pierwszym kwadransie gry nic szczególnego nie zobaczono na Stadionie 1000-lecia. Bramkarz gości Rafał Kotecki bronił bardzo chaotycznie i aż się prosiło o częstsze wrzutki na przedpole częstochowskiej bramki. Lepiej zaczął grać Bronisławski, ale co z tego skoro wciąż próżno szukać zawodnika miejscowych mogących wykończyć akcję? Najlepsze wrażenie wśród wałbrzyszan pozostawił po sobie Sebastian Surmaj, który tracił mało piłek, szukał gry, potrafił rozegrać niekonwencjonalnie, a nie tylko do tyłu jak większość partnerów.
Paradoksalnie najwięcej groźnych strzałów oddał na bramkę rywala rezerwowy Damian Bogacz, w tym jeden, który wylądował w siatce, ale ze spalonego.
Górnik Wałbrzych zagrał bardzo słabo, ligowy średniak z Częstochowy nie musiał wiele się wysilać by wywieźć bez problemu komplet punktów. Jak jesienny tak i wiosenny pojedynek obu zespołów był przełomowym dla drużyny gości. Teraz wyszło na Skrę, która po raz pierwszy w tym roku zapunktowała.
Bubnowicz ma problem, który zauważają również najwierniejsi fani z sektora C. O ile w pierwszej słychać było okrzyki "nigdy więcej 4.ligi", to po przerwie już hasła były w treści pogodzone z ewentualnym kiepskim zakończeniem sezonu. Do finiszu rozgrywek zostało jeszcze 13 spotkań, na chwilę obecną - przy założeniu, że z drugiej ligi spada jedynie bytomska Polonia- wałbrzyszanie spadają, ale do czternastego Śląska II traci zaledwie 3 punkty. Do kolejnych zespołów jest już poważny deficyt 9 punktów. Niczym mantrę można powtarzać - Górniku czas zacząć punktować! Aby punktować to trzeba strzelać bramki, a tych w tym sezonie biało-niebiescy ... nie potrafią. 12 bramek w 21 meczach - to cud, że z tak dramatyczną skutecznością zespół nie zamyka tabeli. Ale kto ma strzelać te bramki? Może w końcu ktoś podpisze kontrakt na 3 miesiące, by uzdrowić sytuację w ataku Górnika?
Inną bolączką zespołu jest nastawienie psychiczne - aż żal było patrzeć na zawodników pod koniec I połowy, gdy po dwóch gongach nie podnieśli się. Przy bardziej wyrafinowanej drużynie na przerwę gospodarze mogliby schodzić z większym bagażem goli. Owszem krzykiem zmobilizować potrafią Jaroszewski z Tyktorem, ale młodsi koledzy sparaliżowani są stawką meczu. Wychodzą grzechy ubiegłego sezonu - zamiast stopniowo wprowadzać juniorów Bubnowicz operował praktycznie stałym zestawem nazwisk młodzieżowców. I teraz są, niestety, mizerne efekty.
Ilość meczów do zakończenia sezonu pozwala mieć jeszcze nadzieje, że uda się utrzymać byt. Tylko kiedy nastąpi przełom w Górniku?

1 komentarz:

  1. Być może najlepszy strzelec na zachód od Pełcznicy Bartek Ogrodnik załatwi sprawę? Do tego LEGENDARNY CYRUS do środka pomocy, aby utrzymać piłkę na połowie przeciwnika? Kogo tam jeszcze ma Pan w annałach wałbrzyskiej piłki i warto byłoby go sprawdzic?

    OdpowiedzUsuń