piątek, 8 sierpnia 2014

Legia - eurokompromitacja działaczy

Legia Warszawa - mistrz kraju, przez jednych uwielbiana, przez innych znienawidzona. Oczko w głowie stołecznych mediów, jedna z dwóch drużyn polskich, które uczestniczyły w fazie grupowej Ligi Mistrzów. A było to wydawałoby się w czasach prehistorycznych, bowiem w sezonie 1995/96. W rozgrywkach uczestniczyli mistrzowie krajów. Obecny trener legionistów Norweg Henning Berg wtedy grał przeciwko Polakom w barwach mistrza Anglii Blackburn Rovers. Od lat kibice w Polsce łudzą się, że mistrz kraju w końcu awansuje do fazy grupowej, wzbogaci się, zainwestuje i przez lata stanie się hegemonem na krajowym podwórku, wykupując jednocześnie abonament na coroczne bonusy z gry w LM. Przykłady klubów z sąsiednich krajów (np. BATE Borysów, Victoria Pilzno), gdzie budżety klubów są o wiele niższe niż czołowych zespołów T-Mobile Ekstraklasy. Przez lata przeklinano złe losowanie, kiedy mistrz Polski trafiał czy to na Real, Barcelonę, albo brak szczęścia, gdy minuty dzieliły od fazy grupowej Wisłę Kraków w dwumeczu z Panathinaikosem czy APOEL-em Nikozja. Zresztą ta druga rywalizacja z 2011 roku odbija się czkawką Białej Gwieździe do dziś - klub przeinwestował w drogich, zagranicznych zawodników podpisując wysokie, długoterminowe umowy, które miały się zwrócić po awansie i kasie z UEFA. Krach sportowy pociągnął za sobą problemy finansowe i dziś wciąż przy Reymonta w Krakowie kombinują jak wyjść na prostą.
Legia Warszawa, zwłaszcza po zmianie właściciela, przedstawiana jest jako klub zarządzany nowocześnie, z największym w kraju budżetem, dalekosiężnymi planami, w których krajowe podwórko jest jedynie miejscem przygotowania się do podboju Europy. Prezesi Leśnodorski i Mioduski dali sobie i drużynie czas 2-3 lat na awans do Ligi Mistrzów. W polskiej lidze z różnych względów nie mają póki co sobie równych. W tym roku łatwo wywalczono tytuł mistrza kraju, ale już okienko transferowe musiało budzić wątpliwości co do powodzenia misji pt. "Legia w fazie grupowej Ligi Mistrzów". Do kadry dołączyli zdolni juniorzy, obiecujący gracze pierwszoligowi (Budziłek, Szwoch) oraz zaledwie solidni jak na naszą ligę Lewczuk i Piech. Krytyka wzrosła, gdy stołeczny zespół najpierw przegrał mecz o Superpuchar, zremisował w el.LM z irlandzkimi amatorami z St.Patrick's Athletic i na inaugurację sezonu musiał uznać wyższość GKS Bełchatów. A wszystkie te porażki miały miejsce na Pepsi Arenie przy Łazienkowskiej.
Łaska dziennikarzy na pstrym koniu jeździ. Gdy Legiunia łatwo ograła Irlandczyków w Dublinie, w lidze uporała się z Cracovią i upokorzyła Celtic Glasgow 4:1 peanom pod adresem piłkarzy i trenera Berga nie było końca. Nikt nie zwracał uwagi na remis z Górnikiem Zabrze - celem głównym był mecz rewanżowy
Edynburg - decydujący moment eliminacji Legii w tym
sezonie - za chwilę wejdzie w 86' Bereszyński co przesądzi
o walkowerze dla mistrza Szkocji.
z Celtikiem, który zresztą warszawianie bez problemu wygrali 2:0. Radość z awansu i oczekiwanie na losowanie decydującej rundy została zmącona 24 godziny po meczu.
12 grudnia 2013 w cypryjskim Strovolos w ostatniej 6.kolejce fazy grupowej Ligi Europy Legia zdobywa swoje pierwsze bramki i punkty w rywalizacji pokonując gospodarzy - Apollon FC 2:0. Pierwsze zdobycze okupuje czerwoną kartką Bartosza Bereszyńskiego, który decyzją UEFA powinien pauzować 3 mecze w pucharach. Latem tego roku Legia przed meczami z St. Patrick's wiedząc, że nie będzie mogła skorzystać z usług swego obrońcy nie zgłasza go do rozgrywek - co okazało się fatalnym w skutkach błędem. Do rywalizacji z Celtikiem Glasgow "Bereś" został już zgłoszony, ale w I spotkaniu nie zagrał. Legia błędnie skalkulowała, że absencja w meczu ze Szkotami jest trzecią pauzą po czerwonej kartce, ale według regulaminu rozgrywek była to dopiero pierwsza.  Punkt regulaminu (art. 18, pkt 1, rozdział 18 - te cyferki na długo wyryły się w pamięci działaczy Legii) jasno i wyraźnie mówi, że karę zawieszenia może odbyć zawodnik tylko będąc zarejestrowany na poszczególne rundy. Na mecze II rundy Bereszyński nie był zarejestrowany, więc kara mu nie była naliczana i według regulaminu w składzie mistrza Polski mógł się pojawić dopiero w rewanżowym meczu IV rundy - a pojawił się w drugim III rundy...
Gdy wybuchła informacja o dochodzeniu wszczętym przez UEFA zaczęło się nerwowe wyczekiwanie na werdykt związku, przeszukiwanie internetu, doszukiwaniu się różnych podobnych przypadków. Podnoszony najczęściej był przykład węgierskiego Debreczyna, który 4 lata temu w el.LE wprowadził na boisko w doliczonym czasie niejakiego Petera Mate, który również nie był zgłoszony do rywalizacji. Losy dwumeczu z bułgarskim Litexem Łowecz były praktycznie przesądzone (Węgrzy po zwycięstwie u siebie 2:0, na wyjeździe prowadzili 2:1), więc UEFA ukarała VSC Debrecen karą finansową tłumacząc się "duchem sportowej rywalizacji". W przypadku Bereszyńskiego jest ta różnica, że był zgłoszony, ale nie mógł zagrać.
Dzisiaj UEFA ku rozpaczy sympatyków Legii ogłosiła walkower dla Celtiku, co oznacza, że marzenia o podboju Ligi Mistrzów Legia musi odłożyć na co najmniej rok.
 Po tygodniu pewnie wróci temat rzutów karnych Vdorljaka, bowiem gdyby wykorzystał choćby jedną z dwóch niestrzelonych "jedenastek" z Celtami to na nic nie zdałby się walkower dla Szkotów. W dwumeczu piłkarze z Glasgow wygrali bowiem 1:4 i 3:0 za walkower. Trudno jednak obwiniać chorwackiego kapitana za niepowodzenie. Winę ponoszą ludzie Legii odpowiedzialni za zgłaszanie zawodników. Na pierwszy ogień idzie Marta Ostrowska - kierownik drużyny, ale nie tylko ona jest odpowiedzialna za listę zgłaszanych do UEFA zawodników. Dyrektor sportowy, koordynator. Wielu dziennikarzy się zagotowało - nic dziwnego skoro 90% artykułów wypracowują dzięki Legii. Do stołecznych fachowców dołączył choćby wrocławianin Michał Wyrwa piszący m.in. dla Przeglądu Sportowego, który winę przenosi na ... nas wszystkich, bowiem każdy mógł zbadać casus Bereszyńskiego i wysłać ostrzegawczego sms do prezesa lub pracownika klubu. Teraz zapewne zacznie się polowanie na czarownice i bez wypowiedzeń, zwolnień nie obejdzie się.  UEFA, która pewnie doczeka się w najbliższym czasie nie tylko okolicznościowej oprawy przy Łazienkowskiej, znajdzie się pod obstrzałem nie tylko kibiców, ale wszelkiej maści znawców, fachowców. Kompromitujące wręcz są wpisy na twitterze prezesa Mioduskiego "Dzisiaj przegrał sport za zamkniętymi drzwiami". A może wystarczyłoby czytać ze zrozumieniem, by potem nie przepraszać za błędy? Czemu teraz ponownie będzie się szukać winnych wszędzie tylko nie na swoim podwórku?
W historii wiele było przypadków, w których błędne liczenie kartek, meczów pauzy czy nawet liczby młodzieżowców a danym momencie na boisku decydowały o losach meczów. Ale bodaj pierwszy raz zdarzyło się to na takim szczeblu i w tak "profesjonalnie" zarządzanym klubie.

2 komentarze:

  1. Już się wydawało, że nic nie przebije remisu Amicy z Islandczykami, a tu nagle okazało się iż jednak można. ( tak na marginesie, można prosić o jakiś wpis dotyczący tego meczu?).....Działacze Ległej popisali sie na maksa... Za głupotę/frajerstwo się płaci, a drużyna ze stolycy wykazała się wyjątkową głupotą/frajerstwem.. I niech teraz płacą

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój wpis wszystko przebił... dawno nie czytałem tak cudownie skleconych na prędce zdań...

    OdpowiedzUsuń