czwartek, 2 sierpnia 2012

Widowisko w PP - Sandecja za burtą!

Orzeł odleciał
Należę do grona tych ludzi, którzy czekają, aż spełni się obietnica nowego-starego prezesa M.Gawlika, że z początkiem sierpnia ruszy nowa strona piłkarskiego Górnika. Wtedy być może będziemy w Wałbrzychu mieli rzetelne wiadomości prosto z klubu, a nie informacje głównie generowane przez nadwornego znawcę wydarzeń sportowych miasta Bogdana Skibę. Pewnie redaktor nie ma świadomości, że są ludzie budujący swoje opinie tylko i wyłącznie z internetu, ba nawet tylko z jednej strony, więc to co napisze gość będący równocześnie spikerem na meczach Górnika jest dla nich jedyną wykładnią. A to wg niego ŁKS jest ekstraklasowy, a to mami nadzieją, że mógł zagrać z Sandecją Orłowski... Gwoli wyjaśnienia: łódzki  klub opuścił ekstraklasę i grać będzie w 1.lidze, a Marcin nie mógł zagrać w PP, bo go już od kilku dni w Wałbrzychu nie było ! "Orzeł" podpisał przed rundą wiosenną tego roku kontrakt na grę w dwóch rundach. Do grudnia w teorii był graczem Górnika. W międzyczasie otrzymał propozycję z Chojniczanki, która skorzystała z zapisu w kontrakcie zawodnika o sumie odstępnego dla Górnika. Ile? Nie wiem, tak blisko klubu nie jestem, faktem jest, że w Chojnicach znaleziono sponsora, który wyłożył pieniądze na spełnienie finansowej klauzuli. Marcinowi pozostaje podziękować za grę przy Ratuszowej tak jak podziękowali mu kibice jego wcześniejszego klubu - Miedzi podczas inauguracji rundy wiosennej 2012.
Zaczęło się źle...
O ile trener GKS Tychy głośno mówił przed ubiegłotygodniowym meczem, że brak awansu nie oznaczać będzie dla niego katastrofy, to Sandecja przyjechała w bojowych nastrojach. Po pierwsze trener Jarosław Araszkiewicz nie uznaje tzw. półśrodków. Jest bezkompromisowy, lubi rządzić twardą ręką i z tego powodu w Nowym Sączu po gorszym ubiegłym sezonie ma nadchodzącym sprawić, by zespół grał o coś więcej niż uniknięcie strefy spadkowej. Po drugie - który zespół podążyłby ponad 400 km, by rozegrać mecz sparingowy? Puchar Polski to szansa na promocję, a w wielu klubach patrzą również pod kątem nie tylko wyniku sportowego, ale korzyści marketingowej. Podsumowując - Sandecji nie opłacało się odpuszczać pucharowej potyczki pod Chełmcem.
Początek meczu to pierwsze strzały Górnika - uderzenie Zinke nie mogło sprawić kłopotów Marcinowi Cabajowi, ale można uznać za celny. Potem Jan Rytko posłał bombę ponad bramką. Z czasem grę prowadzili goście, u których widać jednak było większe ogranie. Kiedy kontuzja wyeliminowała Jana Rytko wielu zastanawiało się kto będzie wspierać Daniela Zinke w ataku. Jego partnerem został nieskuteczny w 2.lidze do bólu Adrian Moszyk. Potem Filip Burkhardt przypomniał o sobie, że kiedyś uchodził za jeden z większych talentów w polskiej młodzieżowej piłce. W wieku 17 lat grał w fazie pucharowej PUEFA z Amiką Wronki, w ekstraklasie rozegrał ponad 70 meczów ma swoją wymowę. Prostopadłe podanie, które wywiodło w pole wałbrzyską defensywę, dogranie Bartosza Szeligi do Wiśniewskiego, który z kilku metrów nie mógł spudłować. Koniec pucharowej przygody wałbrzyszan?
Spryciarze ośmieszają ligowców
Sandecja nie wykorzystała odpowiedniego momentu by dobić przeciwnika, siąść na nim, próbować podwyższyć wynik. Górnik stosunkowo szybko otrząsnął się z szoku i  zaczął zaskakiwać rywala swoimi sposobami. Wiadomo było, że górnicy nie będą pchali się środkiem czy próbować wrzutek do napastników, bo para stoperów gości wyglądająca niczym duet gladiatorów wygrywała większość pojedynków główkowych. Ogromne problemy mieli jednak z ruchliwym Danielem Zinke, któremu w I połowie brakowało wsparcia. Adrian Moszyk często odbijał się jak od ściany od nowosądeckich defensorów. Wałbrzyszan uratowały stałe fragmenty gry. Najpierw spróbowali rozegrać rzut wolny a'la Wągrowiec (jedyny raz dwa sezony temu udało się strzelić bramkę po takim rozegraniu, kiedy strzelcem był G.Michalak, choć w mediach był Przerywacz...), ale dośrodkowanie z końcowej linii Zinke nie było precyzyjne. Ale rozegraniu rzutu rożnego zaskoczyło również kilku kibiców na trybunach Stadionu 1000-lecia. G.Michalak wprowadził delikatnie piłkę do gry równocześnie głośno dyskutując ze zbliżającego się do narożnika Morawskiego. Marcin przejął piłkę i podprowadził pod pole karne co zdezorientowało zaskoczonych gości, wrzutka i główka Dariusza Michalaka dająca wyrównanie. Mimo pozostającego kwadransa do przerwy to wałbrzyszanie stworzyli więcej sytuacji pod bramką rywala. Dopiero w 43 minucie Sandecja oddała drugi celny strzał w I połowie! A Górnicy mogli już na przerwę schodzić prowadząc. Szczęścia zabrakło Zinke, który jak minął już Cabaja to z pustej bramki wybił obrońca. W doliczonym już czasie po krótko rozegranym rzucie rożnym uderzenie Marcina Morawskiego odbiło się od słupka, tuż obok stał Daniel Zinke, ale pewnie zastanawiał się czy aby nie jest na spalonym. Schodzących na przerwę gospodarzy żegnały jak najbardziej zasłużone oklaski. Żałowano, że skończyła się ta połowa, bo jej końcówka to już przewaga niżej klasyfikowanej drużyny. Przerwa miał podziałać mobilizująco na zaskoczonych gości.
Sandecja oCabajowana
Cabaj zaczyna przygodę z Sandecją od ...klopsa
Druga odsłona nie przyniosła spodziewanego szturmu ze strony gości. Pozornie wyglądało, że Sandecja ma częściej piłkę, ale wałbrzyszanie nie pozwolili jej na wiele. Jaroszewski jedynie interweniował po dośrodkowaniach w pole karne. Miejscowi próbowali szybkich kontrataków - szeroko ustawieni Moszyk z Zinke umiejętnie rozciągali defensywę pierwszoligowca, ale brakowało strzałów na bramkę doświadczonego Marcina Cabaja. Były bramkarz Cracovii swego czasu był w kręgu zainteresowań selekcjonera, ale było to 8 lat temu, kiedy Pasy grały jako beniaminek w górnej połówce ekstraklasy. Z czasem Cabaj stał się synonimem bramkarskiego kiksa, klopsa. W Wałbrzychu już w I połowie niespodziewanie nie wyszedł do groźnego dośrodkowania a raz piłka prześlizgnęła mu się po twarzowych białych rękawicach. W II połowie po dośrodkowaniu z prawej strony Zinke przez nikogo nie atakowany Cabaj tak łapał w wyskoku futbolówkę, że ta mu się odbiła od rąk i wpadła do bramki! Goście nie zdążyli wyjść z szoku a kolejna kontra Górnika, dogranie Zinke do nadbiegającego Moszyka, który w sytuacji sam na sam z Cabajem podwyższa na 3:1 !! Goście na kolanach, trener Araszkiewicz żywo reagujący w swojej strefie aż usiadł na ławce rezerwowych. Pierwszoligowcy z Nowego Sącza z czasem otrząsnęli się z szoku, próbowali przyspieszyć grę, ale uważnie grający gospodarze nie dopuszczali do klarownych sytuacji. Natomiast szybkie wyjścia Górników pachniały kolejną bramką! Zabrakło precyzji przy ostatnim podaniu, raz sędzia nie odgwizdał faulu na Zinke w polu karnym (po nim żółtą kartkę za dyskusję zobaczył Morawski), dawno nieoglądany w Wałbrzychu w I zespole Adrian Sobczyk przekonał się jaka jest różnica pomiędzy poważnym graniem z mocnym rywalem a grą na poziomie klasy okręgowej tudzież A klasy. 19-letni Sławomir Orzech, który tym razem był partnerem Marka Wojtarowicza nie popełniał większych błędów. Serce rosło jak kilka razy udało mu się wybić piłkę Arkadiuszowi Aleksandrowi, który w ekstraklasie strzelił 20 bramek i dwa razy tyle na jej zapleczu. Wreszcie nadeszła końcówka meczu i faul na Moszyku, po którym z wolnego po ziemi Marcin Morawski ustalił wynik na 4:1.
Owacja na stojąco
Po końcowym gwizdku wielu kibiców zostało by nagrodzić piłkarzy oklaskami. Zasłużyli na nie jak mało kto. Do gratulacji przyłączyli się nie tylko najwierniejsi fani, ale ci najczęściej marudzą i krytykują. Ale nie mogło być inaczej, bo po prostu ambicja, wola walki robi wrażenie na każdym. Przed meczem nastroje wokół klubu nie były optymistyczne. Na chwilę obecną nie ma ŻADNEGO nowego zawodnika w drugoligowej kadrze. Pożegnano kilku podstawowych graczy, ci co chcieli wrócić do Wałbrzycha szybko się zawinęli (Kłak, Spaczyński), padł rzekomo pomysł fuzji rezerw ze względów oszczędnościowych. W dodatku same trybuny stadionu nie napawają optymizmem. Organizacyjne otaśmowanie kilku rzędów przypomina bardziej ostrzeżenie o katastrofie budowlanej...
Ale warto dostrzec również pozytywy. Po pierwsze klub nie ma długów. To jest potężny atut w rozmowach z potencjalnymi sponsorami, których póki wielomiesięcznych zapowiedzi jak nie było tak nie ma. Po drugie - czy ten skład nie jest w stanie powalczyć o środek tabeli? Jest to grupa ogranych zawodników, którzy pokazali w lidze, a teraz w Pucharze Polski, że umiejętności nie mają się co wstydzić. Orzech, Radziemski, Matuszak, Polak, Chajewski zbierają powoli doświadczenia, nie ma strachu, gdy wychodzą na murawę, nie osłabiają drużyny. Może martwić brak napastników, bo odszedł podstawowy wiosną duet Maciejak-Orłowski, teraz to wszystko jest na barkach Zinke wspieranego przez Moszyka. Owszem można pomarzyć, że będzie powtórka z ubiegłego sezonu, gdy Maciejak nie znalazł klubu i wrócił do Górnika. Sporo jest graczy wolnych, bez klubu, ale oni również oczekują jakiś pieniędzy, inaczej taki Damian Misan nie grał w sparingach Olimpii Kamienna Góra, czy Duś w Gorcach. Pucharowy mecz z Sandecją z trybun oglądał Adrian Mrowiec - również bez klubu, ale o graczach tego formatu musimy póki co pomarzyć. Gdy się przeanalizuje kadry innych drugoligowców to okaże się, że oparcie na lokalnych graczach nie musi prowadzić do katastrofy. Przykład pierwszy z brzegu - częstochowski Raków, gdzie grano składem opartym w większości na juniorach, utrzymali się, uzupełniono o graczy z niższych lig. To samo w Jarocinie. Poza tym same nazwiska czy pieniądze nie grają.
Teraz ŁKS - czas kibiców sukcesu???
To co mnie osobiście boli to mniejsza frekwencja na meczu z Sandecją niż z GKS Tychy. Wiadomo, że przyjazd piłkarzy z Tychów zmobilizował szalikowców, ale Sandecja to drużyna pierwszoligowa, to w końcu Puchar Polski. Kiedy wałbrzyszanie pokonali na szczeblu centralnym tylu przeciwników? 20 lat temu wałbrzyskie Zagłębie doszło do ćwierćfinału ! Wtedy mecze pucharowe, rozgrywane na Nowym Mieście, również oglądała garstka ludzi. Ale o karnych bronionych przez Waldemara Nowickiego z Górnikiem Zabrze opowiadano latami. Mecz z Sandecją również przeszedł do historii. Był to jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy mecz za kadencji Roberta Bubnowicza ! Była dramaturgia, były bramki. Teraz za kilka miesięcy, gdy będą kibice spoglądać na typy 1.ligi u bukmachera, w pierwszoligową tabelę w gazetach/internecie czy oglądać na orange sport mecze Sandecji czy GKS Tychy padnie sakramentalna opinia "a Górnik ich spokojnie ograł". Trwa od dawna nieoglądana przygoda Górnika w Pucharze Polski. Niewielu docenia to. Jeszcze nie tak dawno zamiast oklasków i radości był rumieniec wstydu, gdy biało-niebieskich ogrywał Biały Orzeł Mieroszów czy rezerwy Rozwoju Katowice. Teraz przyjedzie uznana marka - Łódzki KS, który jest targany organizacyjnymi kłopotami, które sprawiają, że Górnika ma realne szanse na sukces. Teraz mecz będzie w sobotę 11.08. co spowoduje, że kibiców pojawi się więcej - odpada co niektórym wytłumaczenie pracą. Tylko czemu nie było ich na wcześniejszych meczach? Jest to szansa również dla zmienionego zarządu Górnika. Bardzo dobrze, że pojawiły się komunikaty przedmeczowe, wiadomo było, że nie ma co pytać w sklepach o bilety, że trzeba być przygotowanym na "wąskie gardło" jedynego wejścia na trybuny. Ale przydałoby się wsparcie medialne. Ponoć w trakcie meczu z Sandecją zawiesiła się strona skibasport.pl -ze względu na wejścia ciekawskich wydarzeń przy Ratuszowej. Może by tak pofatygowali się sieciowi fani osobiście na Stadion 1000-lecia? A z drugiej strony może wykorzystać siłę internetu, telewizji lokalnych na reklamę nie tylko samego meczu pucharowego, ale i klubu. Tutaj wciąż Górnik Wałbrzych jest białą plamą. Miejmy nadzieję, że tkwiące rezerwy w środkach przekazu (marketing!!!) zostaną dostrzeżone przez zarząd klubu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz