wtorek, 8 listopada 2011

Wrocławska radocha

Przez dekady układ sił w dolnośląskim futbolu zmieniał się i wciąż się zmienia. 40 lat temu hegemonem był wałbrzyski Thorez, potem Śląsk Wrocław. W latach 80-tych dołączył Górnik Wałbrzych a niebawem Zagłębie Lubin. Lubiński klub z piedestału zrzucił wrocławian i obecnie ma więcej tytułów mistrza Polski. Sukcesy Zagłębia stoją solą w oku w stolicy regionu, ale wydaje się, że wkrótce będzie trzeba mówić o tym w czasie przeszłym.
Tak się reklamowało Zagłębie na Dolnym Śląsku m.in. we Wrocławiu
Za Zagłębiem stoi KGHM - jedna z największych spółek państwa, gdzie zarząd zmienia się w zależności od rządzącej opcji w kraju. Prawdę mówiąc, zespół z takim zapleczem powinien być wizytówką nie tylko regionu, ale i kraju. I to przez długie lata. Jedyny sukces to mistrz Polski i piękny stadion. Po tym sukcesie Dolny Śląsk, a co za tym idzie i Wrocław zalały billboardy zachęcające dolnośląskich fanów piłki nożnej do odwiedzania Lubina a konkretnie stadion Zagłębia (jeszcze przed modernizacją). Rozmach promocji naprawę imponujący. Aczkolwiek wiadomo, że lubiński klub nie jest kochany w wielu miastach, a zwłaszcza Wrocław zazdrośnie wówczas spoglądający na małe górnicze miasto w porównaniu z liczbą mieszkańców  stolicy regionu. Z czasem Zagłębie zaliczyło karną degradację, a Wrocław (czytaj Śląsk) zaliczyło nie tylko awans, ale wejście w klub właściciela Polsatu. Za wielkimi pieniędzmi niejednokrotnie kryje się polityka, a i Grzegorz Schetyna okrzyczany został kibicem nr 1 Śląska. Wielu jest takich, że właśnie dlatego Wrocław dostał organizację EURO a nie Chorzów czy Kraków. Dodatkowo tajemnicą poliszynela jest, że energetyczny potentat Tauron przez naciski "z góry" nie przedłużył umowy z Ruchem Chorzów, Górny Śląsk zamienił na Dolny i wspomaga teraz ulubiony klub marszałka sejmu. Śląsk dostał w prezencie od państwa nowiusieńki stadion, o który musi teraz zadbać by go zapełnić. Z frekwencją przy Oporowskiej bywało różnie, bowiem rzadko bywał tam komplet, a tymczasem w 1.meczu stadion przy ul.Śląskiej wypełniony w 100%!! Oczywiście nikt o zdrowych zmysłach nie uważa, że frekwencja na takim poziomie utrzyma się do końca sezonu, nawet gdyby piłkarza Oresta "Forresta" (jak nazywa trenera Fakt) Lenczyka utrzymali obecną skuteczność i sięgnęli po mistrzostwo. Ale dysputa o frekwencji to temat na inną okazję. Zagłębie z kolei latem pozyskało kilku wydawałoby się klasowych zawodników. Solidny zespół wzmocniony został w każdej formacji, nazwiska Kowalczyka, Sernasa, Rachwała, Małkowskiego może nie są w notesie Franciszka Smudy, ale znaleźli by miejsce w większości ligowyh drużyn. A tymczasem zespół Jana Urbana mimo zbierania pochlebnych recenzji jak nie zbierał punktów tak nie zbierał. Wymieniono Urbana na czeskiego szkoleniowca Hapala a ten swój debiut na długo zapamięta. Zagłębie miało się przełamać ze Śląskiem, miało zmazać plamy ze spotkań derbowych z poprzednich rozgrywek, miało .... i tak można wyliczać. Tymczasem lenczykowy Śląsk bez kompleksów rozpoczął mecz i wypunktował miejscowych aż 5:1. Wynik szokuje. Wrocławscy kibice, niestety, nie mogli tego oglądać. Powodem durnego zakazu był jakiś donos za rzekome kłopoty pasażerów pociągu. Nie żadna stadionowa rozróba tak jak w przypadku kibiców Widzewa tylko plotki... Przeżywający wielką victorię przed ekranami telewizorów kibice Śląska mają jeszcze większe powody do kpin z lubińskiego klubu i jego sympatyków. W ogóle waśnie kibiców obu zespołów przypominają przekomarzania zakompleksionych małolatów. Wypominanie przeszłości, pochodzenia, miejsca urodzenia - w sumie nie wiadomo komu współczuć, że ma większe kompleksy. Pogromem w niedzielę wrocławianie zapewne wymazali plamę jaką była porażka swego czasu kiedy to Zagłębie strzeliło WKS aż 7 goli. Teraz przez długie sezony to sympatycy WKS będą wypominać 5 goli na Dialog Arenie.
Tutaj przypomniał mi się inny mecz derbowy, wygrany na wyjeździe przez Śląsk Wrocław. W latach 80-tych pewną traumą dla wrocławskich kibiców była pierwsza pierwszoligowa wizyta Górnika Wałbrzych przy Oporowskiej. Nie dość, że beniaminek z "małego" Wałbrzycha upokorzył "wielkomiejski" Śląsk aż 3:0 to na trybunach więcej było kibiców z miasta spod Chełmca niż sympatyków wojskowej wówczas drużyny.  Po 3 latach kiedy to w Wałbrzychu doszło do swoistego rewanżu, choć Śląsk nadspodziewanie dobrze sobie radził na stadionie na Nowym Mieście. Na początku września 1986 nie był jednak faworytem, bowiem za takiego uchodził Górnik, który dopiero co pokonał Legię Warszawa 2:1 (0:1) po kapitalnym powrocie do składu Włodzimierza Ciołka, który wcześniej nie grał w zespole Górnika. Śląsk przyjechał i ograł gospodarzy tak jak ... w niedzielę Zagłębie Lubin. Bohaterem meczu był autor trzech goli Krystian Szuster (czwartego dołożył Aleksander Socha), dla którego był to najlepszy mecz podczas pobytu we Wrocławiu. Nie dał się zapamiętać jako rasowy snajper, a historycy wrocławskiego klubu kojarzyć go będa jedynie z tych 3 wałbrzyskich goli. Nadzieje na przełamanie wrocławskiego ligowego kompleksu w Wałbrzychu tamtego wrześniowego popołudnia zostały rozwiane w bardzo brutalny sposób.
Tymczasem we Wrocławiu szykować się powoli będą piłkarze i kibice na zimę w fotelu lidera. Niewiele wskazuje by ktoś zagrozić drużynie Lenczyka i zniwelował przewagę w ligowej tabeli. Przed nadmierną euforią i przypinaniem sobie medali mistrzowskich przestrzega nie tylko ubiegłoroczny przypadek Jagiellonii Białystok, ale przegrany "majster" GKS Bełchatów prowadzonego przez obecnego szkoleniowca Śląska Oresta Lenczyka. Zresztą we Wrocławiu swego czasu przerabiali budowanie "polskiego Bayernu" kiedy to za grube pieniądze liczone jeszcze w DM sprowadzano zawodników klasy Piotra Włodarczyka czy Macieja Kowalczyka. Chociaż w tym przypadku nie będzie miała miejsce powtórka.
Oby rozbudzone dziś nadzieje wrocławskich fanów nie skończyły się tak jak tramwaj przyozdobiony w klubowe barwy w ubiegłym tygodniu na ul.Legnickiej we Wrocławiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz