niedziela, 26 maja 2019

Waterpolo przy Ratuszowej

Przedostatni domowy mecz w tym sezonie piłkarze Górnika Wałbrzych rozgrywali w dość niefortunnym terminie, w czasie trwania Dni Wałbrzycha. Biało-niebieskim nie grozi zmiana pozycji w tabeli już do końca rozgrywek, nie liczy się również w klasyfikacji Pro Junior System, by liczyć na kilkunastotysięczną gratyfikację finansową. Na trybunach Stadionu 1000-lecia pojawiła się dosłownie garstka fanatyków futbolu, gdzie liczbę podaną przez redaktora Skibę należy podzielić przez 4 i tak będzie ona zawyżała sobotnią frekwencję. Na pewno wpływ miały opady deszczu, które pojawiły się zaledwie kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Mimo to spowodowały, że murawa stadionu przy Ratuszowej była niczym gąbka, a wznowienie intensywnych opadów spowodowało, że gra bardziej przypomniała zabawę czy uda się trafić/przyjąć piłkę w tych anormalnych warunkach. Topniejąca w przerwie liczba kibiców z pewnością z ulgą przyjęła informację, którą z szatni sędziowskiej dostarczył kierownik wałbrzyskiej drużyny Czesław Zapart o odwołaniu dalszego grania.
Nie był to pierwszy przypadek w historii wałbrzyskiego futbolu, gdy mecz został przerwany. Oto kilka takich przypadków z przeszłości:
1947 - na początku października w Wałbrzychu drużyna Julii Biały Kamień (dzisiejsze Zagłębie Wałbrzych) rywalizowało w trzecioligowych rozgrywkach z OMTUR ze Strzelina. Organizacja Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego to protoplasta dzisiejszej Strzelinianki. Goście prowadzili 2:0, gdy w 67 minucie sędzia z powodu zapadających ciemności przerwał mecz. Mecz dokończono (grano brakujące minuty) po 6 tygodniach i wynik się nie zmienił
 1971 - mecz na Stadionie 1000-lecia w ramach Pucharu Intertoto  Zagłębia ze szwedzkim Malmö FF zapisał się w historii polskiego futbolu nie tylko z racji jednego z nielicznych triumfów w rywalizacji polskich klubów ze szwedzkimi, ale i ostatnim w roli I trenera wałbrzyskiego zespołu Antoniego Brzeżańczyka, który doprowadził do 3.miejsca w lidze, co jest do dnia dzisiejszego największym sukcesem wałbrzyskiego futbolu. Pierwszy mecz Zagłębia w europejskich pucharach przyciągnął zaledwie 5 tysięcy widzów, ale było to spowodowane przede wszystkim fatalną pogodą. Spotkanie prowadził jeden z najlepszych wówczas polskich arbitrów Marian Kustoń z Poznania, który w 18 minucie zdecydował się przerwać mecz z powodu ogromnej ulewy. Po kwadransie grę wznowiono, a zaraz zielono-czarni po uderzeniu Jerzego Odsterczyla objęli prowadzenie. Mecz zakończył się zwycięstwem Zagłębia 2:0, a od tamtej pory wielu kibiców zaczęło twierdzić, że deszczowa pogoda jest wręcz stworzona dla wałbrzyszan.
1983 - mecz z 17 sierpnia w ramach 3.kolejki 1.ligi obrósł w legendę identyczną do meczu na wodzie we Frankfurcie nad Menem podczas niemieckiego mundialu'74. Beniaminek ekstraklasy Górnik gościł Wisłę Kraków, na trybunach ponad 25 tysięcy widzów z całego Dolnego Śląska chcących na żywo zobaczyć gwiazdy polskiego futbolu w osobach Iwana, Skrobowskiego, Motyki, Nawałki czy byłego bramkarza Zagłębia Wałbrzych Jerzego Zajdy. Kilka godzin przed meczem nad Wałbrzychem przechodzi ulewa, która kończy się dokładnie o 17, czyli porze rozpoczęcia meczu. Boisko przypomina bajoro, które osuszyć próbują trzy jednostki straży pożarnej. Nie chcą grać piłkarze, nie chce rozpocząć meczu łódzki arbiter Wiesław Karolak. Kibice cierpliwie czekają, spiker Marian Kuster puszcza popularną wówczas piosenkę Bajmu Nie ma wody na pustyni co wywołuje salwy śmiechu. Po pracy motopomp udaje się doprowadzić jedną z połów do miejsca zdolnego do gry. Dzięki sugestii obserwatora PZPN Władysława Mołodeckiego z Wrocławia o godz. 18:19 rozbrzmiewa pierwszy gwizdek sędziego. Zalaną połowę wybrała Wisła, która szybko przeliczyła się. Mimo objęcia prowadzenia po strzale Andrzeja Iwana do przerwy Górnik prowadzi 3:1 po hat-tricku Włodzimierza Ciołka, który dwa razy celnie trafia z rzutów karnych. Po przerwie rozpędzony beniaminek dobija krakowian po golach Stelmasiaka i Ciołka, który strzelając 4 gole otrzymuje od katowickiego Sportu notę marzeń, czyli 10. Warto dodać, że swoje szanse mieli jeszcze Stelmasiak, Spaczyński, Kosowski czy Rusiecki. Po latach te spotkanie również pamięta Andrzej Iwan, który w swojej biografii poświęcił wiele krytycznych zdań na temat rzekomo stronniczej postawy sędziego Karolaka.
1995 - sobotnie przedpołudnie, końcówka maja, rozgrywki 3.ligi zbliżają się do końca. Przy Ratuszowej ósmy w tabeli KP Wałbrzych podejmuje Obrę Kościan, która jest na spadkowym 16.miejscu, ale z małymi stratami do sąsiadów z tabeli - do jedenastej Stali Chocianów dzieli zaledwie 3 punkty! Gospodarze, spadkowicz z 2.ligi, jesienią długo nie mogli odnieść zwycięstwa i dopiero po powrocie do zespołu doświadczonych zawodników w osobach Marka Wierzbickiego, Waldemara Nowickiego i Jacka Sobczaka zespół opuścił spadkową strefę zimując na 12.miejscu, podczas, gdy beniaminek z Kościana okupował ostatnią 18.lokatę. Po dobrze przepracowanej zimie oba zespoły zaczęły wiosną wreszcie punktować. W Wałbrzychu zaczęto spoglądać w górę tabeli, choć za granicę wyjechali Nowicki z Wierzbickim, a w Polskę ruszył utalentowany Cieśla. Mecz z Obrą nie miał być trudnym dla KP, a mimo to do przerwy niespodziewanie piłkarze z Kościana prowadzili 2:1. Tuż po wznowieniu gry przechodzi nad Stadionem 1000-lecia ogromna ulewa, sędzia przerywa mecz. Oczekiwanie na decyzję trwa 40 minut. Orędownikiem dalszego grania po ustaniu ulewy była Obra, dla której bezcenne byłoby zwycięstwo. Tymczasem po wznowieniu podopieczni Zbigniewa Góreckiego zagrali bardzo ambitnie i po celnych uderzeniach dwóch Jacków - Sobczaka i Michałowskiego odwrócili losy meczu. Jak się później Obrze do utrzymania zabrakło jednego punktu...
1998 - Górnik Wałbrzych w czerwcu po niezwykle udanym sezonie w 2.lidze wycofał się z rozgrywek, by wznowić rywalizację na poziomie 4.ligi. W 14.kolejce z pozycji wicelidera (2 punkty za ... Śląskiem II!) pojechał do spadkowicza z 3.ligi BKS Bolesławiec, który mocno kadrowo, a przede wszystkim finansowo ucierpiał po wycofaniu się firmy Rulimpex ze sponsorowania. Do przerwy bez bramek, a na drugą połowę wyszli tylko piłkarze z Wałbrzycha. Co się stało, że w szatni zostali piłkarze z Bolesławca? Zapis w protokole meczowym brzmiał: Drużyna BKS Bolesławiec nie wyszła na II połowę i nie chciała kontynuować gry, nie mogąc zagwarantować bezpieczeństwa sędziom i piłkarzom. Za Górnikiem przyjechała ponad setka kibiców, za którymi ciągnęła się fatalna opinia awanturników. Również podczas I połowy nie obyło się bez przeskakiwania małego płotku, biegania po bieżni, uszkodzenia siedzisk na kwotę 2,5 złotych. Mimo, że za bezpieczeństwo odpowiada gospodarz zawodów BKS nie został ukarany walkowerem, bowiem zdecydowano na ponowne rozegranie meczu, a nie dogranie drugich 45 minut. Do powtórki doszło jednak tuż przed rundą wiosenną - BKS zdążył osiąść na dnie tabeli, a Górnik mimo rozegrania jednego meczu mniej od Śląska II prowadził z przewagą 4 punktów. 07 marca 1988 w Bolesławcu pojawiło się 78 widzów, którzy oglądali bezproblemowe zwycięstwo lidera 4:0 po dubletach 19-letniego wówczas Marcina Morawskiego i Pawła Murawskiego.
Wodne granie Górnika z Polonią Trzebnica.
[foto: Bartłomiej Nowak/walbrzych24.com]
Oczywiście to nie wszystkie przypadki przerwania meczu, czy odwołania ze względów złych warunków. W sobotnie popołudnie skromna liczba kibiców liczyła na podreperowanie bilansu bramkowego. Polonia jesienią była jedną z rewelacji sezonu kończąc I rundę na wysokim czwartym miejscu. Wiosną z kolei gorzej punktuje jedynie Nysa Kłodzko. Po 7 kolejnych porażkach podopieczni Andrzeja Ignasiaka 3 mecze zakończyli bez porażki, by przegrać w minionej kolejce u siebie z Sokołem Marcinkowice. Po zimowej zawierusze organizacyjnej trzebnicki klub tytułuje się jako GKS (Gminny Klub Sportowy), choć w strukturach DZPN nie odnotowano żadnego nowego podmiotu i wciąż w rozgrywkach gra TSSR (Trzebnickie Stowarzyszenie Sportowo Rekreacyjne) Polonia. Początek sobotniego meczu zwiastował wysoką wygraną wicelidera. Wałbrzyszanie zamknęli rywala nie tyle co na ich połowie, ale wręcz na 20-25 metrze od bramki. Szczęścia nie mieli Allan, Rytko, Sawicki czy Chajewski, choć wynik został otwarty już w 8 minucie. Murawa Stadionu 1000-lecia, jakże chwalona dzięki drenażowi w 1995 po meczu z Obrą, po 24 latach przypominała gąbkę, która szybko się nasącza. Piłkarze wielokrotnie gubili piłkę, która sprawiała nie lada psikusy na takiej nawierzchni. Allan pędził w 17 minucie w towarzystwie 3 partnerów na bramkę Polonii, ale piłkę zgubił, bo zatrzymała się w kałuży. Goście z kolei nie mogli z podobnych powodów skutecznie skontrować rywali, czy wykorzystać kiksy Orzecha, który nie najlepiej czuł się na tej nawierzchni. W końcu pierwsza składna akcja trzebniczan przynosi dośrodkowanie z lewego skrzydła i kapitalną główkę 19-letniego Jakuba Czternastka, po której piłka wpada do bramki tym razem strzeżonej przez Szymona Steca, dla którego był to debiut przed wałbrzyską publicznością.
Według redaktora Skiby obie drużyny przychylają się do decyzji, by nie dogrywać drugich 45 minut i utrzymać wynik z przerwanego meczu. Byłby to swego rodzaju ewenement, a z drugiej strony dla obu ekip to oszczędności (koszty organizacji meczu, koszty dojazdu z Trzebnicy). Decyzja w sprawie meczu zapewne zapadnie w DZPN w tym tygodniu, a za kilkanaście dni wałbrzyscy kibice poznają decyzje co do przyszłości I zespołu seniorów i oby tytuł relacji z portalu WałbrzychDlaWas.info nie okazał się proroczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz