piątek, 13 lipca 2012

Morawski walczy o swoje w sądzie

Początek lipca przyniósł pierwsze sparingi. Piłkarska Polska żyła wyborem nowego selekcjonera, ewentualnymi kandydatami na zluzowanie Grzegorza Laty na fotelu prezesa PZPN. W tej ostatniej kwestii głos zabierali wszyscy, nawet ci najbardziej skompromitowani z Zdzisławem Kręciną na czele. Głosem doradczym służył również poprzednik Laty Michał Listkiewicz, który będąc u steru był najbardziej krytykowaną personą w polskim futbolu. Czas minął, ludzie pozapominali i teraz "Listek" z "leśnego dziadka" stał się fachowcem, prawie wyrocznią. Dziwnym trafem media namierzyli Listkiewicza razem z Kręciną w... łódzkim sądzie. Zasiedli oni ławie oskarżonych w procesie, gdzie oskarżycielami posiłkowymi są byli piłkarze Widzewa Łódź, w tym kapitan wałbrzyskiego Górnika Marcin Morawski. Wałbrzyszanie mogli się o tym dowiedzieć z wywiadu, którego Marcin udzielił tuż przed wyjazdem do Kordoby. A o co chodziło? Oczywiście o pieniądze.
Morawski w barwach Widzewa
Jako utalentowany junior Morawski zaliczył debiut w reprezentacji juniorów, potem przez udane występy wśród seniorów w 3.lidze (dziś byłaby to druga) został zauważony przez bogatsze kluby w ekstraklasy. Największą siłę przekonywania mieli działacze słynnego łódzkiego Widzewa, choć nie tylko oni starali się zatrudnić wałbrzyskiego "Maradonę". Morawski trafił do Widzewa, ale nie zrobił tam takiej kariery jakiej by sobie on, klub i kibice życzyli. Od jesieni 2000 do końca sezonu 2003 zagrał ledwie 28 razy będąc przy tym wypożyczany w międzyczasie do niemieckiego Havelse, którego współfinansującym był jeden z dobrodziejów Widzewa Andrzej Grajewski, Mirska i Opoczna. O łódzkim klubie już wiele lat wcześniej krążyła opinia, że "nikt ci nie da tyle pieniędzy co Widzew obieca". Marcin, niestety, przekonał się na własnej skórze o tej smutnej prawdzie. Wraz z innymi piłkarzami złożył do Piłkarskiego Sądu Polubownego wniosek by uzyskać zaległe pieniądze. Już w 2003 PSP wydał wyrok nakazujący Widzewowi spłatę zaległości, ale po 9 latach piłkarze nie uzyskali nawet złotówki.
Już w styczniu 2004  Piłkarski Sąd Polubowny miał rozstrzygnąć kwestię finansowych zadłużeń Widzewa wobec Marcina Morawskiego.Żadna decyzja nie została jednak podjęta. Prezes ówczesnego SPN Widzew SA Jacek Dzieniakowski, również zasiadający na ławie oskarżonych, wtedy mówił-Myśmy przedstawili swoją propozycję, aby doprowadzić do ugody z piłkarzem, ale on, jak i reprezentujący go mecenas, na nią nie przystali. Tak więc sąd ma wyznaczyć następny termin swego posiedzenia, na którym ponownie zostanie rozpatrzone kontrowersyjne, mówiąc oględnie, roszczenie finansowe Morawskiego w stosunku do Widzewa. Całkiem inny punkt widzenia przedstawiał piłkarz, którego zdaniem (i jako się okazało słusznie) klub grał na zwłokę:
To była żenująca, poniżająca mnie propozycja ze strony działaczy Widzewa. To tak jakby ktoś rzucił psu ochłap na pożarcie. Nie mogłem na nią przystać. Widzew ma w tej sprawie przedstawić (takie jest żądanie sądu) w ciągu siedmiu najbliższych dni jakichś świadków, z którymi mają być przeprowadzone dodatkowe rozmowy. O jakich świadków chodzi? Nie wiem. Wszak rozmowy dotyczące moich zarobków w Widzewie prowadzone były tylko w cztery oczy. Moim zdaniem, Widzew gra na zwłokę. A ja i tak ze swych słusznych żądań nie ustąpię. Rozstałem się z Polarem Wrocław, ponieważ nie przystałem na zaproponowane mi warunki. Wracam właśnie z Warszawy do Wałbrzycha, gdzie się na jakiś czas zatrzymałem. Myślę jednak o powrocie do Łodzi. Oczywiście, nie do Widzewa - mówił Expressowi Ilustrowanemu Morawski w 2004roku.
Obecny proces dotyczy niegospodarności PZPN. Oprócz byłych/obecnych działaczy PZPN, wśród których Listkiewicz, Kręcina i Kolator zgodzili się na ujawnienie swoich nazwisk zasiedli byli włodarze łódzkiego klubu. Zarzutem dla Listkiewicza jest fakt, że kierowany przez niego związek zamiast przekazywać pieniądze należne Widzewowi przekazał innemu podmiotowi, przez co ominięto konto klubowe Widzewa, które było zajęte w postępowaniach egzekucyjnych. Czyli kasa, która miała trafić z PZPN do Widzewa, a stamtąd do wierzycieli, którym klub wisiał pieniążki, trafiała bezpośrednio na konto firmy współwłaściciela/sponsora klubu i w ten sposób mógł on dalej wspomagać Widzew. Podobny zarzut ma Zdzisław Kręcina. Co ciekawe Eugeniusz Kolator wiosną tego roku został już skazany w podobnej sprawie dotyczącej RKS Radomsko, gdzie pieniądze z praw telewizyjnych i marketingowych nie trafiły na konta wierzycieli.
Postępowanie początkowo prowadziła prokuratura apelacyjna we Wrocławiu, która pod koniec marca tego roku skierowała do sądu akt oskarżenia, a że zawarte w nim zarzuty dotyczyły m. in. ukrywania pieniędzy przed wierzycielami klubu piłkarskiego Widzew Łódź sprawa trafiła do łódzkiego sądu. Od tamtych radosnych dla Widzewa działaczy czasów minęło sporo czasu. Klub był zdegradowany przez korupcję, przeszedł transformację. Klub po przejęciu przez Sylwestra Cacka nie mógł się całkowicie odciąć od długów, których było i wciąż jest sporo. Wiele kontrowersji wzbudziła kolejna kara finansowa nałożona na klub przez PZPN. Jesienią ubiegłego roku Wydział Dyscypliny po raz drugi nałożył karę 50 000 za niespłacanie długów wobec pięciu zawodników. Oprócz Marcina Morawskiego na pieniądze wciąż czekają Robert Dymkowski, Maciej Terlecki, Damian Seweryn i Mariusz Gostyński.  Inną sprawą jest fakt, że klub twierdził, że zaczął spłacać zawodników, przedstawiając dowody, tyle, że piłkarze twierdzili, że nic nie otrzymali. Widzew nie chce spłacać piłkarzy ze względu na winę PZPN, który przelewał pieniądze na konta sponsorów, a nie klubowe. Nie chce po prostu płacić za nieswoje błędy. Na tym prawnym galimatiasie tracą oczywiście piłkarze, w tym Morawski, któremu pozostało uzbroić się w cierpliwość i czekać na ostateczne wyroki w sprawie o niegospodarność. Żal pozostaje, bowiem jest większość wierzycieli nie uprawia już wyczynowo piłki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz