niedziela, 3 lipca 2016

Zabrakło szaleństwa

Piękny sen polskiej piłki na EURO 2016 się skończył. Bez porażki w ciągu 4 spotkań biało-czerwoni znaleźli pogromcę w Portugalii, która lepiej wykonywała rzuty karne i praktycznie bez zwycięstwa w regulaminowym czasie gry doczołgała się do strefy medalowej. Polska wraca z Francji z podniesioną głową, w kraju euforia po turnieju. Ale najtrafniej występy podopiecznych Adama Nawałka podsumowało tytułowe wyrażenie "zabrakło szaleństwa". Te słowa wypowiedział prezes PZPN Zbigniew Boniek, ale w podobnym tonie po spotkaniu z Portugalią wypowiedzieli się Robert Lewandowski i Grzegorz Krychowiak. Polska docierając do ćwierćfinału pokonała na turnieju kolejną granicę i po prawdzie mogła spokojnie dojść dalej. Super otwarcie meczu, przełamanie się Lewego spowodowało niemały niepokój w obozie rywala. Przez praktycznie dwa kwadranse Portugalia nie stworzyła żadnej sytuacji pod bramką Fabiańskiego, a Polacy grali tak, że nawet rodzimy kibice przecierali oczy ze zdumienia. Wymiany piłek w polu karnym nie powstydziłyby się najsłynniejsze drużyny klubowe. Z czasem jednak nastąpiło stopniowe przeniesienie ciężaru gry z dala od bramki Portugalii, gol wyrównujący, a potem nerwówka taka jak w poprzednich meczach jak z Ukrainą czy Szwajcarią. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia, choć znowu więcej szans mieli rywala. W karnych tym razem piłkarskie szczęście nie było przy nas.
Miejsce w najlepszej ósemce Starego Kontynentu, bez przegranego meczu (nie licząc przeklętych karnych z Portugalią), zaledwie dwie stracone bramki - praktycznie nie ma argumentu, by całe EURO 2016 w wykonaniu biało-czerwonych nie podsumować inaczej niż sukces. Kapitalna organizacja pobytu, przygotowanie zespołu - zwłaszcza motoryczne, co w przeszłości szwankowało w turniejach, atmosfera wokół kadry, w której nie było podziałów, pretensji, jak miało to miejsce choćby 4 lata temu. To zasługa przede wszystkim PZPN oraz sztabu Adama Nawałki. W eliminacjach wizytówką kadry była skuteczność, ale jej wiarygodność nieco obniżał fakt, że fajerwerki strzeleckie zostały zdobyte w praktyce na słabiutkich zespołach Gibraltaru i Gruzji. Nawet fragmenty meczów z tymi rywalami powodowały palpitacje serca widząc niektóre interwencje naszej defensywy. Tymczasem we Francji formacja obronna stała się niejako naszą wizytówką. Szczęsny z Fabiańskim bronili bezbłędnie, kwartet Piszczek - Glik - Pazdan - Jędrzejczyk kandyduje do jednego z najlepszych w całym turnieju. Uważna gra stoperów, Piszczek imponujący przygotowaniem fizycznym, jako jedyny potrafił w końcówkach meczów fazy pucharowej zaatakować bramkę rywala. Jędrzejczyk miał z kolei najgorszą rolę - wskoczył w miejsce kontuzjowanego Rybusa. Prawonożny, przez fachowców oceniany jako najsłabsze ogniwo w polskiej defensywie, nie popełnił rażących błędów, a jego gra głową mogła naprawdę się podobać. Media w kraju wykreowały bohatera z Pazdana, a warto przypomnieć wątpliwości jakie były tuż przed wylotem, po gdańskiej porażce z Holandią, który legioniście całkowicie nie wyszedł.
W drugiej linii grał z kolei moim zdaniem najbardziej wartościowy zawodnik naszej kadry Grzegorz Krychowiak, który po transferze do PSG stał się najdroższym polskim zawodnikiem. Popularny Krycha był sercem drużyny Nawałki. Bardzo ważną osobą w taktyce biało-czerwonych, bowiem w ofensywie nie mieliśmy wielu wariantów. Po przejęciu piłki na własnej połowie najczęściej piłka trafiała do Krychowiaka, który dalekim przerzutem na skrzydła próbował zainicjować akcję ofensywną. Bardzo klarownie to było widać w meczu z Portugalią, gdzie Krychowiak cofał się bardzo głęboko, będąc ostatnim zawodnikiem polskim przed Fabiańskim, Glik z Pazdanem ustawieni szeroko na bokach, a Piszczek z Jędrzejczykiem na połowie rywala. I Krycha ruszał spod pola karnego z piłką. Szkoda, że nie miał odpowiedniego wsparcia w Mączyńskim, który w ofensywie, niestety, ma swoje ograniczenia. O ile o odbiór nie można mieć większych pretensji, to już kreowania gry pomocnika Wisły nie można się spodziewać. Szkoda, że swojej szansy nie wykorzystał Piotr Zieliński, a do Filipa Sarzyńskiego czy Karola Linetty'ego nie miał zaufania Nawałka, by wpuścić ich w fazie pucharowej.
Rui Patricio kończy nasze marzenia
Podobnie jak za dawnych czasów mogliśmy mówić, że naszą siłą w ataku są skrzydłowi. Może nie decydowali o obliczu zespołu tak jak dawniej Krzynówek z Kosowskim zmieniający się stronami, ale trudno nie zauważyć wpływu na wyniki Jakuba Błaszczykowskiego z Kamilem Grosickim. O Błaszczykowskim powiedziano, napisano już wszystko. Piłkarz, który nawet w słabszej formie zostawi serducho na boisko, co zauważyli już dawno fani (pamiętna sytuacja z przekazaniem przez Nawałkę opaski kapitana Lewandowskiemu). Na tym turnieju nie grał rewelacyjnie, ale na dobrym poziomie, który pozwolił wypracować bramkę Milikowi, kapitalnie zagrać w defensywie z Niemcami, strzelić bramki Ukrainie i Szwajcarii. Generalnie lepszy w odbiorze niż kreowaniu sytuacji. Jeden z symboli polskiej drużyny - jak postrzeganie jego, a przede wszystkim całej kadry, się zmieniło pokazuje internet. Cztery lata temu Kuba jako kapitan chciał zwrócić uwagę na niedociągnięcia organizacyjne i niezbyt fortunnie wspomniał o biletach dla członków reprezentacji. Momentalnie stał się obiektem żartów, hejtu, a dziś? Nikt nawet nie zająknął się o karnym, każdy wręcz wspiera Błaszczykowskiego, wymienia jako najlepszego zawodnika Polski.
Kamil Grosicki, czyli Turbogrosik, bardziej w Polsce hołubiony niż za granicą. Owszem jego nieszablonowe ataki przyniosły nam bramki w fazie pucharowej. Ale za szybko gasł, za dużo złych wyborów, nieprzemyślanych strat, słabiutko w defensywie. Zarówno do rzetelnej oceny jego, jak i Lewandowskiego polecałbym lekturę zagranicznych pism, witryn, które dalekie są od obciążenia emocjonalnego, znajomości z samymi zawodnikami, sympatii itp. Tylko u nas nad Wisłą po fazie grupowej pisano w superlatywach o Robercie, że kapitalnie walczy, robi miejsce kolegom, absorbuje uwagę przeciwnikom. Ale czy to nie jest piłkarskie abecadło? Całkiem inna jest również optyka dokonań Arkadiusza Milika - u nas wręcz antybohatera, a przecież oprócz gola z Irlandią Północną zaliczył asystę z Ukrainą i zaliczył o wiele więcej sytuacji bramkowych od sławniejszego kolegi z ataku. Dojść do sytuacji bramkowej też trzeba umieć i najprawdopodobniej zdaniem zagranicznych dziennikarzy Arek opuści latem Amsterdam.
Lewandowski przełamał się w najważniejszym meczu. Mimo, że nie dawał w ataku takiej liczby strzałów, bramek co w eliminacjach do turnieju, nieporozumieniem byłoby stwierdzenie, że zawiódł podczas EURO 2016. Tuż po przegranych karnych zauważył, że zabrakło odwagi Polakom, że powinni przycisnąć, dobić rywala. Dawniej napisano by, że zarozumiały, że sodówa itd. a tymczasem trzeźwa ocena i żal straconej szansy, która może się już nie powtórzyć temu pokoleniu. W podobnym nastroju był Krychowiak - ten duet, bodaj w tej chwili najbardziej rozpoznawalny w Europie, wie, że remis na turnieju z Niemcami, czy dojście do ćwierćfinału, tak naprawdę nie jest sukcesem życia w kadrze. O tym turnieju za kilka miesięcy nikt nie będzie pamiętał, co innego, gdyby udało się przywieźć z Francji medal. Przed lat taką niespodzianką była Grecja w 2004 roku, teraz już jest Walia, która była postrzegana kilka tygodni temu niżej niż Polska.
O ile w najważniejszym meczu od ponad 30 lat zabrakło polskim piłkarzom szaleństwa, to nie zabrakło jego w kraju. Euroszaleństwo w mediach, sklepach, ulicach, samochodach - jak najbardziej zrozumiałe. Podobnie było 4 lata temu. W 2002 gdy z azjatyckiego mundialu wracały Orły Engela było iście mistrzowskie powitanie, choć hasło "nic się nie stało", obecnie przemieniło się w podziękowanie za walkę. Ale czy to nie walka powinna być jednym z elementów gry w piłkę? Niestety, głód sukcesów futbolowych w Polsce sprawia, że piłkarski elementarz, który w końcu nie przyniósł klęski, wstydu podnoszony jest do rangi megasukcesu.
Brawa dla PZPN, że nie doszło do zorganizowanego spotkania kibiców z piłkarzami, tak jak to było w przeszłości po przegranych odpadnięciach z turniejów. Kibice siatkówki, piłki ręcznej mieli w XXI wieku już co świętować - medale, emocjonujące boje zarówno mężczyzn jak i kobiet, a fani futbolu, niektórzy dopiero pierwszy raz w swoim życiu, doświadczyli ZALEDWIE dobrej gry, bez medalowej, na mistrzowskim turnieju.
Ciekaw jestem czy 4 września obecni najzagorzalsi kibice umalują twarze, zorganizują podwórkowe strefy kibica?

1 komentarz:

  1. W ostatnim czasie,po raz kolejny zgadzam się z Panem jak i z Marylą Rodowicz w 100% :) Na pewno zaraz wielcy "znawcy"futbolu nazwą mnie wyliż dupą :) Bo nie można mięć innego zdania niż oni, ani zgadzać się z inną osobą o podobnych poglądach. Tak właśnie powinno wyglądać prawdziwe dziennikarstwo, rzetelny opis sytuacji, a nie pisanie bajek pod publiczkę, bo takie jest zapotrzebowanie fanatyków. Aż nie mogę w to uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno mieliśmy tak odmienne zdania :) Pozdrawiam i szacunek za odwagę :):):)

    OdpowiedzUsuń