niedziela, 14 maja 2017

Coraz bliżej dna

Nie był to najszczęśliwszy tydzień dla wałbrzyskiego Górnika. O ile remis na boisku lidera dał potężny zastrzyk nadziei kibicom oraz samym piłkarzom, to dwa mecze rozegrane w ciągu 4 dni całkowicie odmieniły nastroje pod Chełmcem.
Środowy finał okręgowego Pucharu Polski miał być rozegrany na kameralnym, wyremontowanym stadionie w Lubawce, gdzie od bieżącego sezonu tamtejszy Orzeł funkcjonuje w wałbrzyskim OZPN. Niestety, policja nie wydała zgody na organizację imprezy i po kolejnych nieudanych poszukiwaniach nowej lokalizacji ostatecznie finał rozegrano w Wałbrzychu. Boczna płyta z nawierzchnią naturalną może nie stanowiła problemu dla piłkarzy obu drużyn, ale już dla kibiców nie było komfortowych warunków do oglądania finału. Rywalem trzecioligowego Górnika była Victoria Tuszyn grająca w klasie okręgowej, a trenowana przez ostatniego uczestnika mistrzostw świata pochodzącego z wałbrzyskiego okręgu, czyli Pawła Sibika. Faworytem byli gospodarze, którzy jednak nie mogli znaleźć recepty na pokonanie Michała Kowalskiego. Robert Bubnowicz chciał dać odpocząć Jaroszewskiemu, Tyktorowi, Morawskiemu i Bronisławskiemu - niestety, boleśnie się zawiódł. Pierwszej dwójki wyraźnie brakowało w obronie, z kolei grający asystent trenera i Dominik pojawili się po przerwie. Rezultatem tego były w końcu sensowne akcje pod bramką tuszynian. Niestety, brakowało precyzji i goście utrzymywali czyste konto z tyłu. Z kolei pod drugą bramką zabrakło doświadczenia Jogiego i Tykiego, co wykorzystał najpierw Brazylijczyk Aldeir, a kilka minut później Karol Bohajczuk. Ligowcy oczywiście podkręcili tempo, ale jedynym efektem był rzut karny dopiero w doliczonym czasie gry. Jan Rytko na raty pokonał Kowalskiego, a na wyrównanie zabrakło czasu i sensacja stała się faktem. Górnik wystąpił w optymalnym składzie, który powinien zagwarantować wygraną nad zespołem grającym dwie klasy niżej. Niestety, jeszcze raz się okazało, że młodzi zawodnicy jeszcze nie dorośli do wiodących ról, że potrzebują boiskowych autorytetów. Gorzej, że jak ci się pojawili na boisku to wynik się nie zmienił...
Przegrany finał PP to przede wszystkim porażka wizerunkowa. Aspekt sportowy schodzi na drugi plan, bowiem w tak gorącym okresie, walce o utrzymanie dodatkowe boje w dolnośląskich półfinałach mogłyby przynieść tragiczny dla biało-niebieskich skutek.
Po meczu tylko Michał Bartkowiak miał powody do
radości [foto:walbrzych.dlawas.info]
Tymczasem w sobotę na Ratuszową przyjechały rezerwy Miedzi, które przez wałbrzyskie media były ... lekceważone. Tymczasem zespół Piotra Jacka to obok KS Polkowice najlepiej punktujący zespół w 2017 roku! Pozwoliło to wywindować już na 4.miejsce. Legnicka młodzież dyrygowana z tylu przez doświadczonego Adriana Woźniczkę, ma również oparcie w bramkarzu Piotrze Smołuchu, który stał się postrachem egzekutorów rzutów karnych. W sobotę zespół wzmocnili Adrian Łuszkiewicz i Michał Bartkowiak, dla którego był to pierwszy występ w tym sezonie w rezerwach, a zarazem pierwszy występ przeciwko macierzystemu klubowi.
Pierwsze minuty meczu to dominacja gości,którzy szybko operowali piłką, wychodzili na pozycje, a wałbrzyscy obrońcy mieli naprawdę dużo roboty. Gospodarze starali się odgryzać indywidualnymi akcjami. Tylko, że Dominik Bronisławski nie ma umiejętności, by przedryblować 5-6 rywali i jeszcze skutecznie strzelić. To samo dotyczy ambitnego Kamila Sadowskiego, który był najbliżej szczęścia, gdy po jego uderzeniu "szczupakiem" piłka minęła bramkę. Strzały z dystansu nie stanowiły problemu dla Smołucha. Większe zagrożenie było pod bramką Jaroszewskiego, który nie tylko pewnie bronił, ale i rywalom brakowało często precyzji, gdy po ich uderzeniach piłka szybowała nad bramką lub jak w przypadku Woźniczki Damianowi przyszedł w sukurs słupek.
Czy było w tej sytuacji zagranie ręką obrońcy Miedzi?
[foto:walbrzych24.com]
Najwięcej emocji wzbudziła na trybunach sytuacja z 27 minuty, gdy pogubił się pod legnicką bramką Denis Dec, który próbując opanować futbolówkę ostatecznie nie wcisnął jej do bramki, a u wybijającego mu piłkę Łukaszowi Chodydze zauważyli wałbrzyszanie zagranie ręką. Czy faktycznie miało to miejsce?
W pierwszym kwadransie drugiej połowy oglądaliśmy bodaj najlepszy okres gry miejscowych. Legniczanie nieco pogubili się taktycznie, ale z dziury w środku pola nie potrafił Górnik skorzystać. Na samotnie szarżujących Bronisławskiego czy Sadowskiego nie czekało żadne wsparcie. Zmęczeni biegiem nie byli w stanie oddać skutecznego strzału. Boleśnie wałbrzyscy kibice przekonali się o jakości, a raczej jej braku w ofensywie gospodarzy. Im bliżej końca tym było gorzej - zmiennicy częściej gubili piłkę niż sensownie rozgrywali. Aż w samej końcówce skuteczny strzał z dystansu Ireneusza Brożyny wylądował w bramce miejscowych. Rozpaczliwe przesunięcie Tyktora do ataku na nic się nie zdało, bo to goście byli nawet bliżsi podwyższenia wyniku niż straty bramki.
Parę słów o relacjach wałbrzyskich mediów z sobotniego meczu. Po pierwsze frekwencja - za skibasport portal 90minut.pl podaje liczbę 800! Rzeczywista cyferka wiernych kibiców oscyluje wokół połowy tej hurraoptymistcznej liczby. Ponadto naoczni świadkowie boiskowych wydarzeń nie zgodzą się z Bogdanem Skibą, że triumf gości był przypadkowy i niesprawiedliwy. Górnik nie posiadał ani przewagi, ani nie stwarzał realnego zagrożenia pod bramką, a gdyby Zatwarnicki, Chodyga czy Bartkowiak w I połowie, a Kamil Zieliński z Brożyną w II mieli lepiej nastawione celowniki to wygrana gości byłaby efektowniejsza.
Niewiadomo o co chodziło autorowi relacji na portalu dziennik.walbrzych, który doliczył się tysiąca kibiców, a przede wszystkim zauważył, że "nieobecność klubu kibica pozwoliła obejrzeć spotkanie w miłej i spokojnej atmosferze" . Również w tekstowej relacji na lajfach autorstwa Radosława Radczaka roi się od błędów  - Popowicz nie wykonywał wolnych, a tuż przed przerwą z Brożyną tuż przed bramką zderzył się Bronisławski a nie Sadowski.
Górnik zawiódł - nie jest zrozumiałe jak można liczyć na zdobywanie punktów grając bez napastnika. Bronisławski jest obecnie bezsprzecznie najlepszym piłkarzem Górnika, drybluje z łatwością, ale brak mu wsparcia ze strony partnerów. Sadowski imponuje walecznością, wiosną krok do przodu zrobił Surmaj, który coraz częściej próbuje uderzać z dystansu. Ale to wciąż za mało by myśleć o zdobywaniu bramek. Wystarczą liczby z domowych meczów wałbrzyszan:
14 meczów - 2 zwycięstwa - 3 remisy - 9 porażek bramki 5:19, a wiosną 2017 1 zwycięstwo -1 remis - 3 porażki bramki 1:5 (tylko Lechia zdobyła 1 bramkę, a Olimpia nie zdobyła u siebie punktu). Od bramki Morawskiego z premierowego meczu tej rundy z Falubazu wałbrzyszanie nie cieszyli się ze zdobytej bramki przy Ratuszowej! 443 minuty.
Obecnie Górnik Wałbrzych wyprzedza tylko Olimpię Kowary, ale jeśli wygra w środę z Unią Turza Sląska to wskoczy na bezpieczne 14.miejsce! Wszystko jeszcze możliwe, tylko czy w końcu podopieczni Bubnowicza odczarują własne boisko?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz