Mecz w Kopenhadze był zimnym prysznicem na rozpalone głowy tych, co uważali, że ranking FIFA jest miarodajny i rzeczywiście Polska jest piątą futbolową drużyną globu. 4:0 po beznadziejnej grze przypomniało rezultaty poprzedników Nawałki, spowodowało, że wielu wróciło na ziemię z orbity optymizmu. Media potwierdziły, że daleko im od obiektywizmu - Przegląd Sportowy ocenił grę wszystkich piłkarzy na 1 w skali 1-10.Faktem jest, że gra Polaków była taka jak fragmentami w spotkaniach, które ostatecznie biało-czerwoni nie przegrali, tylko, że wynik z Danii otworzył co niektórym szerzej oczy na grę Lewandowskiego i spółki. Nagle okazało się, że Kamil Glik nie jest opoką, jednym z najlepszych stoperów w Europie, że zawodzący w barwach Legii kadrowicze brak formy potwierdzili również w koszulce z orłem na piersi. Pozbawiony wsparcia Zieliński nie jest jeszcze graczem, którego z Neapolu chcą za grube miliony wyciągnąć mocniejsze kluby, przekonano się z jakiego powodu Turbogrosik nie został wykupiony ze spadkowicza z Premier League, a Błaszczykowski ma problemu w Bundeslidze. Sam Lewandowski nie był w stanie odebrać rywalowi piłkę, zagrać samemu do siebie i w końcu strzelić bramkę. Nasze Orły zostały obnażone na tle solidnego rywala, który po prostu dobrze przygotował się do meczu.
W pomeczowych wypowiedział panował ton żalu, rozgoryczenie, wkurzenie i frazesy od wyciągnięciu wniosków, zimnym prysznicu itp. Okazją do szybkiego odkupienia win był przyjazd outsidera tabeli, który połowę swojego dorobku punktowego zdobył właśnie na liderze znad Wisły.
3:0 jest nieco mylące, bo z jednej strony gładkie zwycięstwo przybliżające do awansu, powrót hurraoptymizmu, ale z drugiej strony wciąż grzechy, które nie zostały wyeliminowane. Po meczu mówiło się głównie o nieuznaniu bramki Roberta Lewandowskiego, co w innych okolicznościach mogło mieć dramatyczne dla Polski skutki. Ale trzeba również trzeźwo zauważyć, że i goście zdobyli prawidłowo bramkę tuż po przerwie przy stanie 1:0 i nie wiadomo, jakby potoczyły się losy meczu. Również rzut karny po którym Lewy ustalił wynik meczu był mocno naciągany. Styl kadry również przyćmił wynik. Wciąż nie możemy doczekać się takiej formy jaką prezentowali Polacy w dwumeczu z Rumunami. Z Kazachami już lepiej wyglądał Pazdan, który zalicza póki co fatalną jesień w Legii. Nadal jest problem z lewą stroną - Rybus miał współudział przy pierwszej bramce, ale
Strzelanie z Kazachstanem rozpoczął Milik [foto:eska.pl] |
Fakt, że pierwsza bramka w Warszawie została wypracowana przez trójkę, która zastąpiła tych co wystąpili w Danii też nieco zmieniła postrzeganie wyborów Adama Nawałki. Kadra od dłuższego czasu gra schematycznie i jest łatwa do rozpracowania. W ofensywie albo osamotniony Lewandowski (1-4-3-2-1) albo wspomagany Milikiem (1-4-4-2). Zagęszczona druga linia, odcięcie od podań skrzydłowych i już Polacy mają w ataku problemy. Z 18 strzelonych bramek aż 12 autorstwa napastnika Bayernu, co wydatnie wskazuje uzależnienie kadry od dyspozycji Roberta. 11 ze wspomnianych 18 padło po stałych fragmentach gry, ale tylko jedno (Glik po rożnym z Kazachstanem) autorstwa innego zawodnika niż Lewandowski).
Na chwilę obecną Polskę awansu mogą pozbawić dwie katastrofy na początku października. Obu sami biało-czerwoni mogą zapobiec.
Obecnie tabela grupy E przedstawia się następująco:
1. Polska 8 19 18-11
2. Czarnogóra 8 16 18- 7
3. Dania 8 16 18- 7
4. Rumunia 8 9 8- 8
5. Armenia 8 6 8-19
6. Kazachstan 8 2 4-22
Praktycznie już po meczu w Armenii możemy świętować awans, ale trzeba go przede wszystkim wygrać. Mecze w Bukareszcie czy Podgoricy pokazały, że potrafimy narzucić swój styl, grać efektownie, nie tylko liczyć na stałe fragmenty gry wykonywane przez Lewandowskiego.Jeśli 5 października wygramy w Armenii, a Czarnogóra zremisuje z Danią to z 3 zrobi się przewaga 5 punktów i ostatni mecz będzie wielkim świętem. W przypadku braku zwycięstwa z Armenią o awansie będzie decydowała ostatnia kolejka spotkań, gdy do Warszawy przyjedzie Czarnogóra, a Dania podejmie Rumunię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz