piątek, 15 kwietnia 2016

Meczycho

25 maja 2005. IV liga dolnośląska, czwarty poziom rozgrywek odpowiednik dzisiejszej III ligi. Na Ratuszową na mecz z beniaminkiem przyjeżdża Pogoń Oleśnica,która jesień zakończyła na 5.miejscu ze stratą 9 punktów do liderującego Gawina Królewska Wola. Wiosną oleśniczanie na 12 meczów odnoszą 11 zwycięstw i zbliżyli się do lidera dwa punkty. Właśnie 3 dni po ograniu Gawina Pogoń przyjechała pod Chełmiec na mecz z czwartym Górnikiem/Zagłębiem mającym jednak aż 13 oczek straty. Mimo prowadzenia 1:0 goście wyjeżdżają bez punktu, bowiem o zwycięstwie gospodarzy przesądził przepiękny gol Marcina Wojtarowicza. Być może to był jeden z najładniejszych goli wałbrzyszan w tamtym sezonie, ale dla oleśniczan, którzy do końca sezonu wygrali pozostałe mecze najważniejsza porażka wiosny, skutecznie stopująca aspiracje do III ligi. Ten mecz, jakże ważny wówczas niewielu pamięta, a jednym, oprócz oczywiście czasu, z powodów był inny mecz, który w tamtą środę się odbył.
W Stambule FC Liverpool ograł w finale AC Milan po rzutach karnych 3:2, choć w regulaminowym czasie gry przegrywał już 0:3,lecz potem odrobił tę stratę. Jednym z bohaterów tego meczu był broniący bramki The Reds Jerzy Dudek. Polak już w 1.minucie wyjmował piłkę z siatki, a po puszczeniu 3 bramek w ciągu 45 minut trudno było przypuszczać, że o tym spotkaniu będzie mówił latami, ba napisze dwie książki! Wszystko za sprawą doskonałych parad, zwłaszcza w dogrywce oraz słynnego Dudek dance podczas serii rzutów karnych, gdzie wyprowadził z równowagi takich asów jak Andrea Pirlo czy Andrij Szewczenko.
Liverpool od tamtego czasu nie zdołał osiągnąć podobnego sukcesu, choć udało mu się awansować do finału Ligi Mistrzów. Piłkarz Meczu tureckiego finału, klubowa legenda - Steven Gerrard stał się w pewnym okresie pośmiewiskiem, gdy jego poślizgnięcie w meczu z Chelsea spowodowało stratę bramki, przegraną i utratę szans na mistrzowski tytuł. Czas płynął, a w Liverpoolu i nie tylko czekano nie tylko na powtórkę sukcesu ze Stambułu, ale i mecz, o którym będzie się mówiło, pisało w podobnym tonie jak ogranie w 2005 Milanu.
14 kwietnia 2016 rewanżowy mecz ćwierćfinałowy Ligi Europejskiej. Na Anfield Road przyjeżdża Borussia Dortmund z Łukaszem Piszczkiem w składzie. Smaczkiem rywalizacji jest osoba szkoleniowca The Reds Juergen Klopp, który do angielskiego klubu przybył właśnie z Dortmundu. Po ubiegłotygodniowym remisie 1:1, więcej szans przyznawano gospodarzom rewanżu. Borussia w weekend poprzedzający mecz na Anfield rozgrywali arcyważny derbowy mecz z Schalke, na który trener Thomas Tuchel oszczędzał kluczowych graczy.
Tak mecz na Anfield Road widział Daily Mail
O meczu na pewno zostanie przelanych tysiące znaków i będzie się mówiło bardzo długo. W zgodnej opinii, jak do tej pory, jest to mecz nr 1 w 2016 roku. Sympatia bezstronnych obserwatorów zmagań na Anfield Road zmieniała się wraz z wydarzeniami na boisku. Gdy po 9 minutach dortmundczycy prowadzili 2:0 wydawało się, że pozostałe kilkadziesiąt minut rywalizacji będzie przebiegało pod kontrolą podopiecznych Tuchela. Ba, nawet po przerwie, gdy obraz gry niewiele się zmienił, bo na kontaktową bramkę szybko rywale odpowiedzieli celnym trafieniem. W ciągu ostatnich 30 minut oglądaliśmy piękną walkę,sporo emocji.FC Liverpool odrabia straty doprowadzając, który jednak premiował niemiecką drużynę, aż w końcu w doliczonym czasie gry, a więc okresie gry, gdy najczęściej to nasi zachodni sąsiedzi rozstrzygali rywalizację na swoją korzyść, trafiają na 4:3.
Liverpool to miasto Beatlesów, a jednym z ich hitów był All you need is love. Gdy bohaterem miejscowych po zdobyciu zwycięskiej bramki został Dejan Lovren Daily Mail mógł napisać: "All you need is Lovren". Przebieg meczu, zawrotne tempo, zwroty sytuacji,prawdziwy rollercoaster, którego symbolem zapewne jest postać Mamadou Sakho, z którego można byłoby zrobić kozła ofiarnego w przypadku odpadnięcia Liverpoolu po błędach w ustawieniu przy golach Borussi. Gdy jednak w 77 minucie uciekł Piszczkowi i strzałem głową pokonał Weidenfellera stał się jednym z bohaterów magicznego wieczoru w Liverpoolu.
Edycję 2015/16 europejskich pucharów wielu kibiców do tej pory będzie kojarzyć z rozstrzygnięciami Ligi Mistrzów, ale cudowny comeback Liverpoolu jak do tej pory sprawia, że teoretycznie mniej prestiżowe rozgrywki zaoferowały spektakl, który będzie wspominany latami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz