środa, 15 maja 2013

Ku pokrzepieniu serc- 30 lat temu w Lubinie

Są mecze, które zapadają z różnych względów na długo w pamięci. Czy to ze względu na wynik, czy na stawkę, czy atmosferę na boisku lub trybunach. Gdyby dziś zorganizowano plebiscyt na najbardziej pamiętny mecz, z dużym prawdopodobieństwem palma pierwszeństwa przypadła by spotkaniu Arka Nowa Sól-Górnik decydującym o awansie do drugiej ligi. Przed laty takich pamiętnych meczy z udziałem biało-niebieskich było więcej. Trudno było by wybrać ten jeden jedyny. 15 maja przypada okrągła 30-letnia rocznica meczu Zagłębia Lubin z Górnikiem Wałbrzych, który wówczas był wydarzeniem wiosny na zapleczu ekstraklasy. Jest to pamiętny mecz nie tylko ze względu na stawkę, ale i całą otoczkę wokół spotkania. Oprócz zainteresowania ogólnopolskich mediów na te spotkanie wybrało się sporo kibiców z Wałbrzycha, którzy na dolnośląskie derby wybrali się albo prywatnymi samochodami lub (w większości) zorganizowanymi grupami dzięki zakładom pracy. Sezon 1982/83 był dla Górnika wyjątkowy, ale nie był ligowym spacerkiem. Przed startem rozgrywek niewielu stawiało piłkarzy Horsta Panica wśród murowanych faworytów rozgrywek - sezon wcześniej zespół zajął ósme miejsce, a skład praktycznie pozostał bez zmian. Lubinianie z kolei to wówczas byli na początku piłkarskiej drogi na szczyt. Wcześniej zaistnieli na początku lat 70-tych w PP, kiedy to dzielnie grali przeciwko Górnikowi Zabrze oraz dwukrotnie na jeden sezon zameldowali się w drugiej lidze. Jesienią 1982 Zagłębie trenowane przez znakomicie znanego, również w Wałbrzychu Stanisława Świerka, było prawdziwą rewelacją, mimo, że było beniaminkiem. Jesienią na Nowym Mieście padł rekord frekwencji rundy podczas pojedynku Górnika z Zagłębiem. Beniaminek został zmieciony 5:1! Dwa gole strzelił Leszek Kosowski, po jednej dołożyli Krzysztof Truszczyński, Gerard Śpiewak i Ryszard Spaczyński. Pod koniec meczu rozmiary pogromu skorygował były gracz wałbrzyszan Ryszard Bożyczko. On wraz ze znanym z gry w opolskiej Odrze Olesiakiem, ekswrocławianami Wiśniewskim, Benke czy Trzonkowskim ciągnęli za sobą wózek z napisem Zagłębie w górę drugoligowej tabeli. Warto dodać, że była to wówczas pierwsza porażka w sezonie lubinian. Jesień zakończył Górnik na pierwszym miejscu, ale Zagłębie było tuż za nim i miało tyle samo punktów. Wiosnę oba zespoły zaczęły od ... porażki. Z tym, że lubinianie pogromców znaleźli w imienniczce z Wałbrzycha. Kilka kolejek później po remisie w derby Wałbrzycha Górnik traci fotel lidera na rzecz piłkarzy Stanisława Świerka. Później po remisie w Wałbrzychu Górnika z Arką przewaga wzrosła do dwóch punktów. Na początku maja Zagłębie niespodziewanie przegrywa w Wodzisławiu 0:1 i po zwycięstwie Górnika nad Gryfem Słupsk znów wałbrzyszanie przewodzili stawce batalii o awans do ekstraklasy. gdy zrównali się punktami z Zagłębiem. I w takich okolicznościach dochodzi do meczu prawdy. Spotkaniu towarzyszy niesamowite zainteresowanie. Relacje z meczu przygotowuje tygodnik Piłka Nożna, który wiele miejsca nie poświęcał ligowym zmaganiom nawet pierwszoligowców. Przegląd Sportowy delegował na ten mecz w roli dziennikarza Tomasza Jagodzińskiego - późniejszego prezesa GKS Bełchatów, senatora RP a obecnie członka zarządu PZPN. Dużo się pisało o delegacji łódzkiego Widzewa, eksportowej ekipy, która wówczas na rozkładzie miała słynny Liverpool. Prezes łodzian Ludwik Sobolewski ze świtą przyjechał podglądać Leszka Kosowskiego, na którego chęć miał aktualny wówczas mistrz Polski. Wałbrzyscy działacze starali się odizolować Kosę od kaperowników (dziś nazywanych menedżerami), bowiem w przeszłości poro młodych wałbrzyszan wyemigrowało spod Chełmca po czym następował rozpad drużyny. Przykładami byli nie tylko widzewiacy Janisz czy Pięta, ale choćby wicekról strzelców, późniejszy gracz GKS Katowice a w 1983 roku snajper lubinian Ryszard Bożyczko. Kosa trafi do Widzewa, ale długo, długo później niż sobie obie strony (Widzew i sam zawodnik) życzyły...
Stary obiekt Zagłębia Lubin - arena sezonu 1982/83 [zaglebie.org]
Pierwszy mecz w Wałbrzychu oglądało ponad 20 tysięcy widzów, ten w Lubinie ponad 15 tysięcy. Nie licząc derbowego pojedynku na Stadionie 1000-lecia był to rekord frekwencji poza stadionem na Nowym Mieście w Wałbrzychu. Na marginesie później więcej ludzi oglądało mecz Górnika z Arkonią Szczecin (2:1) - decydujący o awansie wałbrzyszan do 1.ligi. Spotkanie w Lubinie było rozgrywane na starym obiekcie, bowiem ogólnie znany stadion 40-lecia Powrotu Ziem Zachodnich i Północnych do Macierzy, który gościł m.in. reprezentację Polski, czy słynny AC Milan został oddany do użytku kilka lat później. Stanisław Świerk miał do dyspozycji m.in. bramkarza Wiśniewskiego obrońców Gawryszewskiego, Turkowskiego, Gurgę, Juszkaluka, pomocników - Kowalskiego, Kujawę, Kuranta, Kubota oraz napastników Bożyczko i Olesiaka. Horst Panic wystawił do boju z kolei następującą jedenastkę: Walusiak- Drygalski, Majewski, Jowik, Bylicki - Spaczyński, Rusiecki, Wójcik, Kowalski - Kosowski, Pełka. Sporym osłabieniem był brak Krzysztofa Truszczyńskiego. Mecz był zacięty, a bezstronni obserwatorzy twierdzą, że zasłużenie wygrał zespół lepszy. Okazał się nim wałbrzyski Górnik. W 61 minucie złotą bramkę zdobył ten, na którego w Wałbrzychu najbardziej liczono, czyli Leszek Kosowski. Dośrodkowanie z rzutu rożnego Mariana Kowalskiego, uderzenie głową i bezradny Jacek Wiśniewski. Ciekawostką jest obecność w składach obu drużyn zawodnika o takim samym imieniu i nazwisku - Marian Kowalski. Lubinianin miał okazję zostać bohaterem meczu na początku spotkania, ale po odebraniu piłki obrońcy próbował przedryblować Walusiaka, w wyniku czego stracił piłkę. Górnicy mecz wygrali lepszą organizacją gry, znakomitą drugą linią, gdzie prym wiedli młodzi gracze jak Ryszard Spaczyński, Mirosław Rusiecki (po 23 lata) czy Andrzej Wójcik (20 lat). Prasa po meczu podkreśliła znakomitą atmosferę na trybunach, głośny kulturalny doping, brak wulgaryzmów. Po meczu podkreślano oklaski kibiców obu drużyn dla zwycięskich wałbrzyszan. Przegląd Sportowy zatytułował relację z meczu "Gorzki smak szampana", a odnosił się do lubińskiej szatni, gdzie gospodarze przed meczem zakupili szampana na okoliczność ewentualnego zwycięstwa, a tu goście z Wałbrzycha zepsuli święto. Warto dodać, że do tego momentu Zagłębie nie przegrało u siebie meczu przez blisko 3 lata - dwa lata w 3.lidze i do tego spotkania w drugiej.
A jak się potoczyły losy bohaterów tego meczu? Z wałbrzyszan jedynie Grzegorzowi Drygalskiemu nie udało się zadebiutować w ekstraklasie, reszta z większym lub mniejszym powodzeniem grała na najwyższym szczeblu rozgrywek. Benedykt Bylicki, Marian Kowalski i Andrzej Wójcik później reprezentowali nawet barwy Zagłębia Lubin. Z ekipy lubinian awans doczekali Wiśniewski,Turkowski, Kubot, Kurant, Kujawa. Marek Gawryszewski latem 1983 przejdzie do wałbrzyskiego Górnika, gdzie po latach wróci również trener Stanisław Świerk. Romuald Kujawa doczeka również mistrzostwa Polski. Bramkarz Jacek Wiśniewski, po wyjeździe Walusiaka za granicę, był również blisko przejścia do Wałbrzycha. Andrzej Turkowski, Janusz Kubot, Ryszard Bożyczko, Romuald Kujawa, Ryszard Walusiak, Jerzy Jowik, Andrzej Wójcik po zakończeniu karier sportowych z powodzeniem prowadzili zespoły na różnych szczeblach rozgrywek. Niestety, Stanisława Świerka, Ryszarda Bożyczko nie ma już wśród nas...

poniedziałek, 13 maja 2013

Pierwszy gol Oleksego w ekstraklasie

Paweł Oleksy ma 22 lata i jednym z najmłodszych lewych obrońców w naszej ekstraklasie. Jeśli weźmiemy pod uwagę zespoły z górnej części tabeli to nie ma rywali.
Paweł ma za sobą w przeszłości udane mecze w kategorii juniorów, czy to z Zagłębiem Lubin, czy w kadrze czy również w Młodej Ekstraklasie. Wciąż jest oficjalnie zawodnikiem Zagłębia, a Piast jest już czwartym po Chrobrym, Polkowicach i Zawiszy klubem, gdzie gra w seniorach. O ile o dolnośląskich epizodach mógł jedynie powiedzieć, że było to zbieranie doświadczeń to już w Bydgoszczy dał się poznać jako solidny ofensywnie usposobiony obrońca. Wpadł w oko obserwatorom, a Andrzej Iwan komentujący mecze pierwszej ligi w telewizji orange sport nawet polecał go do kadry Franciszka Smudy. Zawisza przegrał awans w ostatniej kolejce na boisku Piasta Gliwice, gdzie po kilku tygodniach Oleksy zadebiutował już w koszulce śląskiego klubu. Jesienią zbierał różne oceny, choć głównie były to pozytywne noty. Zimą doznał paskudnego urazu kości twarzy i mimo koszmarnych pierwszych wieści, po rehabilitacji założył specjalną maskę i wrócił na murawę. Piast z kolei jest trudny do zdefiniowania dla tęgich fachowców od rodzimej ligi. Czy to już rewelacja sezonu, czy tylko wykorzystujący szczęśliwy zbieg okoliczności spowodował, że w końcówce sezonu gliwiczanie pukają do europejskich pucharów. Wiosną zespół Marcina Brosza wygrał w Krakowie z Wisłą, ale przegrał z kretesem u siebie z Lechem 0:3. Po 2 tygodniach urwał punkty Legii co spowodowało, że wciąż możemy fascynować się walką o tytuł mistrzowski. W niedzielne popołudnie zawitał do Gliwic ustępujący mistrz Polski z Wrocławia. Śląsk ma tego pecha, że przegrywa konfrontacje, w których błyszczą gracze z Dolnego Śląska. Tak było m.in. z Januszem Golem, Arkadiuszem Piechem (gry grał jeszcze w Ruchu) w ub.sezonie, a w tym sezonie z Fabianem Pawelą z Podbeskidzia. Te wyczyny miały miejsce jednak we Wrocławiu. W Gliwicach błysnął tym razem Paweł Oleksy. Najpierw po przerwie po faulu Kokoszki na nim Marcin Borski podyktował dość problematyczny rzut karny, po którym Hiszpan Jurado wyrównał na 1:1. Po pięciu minutach Paweł zabrał piłkę jednemu z najlepszych graczy Śląska Waldemarowi Sobocie i po indywidualnej akcji wyprowadził Piast na prowadzenie!
 Sobota jest regularnie powoływany na zimowe sparingi kadry, uchodzi za jednego z najbardziej kreatywnych graczy Śląska, a w pojedynku z Oleksym ograny został niczym junior. Gdy urodzony w Kamiennej Górze obrońca pracował na miano bohatera meczu na kwadrans przed końcem popełnił faul, który zburzył dotychczasowy wizerunek. Na połowie Śląska leżał gracz gliwiczan, ale goście ani myśleli przerwać gry. Gdy piłkarze Piasta zorientowali się, że nie ma co liczyć na fair play piłka była już w polu karnym Treli. Oleksy sfaulował rywala będącego w sytuacji sam na sam z bramkarzem i decyzja musiała być tylko jedna: czerwona kartka i rzut karny. Paweł powędrował do szatni, a Stevanović wyrównał na 2:2. Dramatyczna końcówka, w której w 94 minucie po akcji dwóch zmienników Murawski strzelił zwycięską zwycięską bramkę. Oleksy oglądał to z okolic wejścia do szatni, ale powstrzymał emocje i nie pobiegł wyściskać młodszego kolegę, który uratował mu skórę. Jak obaj twierdzą do szatni trafi ciasto ufundowane przez Oleksego.
Pierwszy gol i pierwsza czerwona kartka, ale za to trzecie miejsce w tabeli i coraz bliżej historyczny sukces w postaci awansu do europejskich pucharów. Pytanie tylko czy z Oleksym w składzie. Piast już zaczął działać w temacie pozyskania wypożyczonych do tej pory graczy. Jednak zarówno Legia (w sprawie Zboźnia) jak i Zagłębie przedstawiły swoje oferty finansowe, które Piast nie jest w stanie spełnić. 700 tysięcy złotych za Oleksego to póki co cena zaporowa, więc na pewno oba kluby jeszcze się spotkają celem negocjacji.

I po bułgarskim graniu Protasa.

Michał Protasewicz we wrześniu skończy 28 lat. Posiadający podwójne obywatelstwo lewonożny obrońca lub pomocnik próbował wielokrotnie zadebiutować w ekstraklasie. Nie udało mu się w Holandii (FC Twente), nie udało mu się w Polsce (Górnik Zabrze, testy m.in. w Odrze Wodzisław, Lechii Gdańsk). Zimą tego roku trafił do outsidera bułgarskiej ligi Etyr 1924 Tyrnowo Wielkie. Bułgarski klub zimą postawił wszystko na jedną kartę ściągając kilkunastu (?) zawodników. Jeśli wierzyć portalowi transfermarkt.com to oprócz Protasiewicza i jego rodaków (Hrymowicz, Cieńciała, Bąk) trafili również znani z polskich boisk Paul Grischok (Widzew, Olimpia Grudziądz), Lubomir Lubenow (Bułgar - Arka, Olimpia Elbląg), Pavle Velimirović (Czarnogórzec grający w ŁKS Łódź), ale i bezrobotni jesienią Belg Castellana, Anglik Askoy, Holendrzy Ribeiro i Takak, Serb Filipović, Niemiec Yilmaz. Oprócz nich Etyr mieli ratować Fin Rikamaa-Hinnenberg (ze szwedzkiego Sundsvall), Afgańczyk Shayesteh (z holenderskiego Heerenveen), Sesay (z Sierra Leone grający w niemieckim Backnang), Szwedzi Mehmet i Karlsson, Holender Bokila, Norweg Risholt, Francuz Fey... Do tego dochodzą Bułgarzy. Czy taki futbolowy miks mógł wyrwać z marazmu Etyr?
Michał Protasewicz w meczu Etyru z Beroe (0:2).
Etyr przed rozpoczęciem rundy wiosennej zajmował ostatnie 16.miejsce. Już pierwszy mecz z PFC Molenda przyniósł zwycięstwo 2:1, a zwycięskiego gola w 89 minucie zdobył polski obrońca Sławomir Cieńciała. W tym meczu Michałowi Protasewiczowi wreszcie udało się zadebiutować w ekstraklasie. W kolejnym meczu przyszedł wyjazdowy sukces z Czerno More z Varny (1:0). W trzecim wiosennym meczu przeciwko Beroe (0:2) Michał w 54 minucie zobaczył czerwoną kartkę. Przez to nie grał w jednym meczu. Wrócił na mecz z Lokomotiwem Sofia (2:2), który okazał się ostatnim do tej pory w którym zespół Etyru zapunktował. Było to 6 kwietnia. Potem nastąpiła katastrofa. 10 kwietna jednoznacznie w Polsce się kojarzy, a w tym dniu Etyr w Łoweczu z Liteksem najpierw prowadził 1:0 by potem stracić aż 6 bramek w tym trzy w ostatnich pięciu minutach!  Wizyta CSKA Sofia i 0:4 - Protas zmieniony z powodu urazu w 55 minucie. Michał nie grał jeden mecz i wrócił na mecz z bułgarskim Górnikiem czyli Minjor Pernik, który wypunktował Etyr i to na jego boisku 3:0.W kolejnym meczu Protasewicz usiadł już na ławce rezerwowych, gdzie siedziało 4 Polaków i dwóch Bułgarów. Etyr przegrał mecz i na chwilę obecną na 3 kolejki przed finiszem drużyna z Wielkiego Tyrnowa zajmuje przedostatnie 15.miejsce tracąc do bezpiecznego - 12.miejsca aż 9 punktów. W walce o utrzymanie Etyrowi nie pomogą Polacy. Zawodnicy dostali od bułgarskiej federacji pozwolenie na odejście z powodu niewywiązania się klubu z zapisów zawartych w kontraktach. I takim sposobem przygoda zawodnika Протасевича z bułgarską ekstraklasą skończyła się na 7 meczach i 1 czerwonej kartce.

niedziela, 12 maja 2013

Stołeczna obłuda

Legia zdobyła Puchar Polski. Wielu obserwatorów drugiego finałowego spotkania było mocno rozczarowanych. Wbrew oczekiwaniom, po pierwszym wygranym we Wrocławiu meczu 2:0, wydawało się, że będzie łatwo i przyjemnie: przez 90 minut na boisku przy festiwalu radości na trybunach. Jak było - widzieliśmy: samobój w drugiej minucie coraz starszego i coraz słabszego Żewłakowa, a potem nerwówka wśród gospodarzy, niewykorzystane szanse wrocławian. Skończyło się na 0:1 co oznaczał triumf przegranych tego dnia, a zwycięskich w dwumeczu warszawian. Dziennikarzom odpadł argument w postaci rekordu meczów bez porażki w pucharze Legii. Opinie co do meczu zgodne - wygrał zasłużenie Śląsk, tylko czy on był na tyle dobry, czy Legia taka słaba? To zależy od źródła. W niezbyt zmienionym składzie Legia w lidze rozjechała Jagiellonię w Białymstoku 3:0, choć mogła oczywiście wyżej. Ci co psioczyli, wieścili powtórkę z ubiegłego roku, kiedy to psychicznie stołeczny zespół spalił się i przegrał mistrza w końcówce, teraz obwieszczają wszem i wobec, że Legia jest wielka, a teraz nawet rozpędzona poznańska lokomotywa nie prześcignie jej w wyścigu o mistrza. Receptą na sukces było odsunięcie od zespołu Ljuboi.
Szczerze to nie interesują mnie ani sukcesy ani porażki stołecznego zespołu. Jednak to co przez kilka dni działo się wokół osoby Serba moim zdaniem świadczy o obłudzie jaka panuje w środowisku wokół Legii. Nie tak dawno Данијел Љубоја był noszony przez wszystkich na rękach. Prawie dwa lata temu gdy przychodził na Łazienkowską cieszył się opinią bad boya - osoby konfliktowej, która będzie częściej bawiła się w nocnych lokalach niż dawała coś drużynie na boisku. Były reprezentant krajów dawnych Jugosławii na boisku grał to samo w ubiegłym sezonie, obecnym zarówno jesienią jak i wiosną. Nie był tytanem pracy, szybkościowcem, imponował techniką, uderzeniem, niekonwencjonalną grą. Można mieć pretensje za sposób poruszania się, wieczne pretensje do partnerów, sędziego, wymachiwanie rękami. Fajerwerki techniczne, strzelane bramki rekompensowały to w pełni. Media wszystkie negatywy puściły w niepamięć, zwłaszcza po rundzie jesiennej, gdzie jednogłośnie okrzyczały go największą gwiazdą ligi. Ljuboja otwierał listę najskuteczniejszych strzelców, dostawał wysokie noty za swoje występy, nie doszło do konfliktu z Janem Urbanem, co prorokowali "bardziej wtajemniczeni". Ljuboja uchodził za człowieka Skorży i rzekomo nowa miotła, czyli Urban, miał inaczej potraktować serbskiego gracza. Tymczasem nic się w tej materii nie zmieniło - Ljuboja cały czas trenował swoim indywidualnym tokiem, a że były wyniki nikomu to nie przeszkadzało. Aż do ostatniego tygodnia. Wiadomo, że po finale co niektórzy piłkarze poszli świętować. Ljuboja i Radović zostali złapani przez prezesa Leśnodorskiego w nocy w klubie. Larum podniosły głównie stołeczne media, które jeszcze tydzień wcześniej po wygranej we Wrocławiu nosiły obu graczy na rękach. Ciekawe, że obaj gracze zostali złapani w tej samej sytuacji, mimo, że rada drużyny za nimi się jednogłośnie ujęła, zostali potraktowani inaczej. Wiadomo, że dostali po kieszeni, ale Ljuboja nie dość, że został odsunięty od pierwszej drużyny to usłyszał, że latem opuszcza zespół, bo kontrakt nie zostanie przedłużony. Prezes Bogusław Leśnodorski zimą błysnął transferami, zakopaniem topora wojennego z kibicami - ten młody biznesmen doskonale umie liczyć pieniądze, a nie od dziś wiadomo, kto zarabia najwięcej nie tylko w Legii jak i całej lidze. Nieważne, że Ljuboja stał się symbolem nie tylko klubu, ale i całej słabej naszej ligi. Abstrahując od tego czy mu się tyle kasy należy (w końcu ktoś podpisał z nim kontrakt) Leśnodorski zapowiadał renegocjację umowy z Serbem. Ten z kolei ostatnio strzelał mniej, bo wiosną ofensywa nie opiera się tylko na nim jak jesienią, ale i na Saganowskim i Gruzinie Dwaliszwilim. Widok Danjela w nocnym lokalu był niczym woda na młyn dla prezesa, pretekstem do ruchu, który zapewne zostałby podjęty w czerwcu. Z tym, że w przypadku mistrzostwa trudniej byłoby wytłumaczyć rezygnację z jednej z gwiazd zespołu. Ljuboja świętoszkiem nie był, nie jest i już nie będzie. W mieście został złapany na jeździe na podwójnym gazie, ale nikt z tego nie robił afery - dopiero teraz "życzliwe" media o tym przypominają. Cudem jest, że Serba nie pokłócił się z działaczami. Specjalne warunki na których funkcjonował nikomu nie przeszkadzały do chwili, gdy prezes jego złapał w Enklawie. W jednej chwili okazało się, że Najlepszy Obcokrajowiec Ligi w 2012 to największy leń w drużynie, pierwszy hamulcowy zespołu itd itp. Żenujące... Po wczorajszym zwycięstwie w Białymstoku spece znaleźli przyczynę sukcesu - Legia zagrała tak dobrze, bo nie grał Ljuboja. Tylko czemu tak nie zagrała w pucharze, gdzie Serb nie zagrał w żadnym meczu? Ci co zarobili opisując sukcesy napastnika w Legii teraz zarabiają opisując jego negatywny wpływ na zespół. Obłuda.
A czemu Radović - kompan Danjela od lampki wina i nie tylko - został pobłażliwiej potraktowany przez klub? Odpowiedź prosta - bo można na nim jeszcze zarobić, Radović w formie może znaleźć jeszcze klub za granicą, nie jest w tak zaawansowanym wieku co Ljuboja.

piątek, 10 maja 2013

Jaka przyszłość drugiej ligi?

Wczoraj odbyło się w Warszawie nieformalne zebranie prezesa PZPN Zbigniewa Bońka z przedstawicielami drugiej ligi. Tematem była reforma drugiej ligi. Media skupiły się głównie na zmianach na najwyższym szczeblu rozgrywek, ale jak się okazuje problemów nie brakuje niżej. Do tej pory funkcjonowały dwa pomysły na przyszły kształt rozgrywek: połączenie dwóch grup w jedną - 18-zespołową lub ponowny (tak jak dawniej do sezonu 2007/08) podział na 4 grupy. Tymczasem nowy projekt zakłada cztery grupy po ... 10 zespołów! Czyli model austriacki lub szkocki - jak kto woli. Zespoły miałyby rozgrywać cztery rundy. Oczywiście podział grup byłby według klucza geograficznego. W życie zmiany weszły by od sezonu 2014/15. Zarząd PZPN ma rozpatrywać ten pomysł na oficjalnym zebraniu 22 maja, ale nie oznacza to, że wówczas zostałby on zatwierdzony. W najgorszym scenariuszu nowy sezon 36 zespołów rozpocznie nie znając sprecyzowanych zasad spadków i awansów. Według Bońka ten podział ma spowodować wzrost poziomu sportowego. Czy aby na pewno? Po "dochodzeniu" przeprowadzonym przez katowicki Sport w jednej grupie znalazły by się zespoły z Górnego Śląska, Opolszczyzny, Dolnego Śląska i województwa lubuskiego. ROW, Zagłębie, Rozwój, Raków, MKS, Ruch, Górnik, Chrobry, Polkowice i Oława - to na chwilę obecną ponad połowa składu grupy zachodniej. Bez krzty przesady będzie to najsilniejsza drugoligowa grupa. A co z pozostałymi? Czy aby dokooptowanie trzecioligowców celem uzupełnienia stawki w grupie drugoligowców na rubieży wschodniej podniesie poziom tamtejszych rozgrywek? Pomysł jest kontrowersyjny.
Mimo wszystko drugoligowcy wyjeżdżali zadowoleni z Warszawy. PZPN obiecał od przyszłego sezonu pokrycie połowy opłat sędziowskich (kluby wydają ok. 2500 złotych/mecz na opłacenie czwórki arbitrów i obserwatora z ramienia PZPN). Po drugie PZPN postara się o zwolnienie drugoligowców z obowiązku organizowania każdego meczu jako imprezy masowej. W skali roku może to przynieść spore, wymierne oszczędności, bowiem koszt organizacji domowego meczu jako imprezy masowej to ok. 10 tysięcy złotych. Teraz działacze mają decydować, który mecz traktować jako impreza masowa. Trzecim plusem będzie brak opłat za uprawnienia do gry młodzieżowców, a to każdorazowo 1500 złotych za zawodnika. Zbigniew Boniek trzeźwo zauważył, że skoro związek wymaga od klubów obecności podczas meczu młodzieżowców to nie powinien pobierać za to opłaty.

czwartek, 9 maja 2013

Koniec epoki Buby


Ósmego dnia maja skończyła się pewna piłkarska epoka. Już od godzin porannych serwisy informacyjne bombardował news o przejściu na emeryturę szkoleniowca Manchesteru United Aleksa Fergusona. Szkota można nie lubić, ale trzeba mu oddać, że swoją pracą solidnie zapracował nie tylko na tytuł szlachecki, ale i szacunek całego światka piłkarskiego. Natomiast w godzinach wieczornych, po godzinie 19, w Sosnowcu dowiedzieliśmy się o rezygnacji trenera Górnika Wałbrzych Roberta Bubnowicza. Też zakończyła się pewna epoka. Oczywiście wałbrzyszanina nie ma co porównywać z Fergusonem, ale staż pracy w klubie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach musi budzić szacunek. 
Bubnowicza można lubić lub nie, ale całą jego kadencję trzeba ocenić pozytywnie. Początki były trudne, bo Górnik/Zagłębie w sezonie 2007/08 mimo planów nie zdołał ani włączyć się do walki o awans do nowej drugiej ligi, ani awansować do nowej trzeciej ligi, a pozostanie w czwartej oznaczało de facto degradację o klasę rozgrywkową niżej. Te blisko 6 lat temu kiedy Buba zaczynał pracę szkoleniową (nie liczę tu epizodów w zastępstwie nieobecnego Ryszarda Mordaka) razem z nim pracowali do wczoraj Grzegorz Michalak, Marek Wojtarowicz, Adrian Moszyk. Później była rewolucja, czyli pojawienie się większych pieniędzy, a co za tym idzie zastępu piłkarzy, którzy wrócili w rodzinne strony i marsz w górę – awans do 3.ligi (2009) i do 2.ligi (2010). Obecny sezon jest trzecim z kolei, w którym Górnik gra na trzecim szczeblu rozgrywek. Były chwile na tym szczeblu radosne i smutne, ale wiosna tego roku pod względem rezultatów wygląda po prostu tragicznie. Trzeba mocno przekopać klubowe kroniki by doszukać trzech kolejnych porażek różnicą trzech lub więcej bramek. W ciągu 10 dni wałbrzyszanie stracili aż 13 goli. Ale nie ten beznadziejny okres zadecydował o rezygnacji Roberta. Po obiecującej jesieni, kiedy to wałbrzyszanie byli przez moment rewelacją Pucharu Polski, po rezygnacji Lecha Rypin na rundę rewanżową wystartowali z piątego miejsca. Do tego należy dodać wreszcie organizacyjną stabilizację. Jednym słowem – tak dobrze jeszcze nie było i nic dziwnego, że znaleźli się tacy co oczami wyobraźni widzieli Górnik bijący się o awans. Kadra uszczupliła się co prawda o Dawida Kubowicza, ale powrócił Michał Oświęcimka, po kontuzjach mieli powrócić Janowie Bartoś i Rytko. Pierwszy wiosenny mecz z Chojniczanką, gdzie błysnął debiutujący nastoletni Michał Bartkowiak odbił się szerokim echem w całym kraju. Jak się okazało był to łabędzi śpiew, bowiem od tamtej pory górnicy strzelili raptem jednego gola, dwukrotnie bezbramkowo zremisowali a … przegrali. Niektórzy doszukiwali różnych przyczyn. Cytując Bogdana Skibę – za ciężki obóz zimowy, samozadowolenie zawodników, zbyt lekkie treningi w kwietniu, podziały w drużynie Ale samą chorobę na którą cierpi zespół najtrafniej zdiagnozował sam trener, który na konferencji po meczu z Zagłębiem Sosnowiec powiedział: po 6 latach konieczna jest zmiana, potrzeba czegoś świeżego. Na tyle się nawarstwiło, że ten hamulec ręczny jest zaciągnięty. Nie jest to moja ucieczka przed całą sytuacją.  Ktoś musi spojrzeć na nowo na ten zespół. Przez cały czas mojej pracy awansowaliśmy z IV do II ligi, gdzie funkcjonowaliśmy 3 sezony, ale na dziś się to zacięło.
 Jeśli chodzi o współpracę trenera Bubnowicza z zarządem to nie była ona łatwa ze względów na czynniki nie zależne od szkoleniowca. Jeśli niewiadomo o co chodzi to wiadomo, że chodzi o kasę. Na pewno nie było łatwo Bubie kiedy wiadomo było, że klub nie w stanie zapewnić jakiekolwiek sensownego transferu (królestwo za napastnika!), piłkarze nie dostawali pieniędzy od miesięcy, a mimo to potrafił wykrzesać z podopiecznych to co najlepsze. Ambicją, wolą walki zjednali się sobie kibiców i to jest jeden z największych sukcesów Roberta Bubnowicza. Nie słychać było narzekań, konfliktów, trener był nawet na akademickich rozgrywkach kosztem ligowych pojedynków. Zarząd obdarzył sporym kredytem zaufania, bo wcześniej nie miał zbytnio alternatywy (tutaj kłaniają się ponownie finanse), ale też Bubnowicz z drużyną nie dawali zbytnio powodów do niepokoju. Owszem, zdarzały się okresy niepokoju – początek poprzedniego sezonu z porażką 0:5 w Legnicy na czele- ale wytrzymano ciśnienie co zaowocowało w późniejszej fazie sezonu. Obecna runda jest fatalnie rozgrywana przez piłkarzy, ale i przez zarząd. Już nieco wcześniej były objawy, że coś nie tak funkcjonuje w zespole. Radykalne kroki zostały podjęte dopiero po kompromitacji z Jarotą, czyli spotkanie trenera, rady zespołu z zarządem. Te pogrożenie paluszkiem moim zdaniem było tylko ruchem medialnym p.Gawlika. Ultimatum dał drużynie dwa mecze zanim zostaną wyciągnięte konsekwencje. Klęska na Stadionie Ludowym nie zmienia nastawienia zarządu – Mariusz Gawlik chce rozmawiać z Bubnowiczem, który obiektywnie podszedł do tematu, nie ucieka od odpowiedzialności, zachował się z klasą. Czy zarząd nie widzi, że w tej chwili Górnik Wałbrzych już walczy o utrzymanie w drugiej lidze? Z jednej strony termin rozmowy zespołu z zarządem – 3 dni po meczu z Jarocinem, dzień przed Sosnowcem – wskazywał, że wynik meczu z Zagłębiem nie będzie miał znaczenia dla losów trenera/drużyny. W tak krótkim czasie nikt rozsądny nie podejmowałby radykalnych kroków – 24 godziny przed meczem. 
Najbliższy mecz z beniaminkiem z Wejherowa jest meczem nie o sześć, ale dziewięć punktów! Gryf już zrównał się z Górnikiem punktami, a że jesienią wygrał 1:0 to dzięki temu jest wyżej w tabeli. W chwili obecnej wiadomo, że ligę opuszcza Lech Rypin, dzięki któremu możemy liczyć na darmowe 3 punkty. Blisko degradacji jest Elana Toruń (14 punktów przewagi ma Górnik i dwa mecze mniej rozegranych). A że w 1.lidze w strefie spadkowej są Polonia Bytom i Warta Poznań najprawdopodobniej ligę opuszczą jeszcze zespoły z miejsc 15 i 16. Obecnie zajmujące MKS Oława (8 punktów straty do wałbrzyszan, rozegrany mecz więcej i konieczność wygranej w bezpośrednim pojedynku by zniwelować 0:2 z Ratuszowej) i Ruch Zdzieszowice (4 punkty mniej, jeden mecz więcej rozegrany i gorszy bilans bezpośrednich meczów z Górnikiem - 0:1, 0:0). W Oławie i Zdzieszowicach wierzą w skuteczny finisz. Nie po to zatrudniono Zbigniewa Smółkę by firmował swoim nazwiskiem degradację, Ruch wywalczył w Polkowicach punkt, gdzie nie tak dawno Górnik dostał 5:1. Ostatnie 6 kolejek zapowiada się frapująco. Górnik zagra jeszcze zaległe mecze z ROW (dom) i Rakowem (wyjazd), które w ostatnim czasie nie grają najlepiej i mecz z wałbrzyszanami będzie dla nich znakomitą szansą na przełamanie. W międzyczasie po spotkaniu z Gryfem wyjazdy do Katowic, Oławy i Głogowa. Na Ratuszową zawita jedynie Calisia, bo Rypin już nie gra. Gryf ma zaległy mecz w Chojnicach, a po meczu przy Ratuszowej: Raków (d), Ruch (w), Tur (d), Elana (w), Polkowice (d);MKS Oława zaległy mecz w Turku, a także: Bytovia (w), MKS (d), ROW (w), Górnik (d), Raków (w), Ruch (d).Ruch  ma zaległy mecz u siebie z walczącym o awans ROW a do końca rozgrywek zagra z Jarotą (d), Zagłębiem (w), Gryfem (d), Rozwojem (w), Oławą (w) i otrzyma 3 punkty za mecz z Lechem. Krótka analiza i okazuje się, że wałbrzyszanie nie mogą spać spokojnie. Wiosną z wyjazdów przywieźli zero punktów – Rozwój Katowice uznawany jest za jedną z wiosennych rewelacji i punkty stamtąd wywieźć będzie niezmiernie trudno. Derby regionu – wiadomo. Tak więc najbliższy mecz z Gryfem może okazać się kluczowym w końcowym rozrachunku. 
Robert Bubnowicz podjął męską decyzję i złożył rezygnację. Jednym z argumentów na „nie” jeśli chodzi o jego skromną osobę w przeszłości to brak odpowiednich udokumentowanych kwalifikacji – bo do dziś na stronie DZPN można doczytać się, że posiada licencję B13. Czy jego następcą mógł być „figurant” a wpisany do protokołu będzie Marian Bach? Raczej nie. Polityka personalna zarządu klubu oscyluje tylko i wyłącznie wokół Wałbrzycha i okolic – to się tyczy graczy, a czy wśród szkoleniowców jest potencjał by poprowadzić godnie drugoligowca? Przeglądając nazwiska to nie ma zbytniego wyboru. Zarząd podjął decyzję powierzenia zespołu Maciejowi Jaworskiemu, który jako zawodnik grał m.in. w Górniku Wałbrzych, KP Wałbrzych, Sokole Pniewy, Pogoni Świerzawa, Polonii Świdnica. Jest to niespodzianka, bo dla wielu jest to anonimowa postać. W Wałbrzychu jako piłkarz zapamiętany został z kapitalnej wiosny 1993 roku, kiedy to trzema bramkami przyczynił się do utrzymania zespołu w drugiej lidze. Nie dane mu było zagrać w ekstraklasie w Pniewach, jak niektóre źródła twierdzą. Jako szkoleniowiec posiada licencję A więc nie ma przeszkód by prowadził wałbrzyszan w drugiej lidze. Jest to na tyle ważne nie tylko z powodów proceduralnych, ale i ekonomicznych, bowiem uznany licencjonowany szkoleniowiec musiałby dojeżdżać i na pewno ma większe wymagania finansowe niż debiutant na takim szczeblu jakim jest popularny w Wałbrzychu „Jawor”. Maciej prowadził juniorów i seniorów w Świdnicy, Mieroszowie, a ostatnio jest zaangażowany w pracę z najmłodszymi adeptami futbolu w Wałbrzychu. Z Polonią nie osiągał rewelacyjnych wyników, bo bardzo szybko pożegnał się z posadą. Czy uda mu się odmienić oblicze Górnika? 
Nie jest do końca prawdą, że prezes Gawlik pojechał do PZPN tylko i wyłącznie załatwić pozwolenie na prowadzenie zespołu Jaworskiemu. Otóż związek wezwał przedstawicieli drugoligowców by przedyskutować ewentualną reformę rozgrywek.

piątek, 3 maja 2013

Legia bliżej Pucharu Polski

Tegoroczna edycja krajowego pucharu jest na ostatniej prostej - za kilka dni w Warszawie zostanie rozegrany ostatni mecz. Co prawda w futbolu wszystko możliwe, ale wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że przy Łazienkowskiej trofeum wzniesie kapitan gospodarzy - warszawskiej Legii. W tym sezonie po wielu latach w pucharze udanie zaprezentował się wałbrzyski Górnik, który dopiero po dogrywce odpadł z rywalizacji z Olimpią Grudziądz. Gdyby jakimś cudem udało się jesienią wyeliminować (ach ten karny Michalaka...) pierwszoligowca to wiosną piłkarze Roberta Bubnowicza zaliczyliby wizytę dwumecz z Legią. Złośliwi zauważą, że dobrze się stało, że Górnicy nie zagrali z Saganowskim i spółką, bo pod Chełmcem uniknięto tym samym wstydu - patrząc na obecną dyspozycję wałbrzyszan. Mimo wszystko sukcesy w pucharowej rywalizacji Górnika zostały zauważone i zapewne wydatnie przyczyniły się do pozytywnie zakończonych rozmów z sponsorami.
Wśród dolnośląskich drużyn zaledwie trzy doszły do ostatniego etapu pucharowej rywalizacji. Śląsk Wrocław dwukrotnie (1976,1987) okazał się w finale lepszy od mieleckiej Stali oraz GKS Katowice. Wśród triumfatorów 37 lat temu byli m.in. Zygmunt Garłowski czy Tadeusz Pawłowski, którzy na Oporowską trafili z Wałbrzycha. W 1992 przy Łazienkowskiej sensacyjnie drugoligowa Miedź Legnica (z Piotrem Przerywaczem w składzie) ograła po karnych Górnika Zabrze. W minionej dekadzie dwa lata z rzędu Zagłębie Lubin znalazło się w finale i dwukrotnie przegrało po dwumeczach: w 2005 0:2, 1:0 z Dyskobolią, a rok później 2:3, 1:3 z Wisłą Płock. W tym roku trzeci raz szansę zdobycia pucharu mają wrocławianie, którzy kontynuują znakomitą passę: po wicemistrzostwie sięgnęli po tytuł mistrza kraju, a teraz mają szansę na trzeci medal MP. Strata w lidze do prowadzącego duetu jest zbyt duża, ale szansa na trzecią lokatę jest jak najbardziej realna. Podopieczni czeskiego trenera Stanislava Levy'ego najlepsze mecze rozegrali w PP - zwłaszcza w półfinałowym dwumeczu z Wisłą Kraków. Finał pucharu oznacza, że w praktyce Śląsk zakwalifikował się do europejskich pucharów. Aby w nich nie zagrać, to oprócz przegrania finału z Legią wrocławianie musieliby wylądować na piątym miejscu, a warszawianie nie mogliby być mistrzem. Jest to oczywiście możliwe.
Marek Saganowski -bohater finału we Wrocławiu
Abstrahując od emocji związanych z antagonizmami na linii Wrocław-Warszawa (od kibiców poprzez piłkarskich chórzystów po mistrzostwie Śląska czy wykupienie last minute Jodłowca przez Legię po zamieszanie z liczbą biletów dla przyjezdnych kibiców) skład finalistów tegorocznej edycji mógł zadowolić najwybredniejszych. Obie drużyny pokazały w tym sezonie, że potrafią stworzyć niezłe widowisko, mają coś do udowodnienia przeciwnikowi. Po raz pierwszy od ponad roku Stadion Miejski został zapełniony przez tłumy. Na trybunach dwutysięczna grupa kibiców ze stolicy. Atmosfera piłkarskiego święta nie znalazła odzwierciedlenia na boisku, bowiem gospodarze nie potrafili wypracować sobie strzeleckich sytuacji, a w defensywie po indywidualnych błędach już do przerwy stracili dwie bramki, które praktycznie przesądziły o losach rywalizacji. Legia po ostatnim remisie w lidze czuje oddech Lecha Poznań, który zbliżył się na 2 punkty. Mistrzostwo jest dla niej priorytetem i Jan Urban tradycyjnie w pucharze dał odpocząć czołowym graczom dając szansę dublerom (Skaba, Suler). To miał być handicap dla Śląska, który nie mógł jedynie skorzystać z usług wykartkowanego Kokoszki. Jak się okazało większy potencjał zmienników na tę chwilę mają warszawianie. Według uważnych obserwatorów aktualny jeszcze mistrz za kadencji czeskiego trenera gra lepiej niż za Lenczyka, ale nie przekłada się to na wyniki. Wciąż jest dużo znaków zapytania co do wyborów personalnych. Grodzicki, Patejuk, Voskamp, Diaz w ogóle nie grają kosztem Stevanovića czy Mouloungui. Ale to już problem wrocławian. W finałowym spotkaniu Legia zneutralizowała asa atutowego miejscowych, czyli Milę, a Kaźmierczak i Sobota, których niektórzy widzą nawet w kadrze byli niewidoczni. Czkawką odbija się brak klasowego napastnika jakim jest choćby wiekowy Saganowski czy trudny do zatrzymania Gruzin Dwaliszwili.
Ósmego maja przy Łazienkowskiej zostanie wręczony triumfatorom Puchar Polski. Nie będzie blisko 40 tysięcy na trybunach tak jak to było we Wrocławiu. Dla warszawian będzie to piłkarskie święto, najprawdopodobniej trzeci z rzędu i historyczny, bo szesnasty triumf w 22 finale (również rekord) PP.