Górnik przegrał z Chrobrym w drugoligowym hicie 0:2. Większe ciśnienie było po stronie głogowian, a obserwując doniesienia medialne z obozu lidera drugiej ligi można posądzać o pewien kompleks wałbrzyski. Mocno Chrobrego musiał boleć ubiegłoroczny dwumecz. Po sobocie Ireneusz Mamrot i jego podopieczni wraz z kibicami mogą chodzić z podniesioną głową po bezapelacyjnym zwycięstwie. Sam Mamrot na konferencji pomeczowej przyznał, że na Stadionie 1000-lecia wygrał po raz pierwszy, a gościł na nim w charakterze piłkarza (KP Brzeg Dolny, Pogoń Oleśnica), bądź szkoleniowca (Wulkan Wrocław, Polonia Trzebnica, Chrobry). Lokaty w tabeli obu zespołów nie musiały specjalnie motywować graczy, teraz dodawały dodatkowego smaczku. Goście przyjeżdżali w glorii niepokonanej drużyny, a miejscowi pochwalić się mogli kompletem zwycięstw u siebie. Racjonalnie oceniając szanse faworytem był Chrobry dysponujący szerszą kadrą, zbierający lepsze recenzje za grę, która przyniosła fotel lidera. Górnik po fatalnej wiośnie typowany był do dolnych rejonów tabeli i obecne miejsce jest zaskoczeniem dla obserwatorów. W sobotnim szczycie sporej różnicy nie było widać, tak jak nie było widać, że grają dwie aktualnie czołowe drużyny ligi. O meczu praktycznie napisano już wszystko, zarówno o boiskowych i pozaboiskowych wydarzeniach. Na murawie na początku piłkarskie szachy, potem niewykorzystane szanse gości, którzy z kilkunastu metrów nie potrafili trafić w światło bramki, a jak trafili to sprzed pustej wybił Wojtarowicz. Górnicy odgryźli się indywidualnymi akcjami Zinke, Bartkowiaka, Szuby i wolnym Moszyka. Kilka zrywów pod koniec I połowy uspokoiło sytuację pod bramką wałbrzyszan i dawało nadzieje na emocje po zmianie stron.
|
Efektownie na trybunach, a na boisku o wiele gorzej |
Rzeczywiście w drugiej połowie początek był wielce obiecujący dla wałbrzyszan. Adrian Moszyk spróbował szczęścia uderzeniem głową, choć miał czas by przyjąć spokojnie piłkę i zapytać Rzepeckiego, gdzie posłać piłkę. Kilka chwil potem centymetrów zabrakło Marcinowi Folcowi by zamknąć dobrą akcję prawą stroną. Folc, przez niektórych krytykowany, wykonywał tytaniczną pracą w defensywie, często niedocenianą. Dynamiki w tej sytuacji mu zabrakło, bo wcześniej pokonał kilkadziesiąt metrów pogoni za rywalem. Potem mieliśmy efektowną dla oka serpentyniadę rodem z boisk południowoamerykańskich. Wybuchające petardy opóźniały uprzątnięcie murawy, a te kilka minut jak się okazało skutecznie wybiło z rytmu piłkarzy Górnika.
Kto wie, czy ta przerwa nie była kluczowym momentem meczu? Chrobry powolutku rozkręcał się, a bramka dosłownie wisiała w powietrzu. Po rzutach rożnych z pustej bramki wybijał Folc i Sawicki, aż wreszcie udało się Chrobremu strzelić bramkę po akcji prawą stroną. Inna sprawa, że z wysokości trybun wyglądało, że futbolówkę mogli kilkakrotnie przechwycić wałbrzyszanie, ale nie dość, że dotarła na środek pola, to nikt nie był w stanie zapobiec mocnemu uderzeniu Mateusza Hałambca. Piłkarze Chrobrego kontrolowali sytuację, gospodarze próbowali indywidualnych akcji, ale największy atut Michał Bartkowiak nie miał tyle szczęścia co w czerwcowym pojedynku. Inna sprawa, ze po raz kolejny Michał ślizgał się w swoich kolorowych korkach po murawie - czy nikt nie mógłby mu zwrócić uwagę choćby w przerwie meczu? Czemu wałbrzyszanie nie kontynuowali ataków prawą stroną, gdzie spore problemy z Danielem Zinke mieli głogowianie? Czeski skrzydłowy był animatorem ataków na początku II połowy, potem nieprzepisowo zatrzymany zarobił kartkę dla rywala. Inna sprawa, że głównym pomysłem na ofensywę są długie przerzuty, bez kombinacyjnej gry w środku. Nie ma już Morawskiego, zabrakło Grzegorza Michalaka, Wojciech Szuba sporo zdrowia zostawił, grał poprawnie, ale nie jest w chwili obecnej zagrać otwierającego podania. Tomasz Wepa przebudził się pod koniec meczu, gdzie zagrał ultraofensywnie, szukając gry w ataku. W defensywie dobrze zagrał zmiennik Sawicki, niepewny był Bartoś, który kilkakrotnie popełnił błędy w asekuracji, które na szczęście nie wykorzystał rywal. Jego zmianę wymusiła kontuzja, choć z trybun mogło się wydawać, że powodem była niefortunne zagrania. Jego zmiennik Michał Łaski "na dzień dobry" ograny został przez Damiana Sędziaka, za Waldemarem Garncarczykiem nikt z pomocników nie wrócił, strzał 0:2 i było po meczu.
Pierwsza domowa porażka i przegrane derby, ale to nie jest koniec świata. Balonik pompowany również przez wałbrzyski media pękł. Piłkarze nie załamali się i już pałają żądzą rewanżu - oby w zbliżającym się kolejnym derbowym meczu w Polkowicach zapunktowali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz