niedziela, 29 maja 2011

Antyfutbol w Zielonej Górze

Sobotni mecz Górnika PWSZ Wałbrzych w Zielonej Górze miał być dla podopiecznych Roberta Bubnowicza spacerkiem, kolejnym zwycięstwem wyjazdowym. Lechiści są najsłabszym zespołem ligi i gdyby nie wczorajsza decyzja Odry Wodzisław o wycofaniu się z 1.ligi to można by stwierdzić, że wałbrzyszanie grali już z trzecioligowcem. Wiosną zielonogórzanie grali do tej pory bezkompromisowo 3 zwycięstwa (walkower za Słubice, 2:1 z Bałtykiem i 1:0 tydzień temu z Turem) by przegrać 11 pozostałych spotkań. W środę po porażce w derby regionu w Żaganiu z ust szkoleniowca zwycięzców padły gorzkie, ale szczere słowa, że Lechia odstaje od reszty stawki. Co się więc stało, że Górnik nie wygrał? Zagrał po prostu bardzo słabo. Mimo, że teoretycznie wystawiony został najsilniejsze skład. Oprócz jedynie kontuzjowanych Janika , Łaskiego i Tobiasza mogli zagrać wszyscy, usiadł na ławce Fojna, Grzegorz Michalaka biegał po lewej stronie a w ataku grali Maciejak i Zinke. Statystyka I połowy była wręcz miażdżąca- strzały celne w światło bramki 2-0 dla wałbrzyszan (Rytko w 28 min. i kilka minut później G.Michalak), w rzutach rożnych również 2-0 dla gości. Tuż po przerwie kibice Lechii przeżyli istne deja vu - tydzień temu sensacyjne 3 punkty dał jedyny celny strzał w światło bramki: rzut wolny Rafała Figla. Tym razem popularny w grodzie Bachusa "Figo" umiejętnie położył się przy obrońcy Górnika, a sędzia niespodziewanie odgwizdał wolnego. Piłka po rykoszecie wpadła do bramki niepewnie wczoraj broniącego Jaroszewskiego. Później było to co znamy z Wałbrzycha: ogromna przewaga Górnika i mała ilość strzałów, sytuacji podbramkowych. Bramka wpadła też trochę przypadkowo, po do piłki zagranej przez Morawskiego (piłka po zagraniu głową Maciejaka trafiła w głowę obrońcy gospodarzy "pingpongiem" odbiła się ponownie od głowy wałbrzyskiego obrońcy i wpadła do opuszczonej przez bramkarza bramki). Swoją szansę miał Zinke, ale lot piłki zmienił obrońca Lechii. Czeski napastnik nie zaliczy sobotniego do udanych meczy, zresztą podobnie jak inni jego koledzy. Niezrozumiałe było seryjne wykonywanie rzutów rożnych na 3-4 metr przed bramką Dłoniaka, który wyłapywał WSZYSTKIE piłki. Jak ominąć niedostatek wysokich graczy pokazała kilka godzin później FC Barcelona wykonując rzuty rożne "na krótko", czyli rozgrywając. Niemoc wałbrzyszan objawiła się również w pokaźnej ilości kartek, zwłaszcza Wepa, Rytko, którzy zobaczyli za pyskówki. W doliczonym czasie ukarany nawet czerwoną kartką mógłby być Adam Kłak, który wykosił rywala, tylko, że zielonogórzanie utrzymali się przy piłce i sędzia tę akcję zakończył kończąc cały mecz. Nawet Jaroszewski czasami zadziwiał in minus. Czyżby pojawienie się na boisku dawnego klubu działało na niego tak stresująco? Gospodarze z kolei byli o wiele słabszym indywidualnie zespołem, ale to oni potrafi po raz drugi piłkę w siatce, ale całę szczęscie dla gości piłka po rzucie rożnym łukiem opuściła boisko a potem wylądowała na głowie zawodnika Lechii, który pokonał w ten sposób "Jogiego".Dla kibica Górnika oglądanie tego meczu była męczarnią, bowiem brakowało zgrania pod bramką gospodarzy, mnożyła się liczba niedokładnych podań, prostych błędów. Z taką grą ciężko oczekiwać pierwszego zwycięstwa domowego wiosną w meczu z Elaną.  Po meczu z Lechią już się pisze o przełamaniu Romana Maciejaka. Nic wielkiego znów on nie zagrał - już wcześniej widać po jego sposobie poruszania się na boisku, że facet ma technikę użytkową, możliwości, ale brakuje czegoś. Jak się go ogląda to ma się wrażenie, że mu się nie chce na 100%, brakuje ikry, albo zdecydowania by niczym Konarski rozepchać się łokciami wyrwać rywalowi piłkę. A tak ma na koncie jedną bramkę i sporo mu brakuje do najlepszego snajpera Górnika jakim jest PAN WALKOWER z 9 bramkami.
Dla amatorów ground-hoppingu jeszcze kilka słów o samym obiekcie. Lechia rozgrywa na lekkoateltycznym boisku MOSiRu, bilety kupuje się z samochodu, bo kas nie ma. Zainteresowanie nikłe: będąc 40 minut przed pierwszym gwizdkiem byłem pierwszym kupującym bilety i pierwszym na koronie stadionu. Co do samego oglądania to nie jest one wygodne, bo choć krzesełek jest sporo to kąt nachylenia i wysokość trybun nie pozwala np. na zobaczenie czy był aut po przeciwnej stronie boiska czy nawet gdzie się kończy pole karne.Trybuny są oddalone o kilkanaście metrów od murawy (miejsce na tartanową bieżnie). Metrowy płot, czy nawet jego brak przed główną trybunką zadziwia w kontekście uwag komisji licencyjnej sprzed kilku miesięcy, że przy Ratuszowej za niski był płot. Brak kateringu, ale za to znakomicie wyszkoleni są chłopcy do podawania piłek, którzy bardzo szybko zaopatrują zawodników obu drużyn w rezerwowe piłki i nie traci się dużo minut.
W mieście liczbowo zbliżonym do Wałbrzycha futbol przegrywa zdecydowanie czy to z żużlem czy koszykówką. Mecz oglądała co najwyżej setka kibiców, byli też szalikowcy (około dziesięciu w wieku co najwyżej 16 lat), którzy przystąpili do ogólnokrajowego protestu i milczeli przez I połowę meczu. Przed Górnikiem zostały dwa mecze: z toruńską Elaną Morawski i spółka powalczy o pierwsze odniesione  wiosną  na boisku zwycięstwo  w Wałbrzychu, a w ostatniej kolejce wyjazd do Turu Turek.
Mecz w Zielonej Górze miał szczególne znaczenie dla Michała Zawadzkiego, który wiele lat występował przy ul.Sulechowskiej i po raz pierwszy zagrał przeciwko byłym kolegom w lidze. Mimo starań jego występ wypadł bladziutko a do protokołu zapisał jedynie jako ukarany żółtym kartonikiem. Na zdjęciu jeszcze w barwach Lechii w meczu z Miedzią [źródło: www.miedz-legnica.pl]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz