niedziela, 27 listopada 2016

Jogi w czołówce

Czy istnieje polska szkoła bramkarzy? Opinie fachowców są na ten temat podzielone i pojawiają się one na zasadzie sinusoidy. Błyskotliwe kilka występów są podstawą wymienienia nazwisk Fabiańskiego, Szczęsnego, Boruca, Skorupskiego, trenerów Dawidziuka, Dowhania,Kudryckiego. Z kolei nieudane mecze Polaków w bramce powodują spuszczenie zasłony milczenia w tematyce bramkarzy. Faktem jest, że od kilku ładnych lat każdy szanujący się klub posiada szkoleniowca od goalkeeperów. Pojawiają się szkółki bramkarskie, turnieje z cyklu bitwa bramkarska, specjalistyczne warsztaty. Dla samych zainteresowanych jest o tyle trudno, że na boisku jest miejsce jedynie dla jednego. W teorii powinni bronić najlepsi w klubie, ale bywa, że wybór pada na zasadzie mniejszego zła. Obowiązek gry młodzieżowca powoduje, że sporym zainteresowaniem cieszą się bramkarze w wieku U-21. Wystawienie młodego bramkarza umożliwia szkoleniowcom zestawienie innych formacji z doświadczonych zawodników. Weźmy pod uwagę drugą ligę (obowiązek dwóch młodzieżowców) - cała czołówka tabeli gra z młodzieżowcami w bramce! Raków (Tomasz Loska), Odra (Tobiasz Wienzettel), Radomiak (Adrian Szady), Puszcza (Marcin Staniszewski), a są jeszcze Gryf (Dawid Leleń), Legionovia (Sebastian Madejski), Rozwój (Bartosz Golik), Siarka (Karol Dybowski), Stal Stalowa Wola (Bartosz Koncki). W Niepołomicach, gdzie Puszcza znakomicie radzi sobie w Pucharze Polski - w lidze broni młodzieżowiec, by w meczach pucharowych ustąpić miejsca bardziej doświadczonemu, starszemu o 4 lata 23-letniemu Sobieszczykowi.
W trzeciej lidze liczba młodzieżowców występujących regularnie w lidze jest o wiele większa. Spowodowana jest obecnością w lidze drużyn rezerw, gdzie ogrywani są młodzi pod kątem gry w I zespole, problemami finansowymi co niektórych klubów, gdzie taniej opłacać i posyłać na boisko wychowanków niż starszych graczy. Klucz wiekowy wśród bramkarzy w ustalaniu składu stosowany w drugiej lidze jest praktykowany również w 3.lidze, ale już w zdecydowanie mniejszym stopniu. BKS Stal (Bartosz Poloczek), Ruch (Grzegorz Kleemann), w końcówce rundy Stal Brzeg (Kacper Majchrowski).
Dwie z wymienionej trójki ekipy pochodzą z Opolskiego, gdzie wręcz tradycją jest stawianie na młodych bramkarzy. MKS Kluczbork rywalizując jeszcze w drugiej lidze z Górnikiem Wałbrzych mógł się pochwalić samymi młodzieżowcami w bramce - Mateusz Abramowicz (dziś czołowy bramkarz 1.ligi - GKS Katowice), Grzegorz Wnuk, Robert Błąkała czy obecnie poważnie chorujący Krystian Rudnicki. Tę słuszną linię rozwoju kontynuuje w drugiej lidze Odra Opole, a poziom niżej Ruch Zdzieszowice, który zimę w trzeciej lidze spędzi na wysokim drugim miejscu, mając w bramce Grzegorza Kleemanna.
Grzegorz Kleemann w meczu Górnik-Ruch
[foto: B.Nowak/walbrzych24.com]
Wychowanek Budowlanych Strzelce Opolskie sześć lat temu trafił do Odry Opole, gdzie grał w Centralnej Lidze Juniorów, zaliczył testy w angielskim Ipswich Town, w marcu'15 zadebiutował w U-18. Latem po awansie Odry do drugiej ligi bezskutecznie próbował sil na testach w Chojniczance, a przejście do pobliskiego Ruchu okazało się strzałem w dziesiątkę. Kleemann wygrał nie tylko rywalizację ze starszym o 4 lata Patrykiem Sochackim, ogranym już na szczeblu drugiej ligi, ale okazał się najskuteczniejszym bramkarzem całej ligi. W 14 występach puścił zaledwie 10 goli, aż w 9 zachowując czyste konto! Tak naprawdę tylko w 5 meczach zawodnicy z drużyn przeciwnych znaleźli sposób na pokonanie jego.
Jeśli wziąć pod uwagę ilość meczów bez straconej bramki to po wspomnianym 19-latku ze Zdzieszowic w ścisłej czołówce znajdziemy nazwiska Damiana Primela (KS Polkowice), Grzegorza Drazika (GKS 1962 Jastrzębie Zdrój) i ... Damiana Jaroszewskiego (Górnik Wałbrzych). Cale trio w ciągu rundy jesiennej zanotowało sześć spotkań z czystym kontem. Może to dla niektórych nie do pomyślenia, ale wałbrzyski bramkarz obecnie legitymuje się najlepszym wynikiem ciągłej gry z czystym kontem - 360 minut. Jogi wypracował ten wynik od 12 do 16 kolejki (od bramki Kamila Kuczoka w 75' meczu z Unią poprzez zero z tyłu w meczach z Olimpią, Miedzią II, Lechią, po gol Daniela Wałęgi w 75' w spotkaniu z Piastem Żmigród). Prawie identyczny wynik ma doskonale znany w Wałbrzychu Amin Stitou,który latem ze Świdnicy przeniósł się do Stali Brzeg. W 3.kolejce przepuścił karnego Niewieściuka (75' meczu z Piastem w Żmigrodzie),później w kolejnych trzech meczach (Śląsk II 0:0, Ruch 0:0, Falubaz 2:0) zachował czyste konto, by w Wałbrzychu przepuścić strzał z rzutu karnego Grzegorza Michalaka w 69 minucie. Minuty bramek na podstawie danych 90minut.pl - co daje Aminowi rezultat gorszy od Jaroszewskiego o ... jedną minutę!!
Obecnie najlepszą serią może pochwalić się Grzegorz Kleemann - 284 minut bez puszczonego gola i wystarczy zachowanie czystego konta w marcowym meczu ze Skrą, by wykręcić lepszy wynik niż Jaroszewski i Stitou.

piątek, 25 listopada 2016

Żołądki w Płomieniu

W roku jubileuszowym zarówno wałbrzyskiego futbolu (70 lat) jak i wałbrzyskiego OZPN (40 lat) nie udało się skompletować drużyn do rozgrywek B klasy. Wybrano dokooptowanie zespołów do grupy świdnickiej i z perspektywy czasu można śmiało stwierdzić, że był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę.
Przez 3 miesiące 14 drużyn rozegrało łącznie 90 spotkań, jedyny zgrzyt nastąpił w premierowej sierpniowej kolejce, gdzie nie doszło do meczu rezerw MKS Szczawno Zdrój z Górnikiem Nowe Miasto, które zweryfikowano ostatecznie jako walkower dla gości. Strzelono 485 goli co daje średnią ponad 5 bramek na jeden mecz. Czy w takim bądź razie można było narzekać na nudę w grupie 1 świdnickiej B klasy?
Wiosną o awans rywalizować będą ekipy Górnika Nowe Miasto Wałbrzych i Wierzbianki Wierzbna. Pierwsza ma w I rundzie komplet zwycięstw domowych, a druga - komplet wyjazdowych. Wałbrzyszanie wręcz demolowali swoich rywali - bilans bramek 50:1 w sześciu zwycięskich meczach mówi samo za siebie. Ponadto sporym handicapem jest remis w pierwszym wyjazdowym meczu w Wierzbnej (1:1), po którym goście mieli sporo pretensji do arbitrów. Jeśli oba zespoły utrzymają jesienną formę to nie dogoni ich ani Podgórze, ani też żadna z pozostałych drużyn.
Kilkakrotnie było głośne narzekanie na rozjemców ósmej ligi, a najbardziej czerwono było w meczu 3.kolejki Sokół Kostrza - LKS Piotrowice Świdnickie (5:2). Goście prowadzili 1:0, ale tuż po przerwie wynik brzmiał już 3:1 dla Sokoła, decydujące minuty były jednak pomiędzy 60 a 65 minutą: Piotr Przeździęk z LKS w ciągu dwóch minut ogląda dwie żółte kartki, dwie minuty później arbiter wyrzuca z boiska dwóch jego kolegów z drużyny, a po kolejnych dwóch następnego. Grając w siódemkę LKS stracił dwa gole, odpowiadając jednym.
Damian Linowski
[foto:wierzbianka.futbolowo.pl]
Od stawki wyraźnie odstawała dwójka Huragan Olszany i Płomień Dobromierz. Huragan legitymujący się koszmarnym bilansem bramkowym 8:88, po 12 porażkach w ostatniej kolejce pokonując drużynę z Dobromierza 2:1 przekazał jej czerwoną latarnię. Płomień z kolei mógł się pochwalić w składzie nie tylko prawdziwym weteranem bojów w A i B klasie 50-letnim (!) Mieczysławem Buckim, który strzelił 4 gole, ale i klanem Żołądków. Krzysztof (trener) oraz Mariusz, Paweł, Robert i nestor całych rozgrywek Grzegorz rocznik 1959 (!). Co ciekawe grający kwartet w komplecie wpisał się jesienią na listę strzelców.
Najskuteczniejszym zawodnikiem ligi jest 35-letni Damian Linowski, którego wałbrzyscy kibice powinni pamiętać z gry w Juventurze Podzamcze czy Skalniku Czarny Bór. W 13 meczach strzelił 13 bramek, a dwa gole mniej zanotował Arkadiusz Felich (rocznik 1980) reprezentujący Orła Witoszów Dolny. Felich swego czasu grał w drugiej lidze (dziś pierwsza) w RKS Radomsko, a będąc utalentowanym juniorem Polonii Świdnica w 1998 na zasadzie wypożyczenia walczył o medale mistrzostw Polski juniorów z Górnikiem Wałbrzych. Na najniższym podium wśród B-klasowych snajperów jest duet 20-latków z Kostrzy Matuszak - Rogowicz, którzy wcześniej grali w AKS Strzegom.
Krystian Tomczak
Wśród znanych nazwisk, które przewinęły się przez B-klasowe boiska warto wymienić Jarosława Borconia grającego trenera MKS II Szczawno Zdrój, który grał na zapleczu ekstraklasy w barwach Zagłębia i KP Wałbrzych, w tym zespole przemknął również nieco zapomniany Marcin Domagała. Popularny Cinek walczył razem m.in. z Marcinem Morawskim i wspomnianym wcześnie Felichem w Górniku Wałbrzych o MPJ 1998, a potem grał w seniorach, z którymi awansował do 3.ligi. Obecnie prowadzi również szkółkę piłkarską. Przypomniał się Krzysztof Twardijewicz, prawdziwa grająca legenda zespołu z uzdrowiska, pamiętający czasy, gdy szczawieński zespół nazywał się Ogniwo czy Altra. W zespole lidera z Nowego Miasta w meczowym protokole mogliśmy znaleźć nazwisko Roberta Cyrty, który zwiedził bodaj wszystkie wałbrzyskie kluby, a obecnie trenuje trampkarzy Górnika Wałbrzych. 6 bramek dla Górnika strzelił Kamil Misiak, który nie tak dawno zanotował debiut w drugoligowym imienniku z Ratuszowej. Zaledwie raz jesienią w barwach Tęczy Bolesławice wystąpił Jacek Fojna, na co dzień trener juniorów wałbrzyskiego Górnika.
Sporo zmian kadrowych nastąpiło w Zagłębiu. Trener Marek Carewicz dzięki operatywności działaczy Thoreza mógł wybierać jedenastkę spośród nowych zawodników, byłych graczy wycofanego z rozgrywek Jokera Jaczków. Wojciechowski, Supik, Rałek, Nowopolski, Kmiecik oraz bramkarz Krystian Tomczak, który w swoim piłkarskim CV ma Ostrovii Ostrów Wielkopolski i zadebiutował nawet w trzeciej lidze.

czwartek, 24 listopada 2016

Zdzichy górą

Ostatni mecz smutnej jesiennej rundy trzeciej ligi przy Ratuszowej oglądała mniej niż setka wiernych kibiców. Niestety, wałbrzyszanie w meczu nr 9 rozgrywanym na własnym obiekcie ponieśli szóstą porażkę, zaledwie 5 punktów zdobytych i 4 strzelone gole dopełniają obrazu beznadziei jeśli chodzi o grę niedawnego pretendenta do gry w drugiej lidze.
Pod Chełmiec przyjechał Ruch Zdzieszowice, stary znajomy biało-niebieskich z czasów gry w grupie zachodniej II ligi. Popularne Zdzichy w latach 2010-14 ośmiokrotnie zagrali z Górnikiem wygrywając czterokrotnie (w tym dwa razy na wyjeździe), dwa razy remisując i tyleż razy przegrywając. Duet wałbrzyszan Damian Jaroszewski - Dariusz Michalak uczestniczył we wszystkich tych potyczkach, również w deszczowe listopadowe popołudnie nie zabrakło ich w składzie gospodarzy. Niestety, po meczu więcej mówiono o innych uczestnikach tego meczu.
Spotkanie prowadził sędzia z Kluczborka Szymon Łężny, rocznik 1995. Tak to nie pomyłka, rozjemca był młodszy od większości piłkarzy na boisku i pochodził z tego samego okręgu co drużyna gości. Osoba z Opolskiego ZPN odpowiedzialna za obsadę arbitrów na mecze trzeciej mogła dokonać bardziej fortunnego wyboru, do wyboru ma rozjemców z 4 okręgów. Dla Łężnego było to siódme spotkanie, drugie z udziałem Górnika (wcześniej w Częstochowie ze Skrą), ale po raz pierwszy prowadził mecz z drużyną ze swojego Opolskiego ZPN. Biorąc pod uwagę, że sędzią można zostać w wieku 18 lat (do pełnoletności status sędziego kandydata) to pan Szymon albo jest bardzo utalentowany (awanse z A klasy do III ligi w dwa lata?) lub ma mocnego promotora. Na boisku w Wałbrzychu nie było widać tego talentu, ale też opinie wałbrzyskich mediów odnośnie jego decyzji są przesadzone.
Spotkanie toczone w ciężkich warunkach do gry, które nie sprzyjały do finezyjnej gry, często były problemy z opanowaniem piłki, dobrym rozegraniem, również z odbiorem przeciwnikowi, co kończyło się faulem. Większość z ośmiu kartek pokazana była za niesportowe zachowanie, w tym tylko jedna dla gracza gości. Za mało. Przede wszystkim chodzi o sytuację przed końcem I połowy - do zobaczenia w materiale SW SPORT TV (od 34:50). Bramkarz Ruchu Grzegorz Kleemann nie śpieszy się z wprowadzeniem do gry, więc ruszył do niego Damian Migalski. Gdy młody goalkeeper z ziemi podniósł piłkę, w jego nogi (więc bez zamiaru zagrania piłki) bezpardonowo wjechał wślizgiem wałbrzyski napastnik. O ile odgwizdanie rzutu wolnego było jak najbardziej słuszne to dalsze decyzje już niekoniecznie. Po pierwsze - wyrzucenie Migalskiego byłoby jak najbardziej uzasadnione, a dla zdenerwowanego Kleemanna, który odepchnął Damiana, co było iskrą do ogólnego zamieszania, powinna być żółta kartka. Ponadto napomnienia dla Szatkowskiego i Dariusza Michalaka przypominało bardziej losowy wybór zawodników do ukarania niż rzeczywistych awanturników.
Apogeum wściekłości wałbrzyszan w stosunku do pana Łężnego nastąpiło w ostatniej minucie przed przerwą. Piłka wybita przez gości z własnej połowy, Marcin Gawlik nieco przysnął i wyprzedził go Dariusz Zapotoczny, który wyszedł sam na sam z Damianem Jaroszewskim. W sytuacji sam na sam ostatecznie piłkę wybił Jogi. Gracz gości rozpędem wpadł (?) w bramkarza i się przewrócił.
O ile materiał filmowy mógł sugerować ewentualny faul Gawlika przez popchnięcie, ale seria zdjęć autorstwa Bartłomieja Nowaka są dla arbitra bezlitosne. Faulu nie było. Poza tym troszkę nie przystoi 21-letniemu sędziemu podejmować kluczowe dla meczu decyzje z dalszej perspektywy - ponad 20 metrów.
Damian Jaroszewski w swojej karierze bronił karne zarówno graczy Ruchu jak i wykonawcy Jarosława Wieczorka - byłego gracza m.in. ROW-u Rybnik. Tym razem Wieczorek był górą - 2:0 i praktycznie po meczu. Kilka wałbrzyskich portali (a za nimi początkowo 90minut.pl) przypisało błędnie gola Szatkowskiemu.
Niefortunna decyzja, krzywdząca Górnika spowodowała, że w drugiej połowie piłkarze mogli walczyć jedynie o honorową przegraną. Argumentów piłkarskich, by powalczyć o coś więcej zabrakło. Robert Bubnowicz jak zwykle próbował zaskoczyć rywala nowym ustawieniem - po raz pierwszy mecz na ławce rozpoczął Norbert Pierzga, Grzegorz Michalak w przeciągu kilku tygodni z roli napastnika wrócił na ... środek obrony. Niejako zatoczył koło w tej rundzie, którą Grzesiek rozpoczął właśnie na pozycji ostatniego obrońcy.
Z prawej Jarosław Wieczorek (piąty mecz przeciwko
Górnikowi i trzeci gol), a z lewej Grzegorz Michalak
Radosław Radczak, relacjonujący dla lajfów mecze Górnika, na swojej stronie DB2010 zapowiedział pożegnanie starszego z braci Michalaków, ale to już w Wałbrzychu przerabiano na początku lipca. Runda pokazała jednak, że mimo upływającego wieku, jego doświadczenie w obecnym składzie wałbrzyszan okazuje się bezcenne. Zima zapewne wyjaśni wiele spraw organizacyjnych i personalnych w Górniku.
Obecnie trener Bubnowicz nie ma odpowiednio zbilansowanego składu - młodzi zawodnicy owszem robią postępy, ale ich tempo nie gwarantują utrzymania. Letnie "nabytki" okazały się przeciętnym uzupełnieniem kadry, a nie wzmocnieniem, co przy tak dużych ubytkach kadrowych należy docenić marniutki dorobek punktowy.
Głównym mankamentem, nie tylko w meczu z Ruchem, jest gra ofensywna. Sytuacji strzeleckich jak na lekarstwo, a jak już jest okazja to albo piłka szybuje daleko obok bramki lub nie stanowi problemu dla bramkarza. Brakuje przede wszystkim egzekutora. Po odejściu Marcina Orłowskiego nadziei nie spełnia ani ograny już w seniorach Migalski, ani skuteczny wcześniej w juniorach Woźniak.
Oby grudniowe obchody jubileuszowe klubu zbiegły się w końcu z wiążącymi decyzjami co do przyszłości piłkarzy.

środa, 16 listopada 2016

Marek Pięta

11 listopada zmarł w wieku 62 lat Marek Pięta. Znakomity w przeszłości zawodnik, wychowanek wałbrzyskiego Górnika, bardziej znany jako napastnik wielkiego Widzewa Łódź z czasów jego największej świetności, czyli przełomu lat 70-tych i 80-tych ubiegłego stulecia.
O śp. Pięcie wałbrzyscy kibice po raz pierwszy usłyszeli w 1971 roku. Świeżo upieczony beniaminek drugiej ligi bardzo starannie przygotowywali się do rozgrywek odbywając 3-tygodniowe zgrupowanie w Polanicy oraz rozgrywając szereg sparingów. Trener Marian Anioł próbował zdolnych juniorów, wśród których był również Marek Pięta. Po latach sam zawodnik bardzo dobrze wspominał pracę w juniorach Górnika Wałbrzych - trenera Stanisława Magierę, obok Stanisława Świerka i Jacka Machcińskiego uważa za najlepszego z jakim dane mu było współpracować. Dziś nie do pomyślenia, ale w wieku 15 lat Pięta grywał już w drużynie rezerwowej seniorów. W I zespole debiutował jednak w wieku 18 lat - końcówka sezonu 1971/72, 28.kolejka  - Górnik walczy o awans do 1.ligi, ale po wygraniu z Lechem Poznań, który wywalczył promocję, przyszła niemoc wyjazdowa, gdzie z 3 kolejnych delegacji zespół przywiózł zero punktów. Trener Anioł szuka złotego środka zapewniającego powrót na zwycięski szlak, dlatego też przeciwko GKS Katowice od pierwszego gwizdka arbitra wybiegł Marek Pięta, którego w przerwie zmienił etatowy wówczas napastnik Adam Tokarz. Był to jedyny występ w tamtym sezonie Pięty. Latem wraz z kolegami debiutuje w europejskich pucharach - w Pucharze Intertoto gra w dwóch pierwszych meczach - z Austrią Salzburg (0:1 w Wałbrzychu) i w szwedzkim Noerrkoping (1:1).
Sezon 1972/73 to dopiero 15.miejsce i spadek zespołu. Marek Pięta zagrał jesienią i to w jednym spotkaniu. Częściej zaczął grać w lidze wojewódzkiej, czy trzecim poziomie rozgrywek. W 1974 7.miejsce (co najmniej 4 gole). Z drużyną pożegnał się wówczas trener Anioł, a jego kolejni następcy stawiali na Marka i nie zawiedli się:
1974/75 (trener Stanisław Stachura)- 9.miejsce i 8 goli (więcej strzelił tylko Henryk Janikowski - 11)
1975/76 (trener Stanisław Świerk) - 1.miejsce i 4 gole.
Pierwsze miejsce nie gwarantowało jeszcze awansu i powrotu na zaplecze 1.ligi. Trzeba było bić się w barażach, w których Marek Pięta był postacią pierwszoplanową! Mistrzowie grup wojewódzkich walczyły w sześciu grupach o awans. Górnik rozpoczął walkę w Szamotułach wygrywając 2:1, a zwycięskiego gola zdobył pan Marek! Okrzyczany słusznie został bohaterem następnego meczu z Unią Racibórz (3:2), kiedy to dwukrotnie pokonał bramkarza gości Neumana oraz był faulowany w polu karnym, dzięki czemu z 11 metrów trzecie trafienie dołożył Zaczyński. W 3.kolejce w Knurowie (1:1 z Górnikiem, dzisiejszą Concordią) nie wpisał się na listę strzelców, ale w kolejnych znów pokonywał bramkarzy rywala (4:1 ze Spartą Szamotuły w Wałbrzychu i 1:1 w Raciborzu). Kończący baraże mecz na Nowym Mieście praktycznie nie miał większego znaczenia, bowiem biało-niebiescy zapewnili sobie już awans. 12 000 tysięcy oklaskiwało kolejny triumf Górnika nad imiennikiem z Knurowa 2:0. Zdjęcia z tamtego pan Marek przesłał dwa lata temu Krzysztofowi Truszczyńskiemu, który opublikował na swoim blogu.
W Wałbrzychu Marek Pięta grał jeszcze dwa sezony (84 mecze/19 goli):
1976/77 (trener Stanisław Świerk) - 19 meczów - 5 goli
1977/78 (trener Stanisław Świerk) - 30 meczów - 10 goli.
W obu sezonach skuteczniejszym w drużynie był tylko nieżyjący już również Ryszard Bożyczko. Górnik został w tabeli wyprzedzony tylko przez GKS Katowice, który awansował do 1.ligi. Wałbrzyszanie pokazali się z jak najlepszej strony i nic dziwnego, że bogatsze kluby sięgnęły po najlepszych zawodników biało-niebieskich. Latem 1978 klub pożegnali Włodzimierz Ciołek, Ryszard Bożyczko oraz Marek Pięta. O tego ostatniego mocno zabiegał Śląsk Wrocław, tradycyjnie chcąc wyrwać zawodnika w ramach obowiązku służby wojskowej. Wrocławianie próbowali różnych sztuczek, ale nie takie przeszkody pokonywał legendarny prezes Widzewa Ludwik Sobolewski, który ostatecznie ściągnął pana Marka do RTS.
Pięta grał w Widzewie Łódź przez 4 sezony:
1978/79 - (trener Stanisław Świerk),30 meczów/8 goli - wicemistrzostwo Polski
1979/80 - (trener Stanisław Świerk, zastąpiony jesienią przez Jacka Machcińskiego),26 meczów/6 goli - wicemistrzostwo Polski
1980/81 - (trener Jacek Machciński),  22 mecze/5 goli - mistrzostwo Polski
1981/82 - (trener Władysław Żmuda), 6 meczów- mistrzostwo Polski
Oprócz tak znakomitych osiągnięć na krajowym podwórku sławę Pięcie i jego kolegom przyniosły mecze w europejskich pucharach:
1979/80 -Puchar UEFA - 1/32 finału AS St-Etienne 2:1, 0:3
1980/81 - Puchar UEFA -1/32 finału Manchester United 0:0,1:1, 1/16 finału Juventus Turyn 3:1 (gol), 1:3 (gol) karne 4-1, 1/8 finału Ipswich Town 1:0 (gol), 0:5
1981/82 - Puchar Mistrzów - 1/16 finału Anderlecht Bruksela 1:4, 1:2.
Marek Pięta oprócz znakomitych meczów w pucharach i lidze znajdował się w kręgu zainteresowań ówczesnych trenerów kadry. Niestety, kontuzja uniemożliwiła mu debiut w niej.
Kopalnią ciekawostek związanych z łódzką drużyną tamtego okresu jest jedna z najlepszych futbolowych książek w Polsce - "Wielki Widzew" autorstwa Marka Wawrzynowskiego. O śp. Pięcie możemy w niej przeczytać m.in. o niełatwych początkach w RTS, z powodu nowego trenera zespołu Stanisława Świerka. Obaj pracowali ze sobą w Wałbrzychu, więc pojawiły się sugestie, że jest "uchem trenera", co zresztą bardzo przeżył te bezpodstawne oskarżenia. Szybko jednak przekonano się do niego i stał się jedną z najważniejszych postaci zespołu. Pan Marek wspominał czarną legendę słynnego Claudio Gentile z dwumeczu z Juventusem:
Prowokował, pluł. Gdy upadaliśmy razem, podawał mi rękę i stawał na stopie. Gdy sędzia nie patrzył, podbiegał i uderzał pięścią w plecy. Czułem się bezsilny, tak bardzo chciałem oddać (...). Mimo tego został jednym z bohaterów sensacyjnego wyeliminowania Starej Damy zdobywając po bramce w obu spotkaniach - Było to lepsze niż oplucie przeciwnika - wspomina w książce. Jednym z powodów niepowodzenia w wyjazdowym meczu z Ipswich była kontuzja Pięty, którego nie miał kto wartościowo zastąpić w ataku. Sam zawodnik układy pozaboiskowe w zespole podsumował zdaniem: Kto nie umiał pić, ten z nami nie pił. Z książki też możemy dowiedzieć się, że Widzew specjalnie wyjechał na turniej do Niemiec, by sprzedać prześladowanego przez kontuzje Piętę.Autor książki barwnie zauważa, że po pojawieniu się na stadionie wysłanników Hannover 96 wszyscy zaczęli grać na skrzydłowego łodzian, a ten zaczarował swoją błyskotliwą grą Niemców.
Marek Pięta w Niemczech grał dwa lata, po czym zakończył piłkarską karierę. 21 sierpnia 1982 zadebiutował w rozgrywkach 2.Bundesligi w meczu z Hessen Kassel. Przez dwa sezony skompletował łącznie 30 meczów, w których strzelił 5 goli:
1982/83 - 17 meczów/ 3 gole
1983/84 - 13 meczów/2 gole.
Ciekawostką jest fakt, że oba gole w sezonie 83/84 Pięta zdobył w meczu z SC Charlottenburg (2:1) pokonując Andreasa Koepke, który później trafi nie tylko do 1.Bundesligi (Nuernberg, Eintracht Frankfurt), ale i do reprezentacji RFN, a później Niemiec mając na swym koncie złote medale mistrzostw świata i Europy.
Po zakończeniu czynnej kariery pan Marek planował pozostanie przy sporcie i jak mówił w ciekawym wywiadzie Piotrowi Tomasikowi z portalu weszlo.com, dzięki pobytowi u nieżyjącego również Włodzimierza Smolarka postanowił zorganizować w Polsce PZP, czyli Polski Związek Piłkarzy. Był bardzo aktywny w innych obszarach - współtworzył, a następnie był prezesem Stowarzyszenia Byłych Piłkarzy Widzewa Łódź im. Ludwika Sobolewskiego. Jednak w futbolowej Polsce jego nazwisko kojarzy się obecnie jednoznacznie z PZP - stowarzyszeniu zrzeszonej w FIFPro (Międzynarodowej Federacji Piłkarzy Zawodowych). Powstały w lutym 1997 związek był jedyną organizacją chroniącą prawa i interesy pracownicze piłkarzy w Polsce, a do dziś wspiera akcje charytatywne, pomaga zawodnikom bezrobotnym znaleźć pracę, oferuje pomoc prawną, kursy trenerskie, warsztaty dla kończących piłkarską karierę.
Zdobyte doświadczenie podczas pracy w Polskim Związku Piłkarzy wykorzystywał również podczas pracy w PZPN, gdzie zasiadał w Izbie ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych. Jego charakter, wytrwałość w swoich poglądach i działaniach na rzecz polskiej piłki, przestrzeganie oraz poprawę praw zawodników zjednywały mu dziesiątki zwolenników.
Zawsze miał w sercu swoje kluby, których barwy reprezentował. W Łodzi oprócz aktywności w Stowarzyszeniu Byłych Piłkarzy Widzewa Łódź był jednym z animatorów reaktywacji drużyny po ogłoszeniu upadłości w ubiegłym roku. Dzięki m.in. staraniom pana Marka powstał nowy podmiot Stowarzyszenie RTS (Reaktywacja Tradycji Sportowych) Widzew, który rozpoczął grę od 4.ligi i obecnie gra w trzeciej.
Śp. Pięta nie zapominał o wałbrzyskich korzeniach. O swoim najlepszym meczu nie wspomina o bojach Widzewa ze słynnym Juventusem czy Manchesterem United tylko Górnika Wałbrzych z ... Włókniarzem Leśna. W swoim stylu opowiadał o nim, że dzień wcześniej zabalował, a potem wyszedł na boisko tak zmobilizowany, że strzelił hat-tricka.
W rodzinnym Wałbrzychu wydaje się być nieco zapomniany, bardziej wspomina się piłkarzy, którzy wywalczyli awans i grali w 1.lidze, trafili do reprezentacji, czy osiedlili się w mieście bądź okolicach. Był w latach 70-tych jednym z najlepszych skrzydłowych Górnika Wałbrzych.
Marka Piętę pożegnano w Łodzi 16 listopada.

wtorek, 15 listopada 2016

Polska - Słowenia we Wrocławiu

W przeddzień trzeciej rocznicy debiutu kadry prowadzonej przez Adama Nawałki reprezentacja znów zawitała do Wrocławia. Zresztą  premierowy mecz miał miejsce również w stolicy Dolnego Śląska. Polska przegrała wówczas ze Słowacją 0:2, a wśród wybrańców debiutującego selekcjonera byli dzisiejsi kadrowicze (Boruc, Jędrzejczyk, Błaszczykowski, Krychowiak, Pazdan, Mączyński, Jodłowiec, Lewandowski), ale i personalne eksperymenty w osobach Rafała Kosznika, Tomasza Brzyskiego czy Marcina Robaka. Przez te trzy lata zmieniło się w kadrze praktycznie wszystko, bowiem obecnie biało-czerwoni są wysoko notowani we wszelkich rankingach, posiadają ogromny kredyt zaufania i panuje oczywiście moda na kadrę.
Za kadencji Adama Nawałki Polska gościła we Wrocławiu pięć razy i mogła zawsze liczyć na silne wsparcie trybun. Silne oczywiście ilościowo:
2013 - Słowacja (0:2) - 40 605
2014 - Szwajcaria (2:2) - 40 133
2015 - Czechy (3:1) - 40 793
2016 - Finlandia (5:0) - 42 068
2016 - Słowenia (1:1) - 40 119.
A warto dodać, że większość z nich rozgrywana była w chłodne listopadowe wieczory.
W miniony poniedziałek ponownie rzesze kibiców, głównie z Dolnego Śląska obrała azymut na Aleję Śląska we Wrocławiu, by dopingować biało-czerwonych. Wiadomo było, że nie zagra gwiazda numer 1, czyli Robert Lewandowski, że zabraknie również Łukasza Piszczka i Kamila Glika, że po połówce zagrają dwóch z czterech powołanych bramkarzy.
Mecz nie był wielkim widowiskiem, emocji było w nim tyle co kot napłakał. Ogólnie Polska zmierzyła się z przeciętną Słowenią, która była znakomicie zorganizowana w obronie. Nie udało się utrzymać gościom prowadzenia, a z remisu wszyscy byli szczęśliwi - goście, że grali jak równy z równym z wyżej notowanym rywalem, a miejscowi, że nie przegrali i z jedną porażką (z Holandią przed EURO w Gdańsku) zakończyli niezwykle udany od wielu, wielu lat rok.
Z pewnością wśród niezadowolonych była część wrocławskiej publiczności. Ci którzy regularnie pojawiają się na ligowych meczach zapewne mogą się mocno zdziwić trafiając na widownię meczu reprezentacji, która zachowaniem nieco się różni od ligowych standardów.
Rzesze udających się na stadion sympatyków reprezentacji kuszą dziesiątki stoisk sprzedających szaliki, czapki, gadżety związane z kadrą, dziewczyny kuszące wykonaniem make-upu w wiadomych barwach. Trybuny zapełniane są powoli, ale dla spóźnialskich nie stanowi to problemu. Wejście w 20 minucie na sektor irytować może tylko tym, którym zasłania się ruch nowoprzybyłych, ale to również szybkie zejście po napój czy hot-doga w okolicach 40 minuty. Catering dla niektórych stanowi główny punkt, obok obowiązkowego selfie, meczu. Końcowego gwizdka arbitra nie ogląda na żywo setki widzów. Hymn. Osobiście większe ciarki mnie przechodziły, gdy śpiewałem go przed laty w towarzystwie nieco innej (czytaj: bardziej klubowej) publiki. Teraz prawdziwe karaoke - tekst leci na telebimach, a trybuny stanowią nie tylko efektowny arras z szalików, ale i pejzaż telefonów komórkowych nagrywających jakże podniosłą chwilę. Taki jest znak czasu. Doping gaśnie praktycznie po kilku minutach od pierwszego gwizdka i uzależniony jest od poczynań na boisku - jak nie idzie futbolistom, to również nuda na trybunach. Aplauz w drugiej połowie towarzyszył wchodzącym Błaszczykowskiemu i Grosickiemu, którzy naprawdę mogli poczuć wsparcie trybun.  Spory odsetek dzieci oraz przedstawicielek płci przeciwnej może świadczyć o złagodzeniu obyczajów na trybunach, ale wciąż zdarzają się sympatycy irytujących trąbek, dla których najważniejsze jest z nich najczęstsze korzystanie niż odpowiednie reagowanie na boiskowe wydarzenia.
Oglądając mecz z perspektywy trybun i czytając pomeczowe recenzje można się złapać na tym, że chyba w telewizji oglądano inny mecz. Po Słowenii okrzyczano Bereszyńskiego i Teodorczyka wręcz bohaterami spotkania. Defensor Legii ma być pełnoprawnym zmiennikiem Piszczka, a Teo, pod nieobecność wracającego do zdrowia Milika, napastnikiem nr 2. Początek meczu oględnie mówiąc nie należał do najlepszych fragmentów gry Bereszyńskiego, Oprócz prostych strat, ustępował szybkością rywalom i był mocnym kandydatem do najsłabszego ogniwa polskiej kadry. Faktem jest, że z minuty na minutę nabierał większej pewności, no i miał współudział przy wyrównującej bramce. Czy jednak był to olśniewający występ popularnego Beresia czy raczej szukanie na siłę pozytywów?
Teodorczyk imponował przygotowaniem fizycznym, toczył boje z defensorami, których często przestawiał i za pracę szczególnie łokciami powinien nie tylko zobaczyć kartkę, a za skasowanie rywala w I połowie mógł nawet wylecieć z boiska. Po wejściu Kamila Wilczka wreszcie Polska zagrała dwoma napastnikami co od razu wpłynęło na jakość akcji ofensywnych. Debiut w kadrze Jacka Góralskiego również nie można jednoznacznie ocenić. Gracz Jagiellonii oczywiście miał mocny początek, jeździł na ... czterech literach, doskakiwał do rywali - jednym słowem zaprezentował te walory, z których znamy go z ligi. Ale z czasem całkowicie znikał z pola widzenia, znikomy pożytek w ofensywie, gdzie nieporozumieniem było powierzenie roli grającego tuż za Teodorczykiem Krzysztofowi Mączyńskiemu.
Największym z kolei przegranym jest Bartosz Kapustka, po którym widać brak regularnej gry. Prasa powoli nie jest jemu przychylna, coraz głośniej o delegowaniu go do młodzieżówki, a także o zmianie barw klubowych na zasadzie wypożyczenia. Kapi musiał zmierzyć się ciężarem nagłej popularności po mistrzostwach Europy, teraz musi poradzić sobie z niespotykanymi wcześniej w karierze kłopotami.
W czasach, gdy mecze kadry są z urzędu rozgrywane w Warszawie, a towarzyskich jest coraz mniej, okazji by zobaczyć wybrańców Adama Nawałki będzie coraz mniej. Wrocław może czuć się doceniony, bo w miarę często gości kadrę, a przecież w kolejce czeka Gdańsk, Poznań, Kraków, lada chwila upomni się o reprezentację Górny Śląsk.

Oporowska zdobyta

Podobnie jak w przypadku Zagłębia Lubin, wrocławski Śląsk sportowo i organizacyjnie odjechał wałbrzyszanom praktycznie o lata świetlne i obecnie kibice Górnika mogą pasjonować się ewentualnie rywalizacją z rezerwami ekstraklasowych drużyn z Dolnego Śląska. Wcześniej derby regionu, pomiędzy pierwszymi zespołami seniorów miały bogatą tradycję z bilansem bardzo wyrównanym. Łabędzim śpiewem było zwycięstwo w drugiej lidze z maja 1998 przy Ratuszowej, gdy Górnik SSA Wałbrzych po golu w 90 minucie Dariusza Zawalniaka ograł wrocławian 1:0. Minął miesiąc i pod Chełmcem nie było drużyny grającej na centralnym szczeblu i pozostała gra w IV lidze. W ogóle wszelka rywalizacja wałbrzyszan z rezerwami Śląska odbywała się jedynie na czwartym poziomie rozgrywek. W 1998/99 przyszło biało-niebieskim rywalizować z Śląskiem II grywającym w ... Kobierzycach.
Wrocław, dawny obiekt Śląska przy ul. Skarbowców
Rezerwy WKS grywały swoje mecze we Wrocławiu na różnych obiektach. Przy ul. Skarbowców był piękny stadion lekkoatletyczny z tartanową bieżnią i boiskiem piłkarskim. Przekształcenia własnościowe spowodowały, że obiekt bardziej funkcjonalny od sztandarowego przy Oporowskiej popadł praktycznie w ruinę o czym świadczy zdjęcie obok. Również inna arena zmagań rezerw, boisko przy ul. Księcia Witolda nie spełnia na dzień dzisiejszy standardów trzecioligowych. Wałbrzyszanie, grający jako Górnik/Zagłębie czy już jako Górnik, nie mają zbytnio dobrych wspomnień z wizyt w stolicy Dolnego Śląska.  W 2001 (4.liga - wyniki anulowane po wycofaniu się z rozgrywek Górnika/Zagłębia) mecz na korzyść wrocławian rozstrzygnął Maciej Kowalczyk, późniejszy król strzelców 1.ligi, a wałbrzyszan powstrzymywał w bramce Damian Jaroszewski. W 2005 po golach Roberta Kubowicza i Zdzisława Pyrdoła ówczesny beniaminek 4.ligi ogrywa Śląska II 2:1 (0:1), a potem były wstydliwe porażki w 2007, kiedy wiosną przy Oporowskiej gospodarze ograli Górnik/Zagłębie 5:1, a jesienią 5:0! Również wiosną tego roku, kroczący ku wygranej w rozgrywkach trzeciej ligi zespół Roberta Bubnowicza przegrał we Wrocławiu 0:1.
Śląsk II w minionym sezonie zachował ligowy byt bez większych problemów, podobnie jak w bieżącym sezonie nie korzysta w większej ilości z zawodników bezpośredniego zaplecza I zespołu. Pod koniec sierpnia trener Arkadiusz Bator do gry posłał ekstraklasowców w osobach Kamenara, Zielińskiego, Dankowskiego, Gosztonyia, Madeja czy Bilińskiego i od razu było o samym meczu głośno w całej piłkarskiej Polsce. Rzadko zdarza się bowiem roztrwonić czterobramkową przewagę - Ślęza po 34 minutach przegrywała 0:4, by ostatecznie ograć przy Oporowskiej gospodarzy 5:4!  Wrocławianie, obok Lechii Dzierżoniów, Unii Turza Śląska i rezerw Miedzi należą do wąskiego grona trzecioligowych drużyn, które pożegnały się z grą w okręgowych pucharach, choć rozpoczęli od rekordowego 22:0 z Augustynem Wrocław grającego w C klasie to musieli uznać wyższość Zachodu Sobótka (klasa okręgowa) 1:3.  Seria sześciu meczów bez porażki pozwoliła opuścić nie tylko ostatnią lokatę 3.ligi wrocławianom, ale i strefę spadkową. Została ona przerwana niespodziewanie w ubiegłym tygodniu w Zielonej Górze (0:1 po golu samobójczym). W Wałbrzychu obawiano się meczu we Wrocławiu ze względu na przerwę w rozgrywkach ekstraklasy z powodu meczów kadry. Obawy rozwiał Mariusz Rumak, trener I zespołu, który tym razem nie delegował żadnych zawodników, bowiem 4 godziny przed meczem rezerw jego piłkarze sparowali z Zagłębiem Sosnowiec. Przeciwko Górnikowi wybiegli zawodnicy z roczników 1995-1999 plus bramkarz Budzyński (1992) i podpora defensywy rezerw Adrian Repski (1994). Wałbrzyszanie po raz kolejny wystąpili w osłabieniu - do absencji Krzymińskiego i Jarosińskiego kibice zdążyli się przyzwyczaić, tym razem kartki wyeliminowały starszego z braci Michalaków. Wrócił natomiast Marcin Morawski, którego obecność na murawie w bieżącym sezonie jest trudna do przecenienia. Jednym z głównych filarów drużyny, pchający górniczy wózek do przodu jest Dariusz Michalak, z którego więcej korzyści w ofensywie jest od nominalnych napastników czy pomocników. Tradycyjnie goście mieli problem ze skonstruowaniem podbramkowej sytuacji, zagrożenie było głównie po stałych fragmentach gry. Miejscowi mogli postraszyć w składzie Mariuszem Idzikiem, który pojawia się już na boiskach ekstraklasy, a w ostatnim meczu z Zagłębiem Lubin miał współudział przy zwycięskim golu. On wraz z Maciejem Pałaszewskim w tym roku trenowali w juniorskich reprezentacjach Polski, ale w sobotnim meczu nie robili różnicy.
Po przerwie, gdy Marcin Gawlik wyleciał z boiska za nadmiar żółtych kartek, wydawało się, że gospodarze będą bardziej zdecydowani w ataku. Do przerwy oni częściej operowali piłką, próbowali strzelać, ale grając w przewadze paradoksalnie zabrakło im pomysłu, jakby spodziewali się, że sytuacje bramkowe same się stworzą. Im bliżej końca meczu tym bardziej nie było widać przewagi liczebnej gospodarzy. Tuż przed końcem padł gol zwycięski dla wałbrzyszan. Tak jak w 1985 roku na tym stadionie Włodzimierz Ciołek czy wspomniany Zawalniak w 1998, tym razem Dariusz Michalak pokonał bramkarza Śląska. Brawa należą się wałbrzyszanom, że grając w osłabieniu nie poprzestali na obronie własnej bramki, ale wciąż grali konsekwentnie swoje co zaowocowało niespodziewanym bądź co bądź zwycięstwem. Co ciekawe w bieżącym sezonie, gdzie Górnik przegrał połowę z 16 dotychczasowych ligowych spotkań 3 kończył w osłabieniu i za każdym razem ... nie przegrał. Ba, dwa z trzech zwycięskich meczów odniesione były grając 10 na 11.
Dzięki trzem punktom oraz porażkom domowym Olimpii i Lechii odskoczyli od dna tabeli, a na zakończenie tegorocznego ligowego grania przyjdzie podopiecznym Roberta Bubnowicza zagrać z wiceliderem Ruchem Zdzieszowice
Najciekawsze sytuacje można zobaczyć w reportażu SW SPORT TV:

sobota, 12 listopada 2016

Cuda listopadowe

Sięgając pamięcią najlepszym dla kadry miesiącem był październik, w którym Polska odnosiła albo spektakularne zwycięstwa (Portugalia 2006, Czechy , Niemcy 2014) albo zwycięskie remisy (Wembley 1973). W tym roku biało-czerwoni mocnym akcentem w listopadzie zakończyli tegoroczną grę o punkty.
Nim cała piłkarska Polska zaczęła żyć wyprawą do Bukaresztu w Zaduszki do Warszawy zawitał obrońca Ligi Mistrzów Real Madryt. Zamiast piłkarskiego święta na trybunach mieliśmy spektakl tylko na murawie. Wiadomo, że kibice Legii nie należą do świętoszków, ale pod względem przygotowania oprawy na trybunach to ścisła europejska czołówka. Ale to głównie dzięki osobnikom, którzy przesiadują na osławionej Żylecie tysiące kibiców musiało obejść się ze smakiem i oglądać Real jedynie przed telewizorem. A trzeba przypomnieć, że wielu z nich zdecydowało się na zakup całosezonowych karnetów, byle móc oglądnąć jeden z najsłynniejszych klubów świata. Po porażce 1:5 w Madrycie w Polsce zapanował dziwnie brzmiący optymizm. Przypominanie pierwszej w rozgrywkach bramki, wcześniej słupek, odważną fragmentami grę mistrza Polski - brzmiało to bardzo małostkowo, a i tak wszystko zostało zagłuszone przez komunikaty o starciach polskich kibiców z hiszpańską policją. Real przyjechał na Łazienkowską przećwiczyć ultraofensywne ustawienie, bo nigdy nie zdarzyło się czy to w lidze hiszpańskiej czy krajowym pucharze, by na boisku występowało w tym samym czasie czterech napastników. Gol w pierwszej minucie, potem 2:0 mogło sugerować kolejny wstydliwy pogrom mistrza Polski. Tymczasem piękny kontaktowy gol do przerwy, a później remontada, czyli wyjście mimo debetu na prowadzenie 3:2! Hiszpański zespół uratował remis, miał swoje szanse również na zwycięskiego gola, ale po końcowym gwizdku czeskiego arbitra radość mogła być tylko w obozie gospodarzy. Pierwszy punkt w tym sezonie Ligi Mistrzów, remis z wielkim Realem, obrońcą trofeum, wreszcie odrobienie dwubramkowej straty - nie ma co się oszukiwać, to jest wielki sukces polskiego zespołu. Oczywiście malkontenci mogą - i bardzo słusznie - zauważyć gorszą dyspozycję madryckich futbolistów, nietypowe ustawienie. Ale to jest problem Zinedine Zidane i jego współpracowników. Dla Królewskich to jeden z dziesiątek meczu, o którym nazajutrz, po pomeczowym omówieniu spotkania nikt nie będzie pamiętał, a dla nas Polaków będzie się wspominać ten mecz latami. Taka jest, niestety, przepaść między klubowym futbolem Hiszpanii i Polski.
Historycy i statystycy madryckiej drużyny mogą dojść do wniosku, że polskie drużyny sprawiają kłopoty Realowi właśnie na początku listopada - 10.11.1988 Górnik Zabrze po chorzowskiej przegranej 0:1 w rewanżu na Santiago Bernabeu postawił twarde warunki Królewskim. Co prawda prowadzeni przez doskonale znanego nad Wisłą holenderskiego szkoleniowca Leo Beenhakkera miejscowi prowadzili po strzale meksykańskiego goleadora Hugo Sancheza. Jeszcze przed przerwą atomowym strzałem z dystansu wyrównał Piotr Jegor, a po przerwie Buyo pokonał Krzysztof Baran, który w dwumeczu miał niezliczoną wręcz ilość okazji na zdobycie bramki. 23 minuty - tyle czasu był zabrski Górnik w ćwierćfinale Pucharu Mistrzów, protoplasty dzisiejszej Ligi Mistrzów. Ostatecznie Wandzika pokonali Butragueno i ponownie Sanchez, a Real wygrał 3:2.
Wspomniany Józef Wandzik swego czasu zapowiadał się na bramkarz europejskiego formatu. W wieku 20 lat miał na swoim koncie medale mistrzostw Europy i świata w kategoriach młodzieżowych, po przejściu do Zabrza zaczął kolekcjonował tytuły mistrza Polski. W kadrze seniorów występował przez ponad dekadę (1985-95), ale najgorszy występ zanotował pod koniec reprezentacyjnej kariery w Bukareszcie. Polska prowadziła 1:0 w el.ME, a wyrównująca bramka jest przypisywana albo Raducioiu albo jako samobój Wandzika. Z okazji piątkowego meczu w Bukareszcie często wspominano jedyny mecz o stawkę rozegrany w Rumunii, przypominano również, że jedyne zwycięstwo stolicy Rumunii Polska odniosła w ...1932 roku (5:0).
Polska w tegorocznych meczach eliminacyjnych nie zawodzi jeśli chodzi o zdobycz punktową. Gra pozostawia wiele do życzenia. Na dodatek atmosferę po ostatnich meczach popsuli ... dziennikarze. Rozkręcili aferę alkoholową stygmatyzując Teodorczyka, Boruca oraz dyrektora Iwana. To co przez długie miesiące było przedstawiane jako sielanka, profesjonalizm za sprawą kilku artykułów w Przeglądzie Sportowym przemieniło się z dnia na dzień w oczekiwanie na werdykt: powoła Nawałka imprezowiczów czy nie? Dywagacje kto z kim pił, kto wymiotował, kto donosił dziennikarzom, na ile sobie mogą pozwolić kadrowicze i wreszcie czy selekcjoner wiedział o tym i czy panuje nad kadrą - uciął sam Nawałka wydając salomonowy wyrok. Są kary, ale pranie brudów nastąpiło we własnym gronie. To wszystko pewnie by wróciło z większym echem po niepowodzeniu w Bukareszcie.
Wydarzenia z Bukaresztu szeroko komentowane są
w zagranicznych mediach
[foto:dailymail]
Uważni kibice mieli zapewne w pamięci ostatnią poważną konfrontację polsko-rumuńską, czyli nieudany dwumecz Legii ze Steauą w 2013 roku (1:1 w Bukareszcie i 2:2 u siebie, gdy już po 9 minutach Rumuni prowadzili 2:0), po którym mistrz Polski mógł zapomnieć o Lidze Mistrzów. Od tamtej pory wiele się zmieniło, nie tylko we wspomnianych klubach, ale i reprezentacjach. Polska zagrała bardzo dobry mecz i wypunktowała gospodarzy 3:0. Defensywa w końcu zagrała w składzie z francuskiego czempionatu i zaliczyła dobry występ. Po Bukareszcie nie pisze się o Fabiańskim i czy polskiej skale Gliku, Pazdanatorze, ale o kapitalnym Piszczku, który chyba rozegrał najlepszy występ w kadrze. Takiego Łukasza oglądać mogliśmy wcześniej w Dortmundzie, gdzie przymierzano go do klubów hiszpańskich czy angielskich. Pozostaje tylko żal, że pochodzący z Goczałkowic piłkarz jest już po trzydziestce, bo pewnie byłby znów na celowniku topowych klubów Europy.
W drugiej linii przeciwko solidnej drużynie dobry występ zanotował Piotr Zieliński imponujący swobodą rozegrania piłki, zmysłem do kombinacyjnej gry. Gorzej wypadł Karol Linetty, który notuje lepsze noty za mecze w Serie A od Zielińskiego. Byłemu pomocnikowi Lecha przypadły najniższe oceny za piątkowy występ, ale nie sposób przejść obok kolejnego słabego występu Grzegorza Krychowiaka. Nawet telewizyjni komentatorzy widząc rozgrzewającego się Mączyńskiego prorokowali zejście gracza PSG. Krycha, najlepszy piłkarz polskiej reprezentacji podczas Euro 2016 po raz kolejny zagrał słabo. Irytująco wolny, spowalniał akcje, mało przydatny w ofensywie. Błaszczykowski z Grosickim na swoim reprezentacyjnym poziomie, choć Grosik zaimponował kapitalną akcją zakończoną bramką. Gdy skrzydłowy Rennes jest w gazie odjeżdża łatwo rywalom i w końcu sfinalizował akcję tak, że gola pewnie będą puszczać większość stacji sportowych na świecie. W przypadku Grosickiego należy jedynie żałować, że nie ma, wzorem piłki ręcznej, możliwości zmiany zawodnika po akcji ofensywnej na gracza ukierunkowanego defensywnie. Kamil sporo w defensywie traci ze swoich walorów, prowokuje akcje rywali, całkiem przeciwnie niż w przypadku gdy otrzymuje piłkę. O Robercie Lewandowskim można z kolei pisać w nieskończoność. Na pewno każdemu zadrżało serce, gdy padł w 53 minucie po wybuchu petardy. Odpowiedź na zachowanie rumuńskich kibiców była najefektowniejsza z możliwych - dwa gole i ustalenie wyniku na 3:0. Kapitan.
Również trzeba docenić pracę Adama Nawałki, który nie tak dawno irytował brakiem zmian, a tu natychmiastowa reakcja na wydarzenia: słabszy Linetty wchodzi Mączyński- od razu spokój w środku pola, za Zielińskiego Teodorczyk - większy pressing na obrońcach, odgrywanie piłki Lewandowskiego, Peszko za Grosickiego - brak czasu na oddech prawej stronie rumuńskiej po wiatraku zafundowanym przez Grosika.
Zimę Polska spędzi na fotelu lidera. W poniedziałek przeciwko Słowenii zapewne będzie sporo zmian w składzie, może nawet połowy bohaterów z Bukaresztu nie zobaczymy.
Engel miał swój Kijów, Janas Cardiff, Beenhakker Brukselę, a Nawałka ma Bukareszt, czyli efektowne wyjazdowe zwycięstwo w eliminacjach do mistrzowskiego turnieju.

piątek, 11 listopada 2016

Bartosz Biel doceniony

Olimpia Zambrów rozpoczęła drugoligowy sezon pełna niepewności. Kadra nie dopięta, kłopoty finansowe i organizacyjne, widmo nawet wycofania z rozgrywek. Mimo to przyszły niespodziewane sukcesy w Pucharze Polski, ale ligę podopieczni Zbigniewa Kaczmarka rozpoczęli od 3 porażek. W sierpniu nowym trenerem został Sławomir Majak, który pojawił się wcześniej w klubie awizując nowych dobrodziei, po kolejnych dwóch tygodniach na posadzie trenera zmienił go Piotr Rzepka. Rzepka prowadził zambrowian w 10 meczach, w których zanotował dwie porażki. Październik okazał się przełomowy - 4 wygrane, 1 remis i mimo porażki w ubiegły weekend w Elblągu zespół, w którym występuje wałbrzyszanin Bartosz Biel z przedostatniej pozycji wywindował się na szóstą!
Bartosz Biel
1 października Bartek zagrał kapitalne zawody przeciwko Kotwicy Kołobrzeg, gdzie zanotował asystę i strzelił zwycięską bramkę (2:1), tygodnik Piłka Nożna wybrał go na Piłkarza Meczu i do Jedenastki Kolejki. Kolejne mecz były również udane - remis na boisku lidera z Częstochowy, asysta w meczu z Polonią Bytom (2:1), wreszcie mecz w Opolu z niepokonaną do tamtego meczu Odrą. 3:0 można śmiało nazwać sporą sensacją - Biel, autor gola na 1:0,  okrzyczany został nie tylko Piłkarzem Meczu przez Piłkę Nożną, ale bohaterem całej kolejki! Udany miesiąc wraz z kolegami z Zambrowa zakończył wygraną z kolejnym beniaminkiem, stołeczną Polonią 1:0. Nic dziwnego, że podsumowujący drugoligowy październik tygodnik Piłka Nożna wybrał Bartosza Biela do Jedenastki Miesiąca.W ogóle w zestawieniu znalazła się rekordowa liczba piłkarzy Piotra Rzepki (trener miesiąca) - aż pięciu.
Z kolei w Jedenastce Dublerów października'16 dziennikarze Piłki Nożnej widzą w linii pomocy kolejnych dwóch byłych graczy wałbrzyskiego Górnika: Tomasza Wepę i Rafała Figla. Obaj kapitanują swoim drużynom, które prowadzą drugoligowej stawce. Wepa od niepamiętnych czasów wpisał się na listę strzelców, a trzeba obiektywnie stwierdzić, że jego bramka w Kołobrzegu (3:0) była ozdobą spotkania. Obok bramkarza Tobiasza Weinzettela oraz obrońcy Łukasza Winiarczyka jest pewniakiem trenera Jana Furlepy, który zaliczył komplet meczów w pełnym wymiarze czasowym. Niestety, w przypadku Wepy można mówić o tym w czasie przeszłym, bowiem w ostatnim meczu (1:1 z Rakowem) zobaczył dwie żółte kartki i wyleciał w ostatniej minucie z boiska. Były to czwarte i piąte napomnienia więc czeka go pauza w najbliższym meczu w Bytomiu.
Rafał Figiel i Tomasz Wepa
[foto:odraopole.pl]
Z kolei Rafał Figiel to czołowa postać całej ligi i tylko prawdziwy kataklizm może spowodować, że nie będzie w czerwcu świętował z Rakowem awansu do 1.ligi. 5 bramek - wszystkie z rzutów karnych (w tym dwie w październiku), asysty z racji etatu wśród wykonawców rzutów rożnych i wolnych spowodowały, że Figo już we wrześniu przez Piłkę Nożną został wybrany Piłkarzem Miesiąca. W dotychczasowych 16 meczach ligowych zagrał we wszystkich w pełnym wymiarze czasowym. Taki sam bilans w Rakowie ma m.in. młodzieżowy bramkarz Tomasz Loska nad czym pewnie ubolewa jego rówieśnik Kamil Czapla, który wciąż czeka na ligowy debiut w pierwszym zespole popularnych Medalików. Póki co jemu, jak i Dominikowi Bronisławskiemu pozostaje gra w czwartoligowych rezerwach. Dominik wyleczył kontuzję, ale sukcesem dla niego jest załapanie się do meczowej kadry, a w tej rundzie udało mu się jedynie na pojedynek z Puszczą Niepołomice. Wówczas miał okazję spotkać się z Marcinem Orłowskim, który wspomniany mecz, jako jeden z nielicznych rozpoczął w roli rezerwowego. Mimo ogromnej pracy wykonywanej w ataku Orzeł w lidze strzelił zaledwie jedną bramkę, ale to i tak więcej niż jego konkurent do miejsca w ataku Arkadiusz Gajewski. Najlepszym strzelcem z 4 golami jest pomocnik Maciej Domański. Wśród kandydatów do gry w linii pomocy niepołomiczan jest Dominik Radziemski, którego jesienią nękały urazy i z tegoż powodu w lidze wystąpił raptem pięciokrotnie.
Najbardziej kompromisową drużyną w drugiej lidze jest Olimpia Elbląg, gdzie funkcję kapitana pełni Dawid Kubowicz. 9 remisów w 16 spotkaniach, przy 4 wygranych i 3 porażkach daje spokojne miejsce w środku tabeli, choć zero po stronie wyjazdowych wygranych na pewno boli w obozie elblążan.
Podobną indolencję poza własnym obiektem wykazuje Polonia Warszawa, która zaledwie 3 mecze zakończyła w glorii zwycięzcy. Po awansie do drugiej ligi, po pamiętnych barażach z Górnikiem Wałbrzych, wśród letnich nabytków znaleźli się m.in. wałbrzyszanin Michał Oświęcimka i były napastnik Polonii Świdnica Fabian Pawela. Popularny Cimek do tej pory skompletował 14 występów, ale trener Igor Gołaszewski miał swego czasu do niego pretensje dotyczące dyscypliny taktycznej. Mimo tego, powszechnie znane pod Chełmcem walory Michała, czyli waleczność, żywotność spowodowały, że Oświęcimka stał się jednym z ulubieńców kibiców Czarnych Koszul. Już czterokrotnie wybrali go na zawodnika meczu. Inną sprawą jest, że wybór dokonywany jest w głosowaniu internetowym i już znaleźli się stołeczni malkontenci podejrzewający nabijanie głosów przez ... wałbrzyskich kibiców umiejętności Cimka.

czwartek, 10 listopada 2016

Jarosiński tylko na ławie

Mijający rok nie jest najlepszy dla braci Jarosińskich. Kamil wiosną był podstawowym bramkarzem Górnika Wałbrzych, który po wywalczeniu mistrzostwa 3.ligi dolnośląsko-lubuskiej przegrał baraże o awans z Polonią Warszawa. Mimo, że zespół tracił mało bramek, te co wpadły w znaczny sposób obciążały konto popularnego Karasia. Jesienią wystąpił tylko podczas inauguracji sezonu - w Zielonej Górze, gdzie również nie popisał się przy bramce dla Falubazu. Potem była ławka, kontuzja, a na koniec wypadek samochodowy po których do dnia dzisiejszego dochodzi do siebie.
Jego starszy brat Łukasz już drugi sezon reprezentuje barwy jednej z czołowych zespołów norweskiej ligi Tippeligaen Strømsgodset IF. Rok 2015 (liga rozgrywana jest systemem wiosna-jesień) SIF zakończył na drugim miejscu - 12 punktów za mistrzem z Trondheim. Rosenborg tytuł mistrzowski wywalczył również w 2016, a drużyna Jarosińskiego finiszowała dopiero na 7.miejscu - 25 punktów różnicy. W dwumeczu ligowym lepszy okazał się Strømsgodset, który po porażce w 2.kolejce 0:1 pokonał mistrza w przedostatniej, 29.kolejce 2:0.
Łukasz Jarosiński
Jeśli chodzi o I zespół Strømsgodset Jarosiński niewiele się nagrał - w lidze pozostało mu oglądanie gry Espena Bugge Petersena z perspektywy ławki. W krajowym pucharze Łukasz zaliczył w końcu 3 występy - ale tylko w pierwszych trzech rundach. 1/8 finału, ćwierćfinał i półfinał do już gra Petersena, a na dodatek w 1/4 na ławce Łukasza zastąpił 19-letni Morten Seatra. Strømsgodset IF w walce o finał sensacyjnie uległ u siebie drugoligowego Kongsvinger IL 1:2.
Wałbrzyszanin na ławce rezerwowych był podczas dwumeczu eliminacji Ligi Europy, w których norweska drużyna musiała uznać późniejszego pogromcy Zagłębia Lubin SönderjyskE (1:2 na wyjeździe, 2:2 po dogrywce u siebie - stracony gol w ostatniej 120 minucie meczu).
Formę meczową Jarosiński utrzymywał przez grę w rezerwach, występujących w Postnord-ligaen 2.Division (trzeci poziom rozgrywek),które finiszowały na ósmym miejscu. Wystąpił w 20 (z 26 możliwych) meczach, tylko raz zachowując czyste konto i zobaczył 3 żółte kartki.
Na tym samym szczeblu rozgrywkowym, ba nawet w tej samej grupie gra Fram Larvik, gdzie grał polski obrońca, który swego czasu grał w wałbrzyskim Górniku - Michał Zawadzki, znany w miejscowych mediach jako Michael Zawadski. Niestety, nie doszło do spotkania byłych graczy wałbrzyskiego klubu w trzeciej lidze norweskiej. Zawadzki w minionym roku nie zagrał w żadnym spotkaniu Framu, choć wiosną kilka razy znalazł się w meczowej kadrze.
Mimo, że Łukasz Jarosiński nie doczekał się ligowego debiutu w najwyższej klasie rozgrywkowej ligi norweskiej, to polscy bramkarze mogą liczyć na dobrą opinię, a to głównie za sprawą Piotra Leciejewskiego.  Starszy o 3 lata od Łukasza wychowanek Lubuskiej Szkoły Piłkarstwa Młodzieżowego zaliczył już 9 rok gry w Skandynawii, po 3 latach gry w Sogndal IL, od 2011 prezentuje barwy SK Brann. W niedawnym plebiscycie, zorganizowanym przez tamtejszą federację, został wybrany najlepszym bramkarzem ligi! Na Polaka głosowało 49% wybierających.
Trzeba mieć nadzieję, że nadchodzący nowy rok będzie lepszy dla obu braci Jarosińskich - Łukasz w końcu zadebiutuje Tippeligaen, a rehabilitacja Kamila będzie przebiegać dobrze i jak najszybciej wróci do regularnych treningów.

wtorek, 8 listopada 2016

Czarny weekend

Trzy najważniejsze drużyny największego wałbrzyskiego piłkarskiego klubu w miniony weekend rozgrywały swoje ligowe mecze u siebie. Bilans to trzy porażki, a bramki 1: 24! 17-letni Michał Jędrusik, strzelec jedynego gola w sobotnio-niedzielnych meczach Górnika, jest dla większości kibiców postacią anonimową, ale kto wie czy za kilka lat będzie on wiodącą postacią w zespole seniorów. Pytanie tylko w której klasie rozgrywkowej będzie wówczas grać Górnik Wałbrzych?
Trzecioligowcy mierzyli się z Piastem Żmigród, a wcześniej zaliczyli aż 3 kolejne mecze bez straty bramki. Najlepsza obecnie dolnośląska ekipa przyjechała w roli faworyta z racji dorobku punktowego i zajmowanego miejsca w trzecioligowej tabeli, ale postawą na boisku raczej nie potwierdziła ogromnej różnicy (zwłaszcza punktowej) dzielącej jej od miejscowych.  W połowie września przy Ratuszowej mogliśmy oglądać niezwykle skutecznego Wojciecha Caniboła z GKS 1962 Jastrzębie, który niczym się nie wyróżnił. Teraz na murawie biegał współlider klasyfikacji najlepszych snajperów Damian Celuch, strzelec 9 ligowych goli, czyli tylu co uzyskali w 15 meczach wszyscy wałbrzyszanie!
Jan Rytko i Damian Celuch
[foto:walbrzyszek.com]
Na murawie popularny Celi, podobnie jak jego partnerzy z zespołu, nie pokazali wielkiego futbolu. Fragmentami to lepiej prezentowali się wałbrzyszanie, ale tradycyjnie szwankowała skuteczność. O ile, jak na większość meczów ligowych, defensywa biało-niebieskich prezentuje się w miarę solidnie to formacje ofensywne mają spore problemy z przystosowaniem się do wymogów tej klasy rozgrywkowej. Absencja Marcina Morawskiego była aż nadto widoczna, a przecież jest on jednym z najstarszych zawodników całej ligi. Trener Robert Bubnowicz robi co może, zmienia pozycje zawodnikom, szuka nowych rozwiązań, coraz częściej po młodych graczy - przeciwko żmigrodzianom na 15 piłkarzy Górnika, którzy zameldowali się w niedzielę na murawie aż 9 ma status młodzieżowca. Brakuje jeszcze doświadczenia, czasem umiejętności, a czasem piłkarskiego szczęścia. Coś na ten temat może powiedzieć Damian Migalski, który praktycznie w każdym meczu dochodzi do sytuacji strzeleckiej, a bramkę w tym sezonie zdobył ledwie jedną. Symptomatyczne jest, że najgroźniejszym zawodnikiem pod bramką Piasta był Dariusz Michalak, podpora formacji operującej głównie po przeciwnej stronie boiska.
Szkoda jednego punktu, który mógłby Górnik dopisać do swego dorobku w przypadku remisu. Każdy punkt jest bezcenny. Po 15 meczach, tuż przed przerwą zimową, wyklarowała się grupa zespołów, które najprawdopodobniej w czerwcu pożegnają się z trzecioligowym graniem. Kwartet złożony z dwóch beniaminków i dwóch drużyn z byłego województwa wałbrzyskiego, ma w tej chwili 6 punktów do rezerw Śląska, które nie mogą czuć się bezpieczne na tej pozycji. Dla przypomnienia - oprócz 4 drużyn, które opuszczą 3.ligę spadną dodatkowe drużyny, które muszą zrobić miejsce dla ewentualnych spadkowiczów z 2.ligi. W strefie spadkowej drugiej ligi znajdują się obecnie aż 3 zespoły śląskie: Rozwój Katowice, Polonia Bytom i ROW Rybnik. Reasumując - trzecioligowy byt powinna zapewnić 12 lokata, a do tej wspomnianej czwórce drużyn brakuje już 9 punktów.
Wizyta juniorów Zagłębia Lubin na długo pozostanie w pamięci w Wałbrzychu. Juniorzy młodsi ulegli lubinianom 0:13, a starsi koledzy w stosunku 1:10. Czy ktoś pamięta równie koszmarne wyniki w dwumeczu? Oczywiście w rywalizacji z Zagłębiem większych szans wałbrzyszanie nie mieli -lubinianie mają nieporównywalne lepsze warunki do podnoszenia kwalifikacji. W rywalizacji juniorów starszych Bartłomieja Ziobro, rezerwowego podczas meczów 3.ligi, trzykrotnie pokonał kompletując klasycznego hat-tricka Dominik Więcek, wychowanek wałbrzyskiej Victorii. Ale oprócz niego są zawodnicy, którzy do Lubina trafili nie tylko z Dolnego Śląska, ale i Poznania, Szczecina, Chorzowa, Krosna, Grudziądza czy nawet osławionej stołecznej szkółki Escola Varsovia pod patronatem Barcelony. Obie drużyny Zagłębia celują w wygranie Dolnośląskiej Ligi Juniorów - starsi co prawda mają punkt mniej od Miedzi Legnica, ale 90 goli strzelonych w 12 meczach (średnio 7,5 gola/mecz) musi budzić szacunek. Młodsi lideruje wespół z Chrobrym Głogów. A wciąż trzeba pamiętać, że najlepsi juniorzy Zagłębia albo grają w Centralnej Lidze Juniorów albo w czwartoligowych rezerwach.
Skoro Górnik Wałbrzych zostaje upokorzony przez rezerwy juniorów Zagłębia to jakie byłyby wyniki biało-niebieskich, gdyby wiosną udało się awansować do CLJ? W gronie 16 drużyn w ostatniej trójce są dwie ekipy dolnośląskie FC Wrocław Academy i Miedź Legnica, które mogą się pochwalić nieporównywalnie lepszymi warunkami, budżetem itp.
Inna sprawa ilu z tych juniorów zadebiutuje w najbliższej przyszłości z I drużynie seniorow swojego klubu.