wtorek, 30 kwietnia 2013

Polkowice


Polkowice niezbyt dobrze będą kojarzyć się Robertowi Bubnowiczowi. Jego dwie wizyty w roli szkoleniowca zakończyły się dwiema dotkliwymi porażkami i stratą łącznie 10 bramek.  Nie jest prawdą to, co donosi na swojej stronie Bogdan Skiba, że wałbrzyszanie NIGDY nie wygrali z polkowickim zespołem, bo wystarczy sięgnąć pamięcią do nieodległych, zwłaszcza dla redaktora Skiby, lat 90-tych, kiedy to Górnik Polkowice był trzecioligowym co najwyżej średniakiem i nie był wymagającym rywalem, choćby dla KP Wałbrzych. Na przełomie wieków nastąpił dla polkowiczan czas prosperity, którego zwieńczeniem był awans do ekstraklasy. Jak się po czasie okazało za sukcesami sportowymi stała duża kasa pompowana z miejskiej kasy na kupowanie meczów. Pokłosiem była karna degradacja Górnika Polkowice oraz dyskwalifikacje i wyroki dla kilkunastu piłkarzy, trenerzy, działaczy. Na cenzurowanym znaleźli się m.in. byli gracze wałbrzyskich klubów na czele  z bratem obecnego stopera Górnika Marka Wojtarowicza- Marcinem. A że Polkowice wciąż należy do najbogatszych gmin w kraju, władze nadal chcą promować się poprzez sport oprócz rozbudowywania infrastruktury sportowej dotowane są kluby sportowe. W tym roku koszykarki polkowickiego CCC zdobyły mistrzostwo Polski. A futboliści, mimo degradacji z zaplecza ekstraklasy, mają się dobrze, a to dzięki nawiązaniu ściślejszej współpracy z Zagłębiem Lubin. Stamtąd trener Adam Buczek, świętujący swego czasu sukcesy z juniorami oraz Młodą Ekstraklasą, wziął grupę młodych zdolnych graczy, którzy dość długo się rozkręcali w drugiej lidze, ale dziś są na dobrym 4.miejscu a wiosną udanie zabrali punktom liderom z Bytowa czy Rybnika.
Wynik meczu Polkowice-Górnik Wałbrzych jest po trosze szokującym. Sporo miejsca poświęcił temu Bogdan Skiba, a ja również byłem i widziałem. Wałbrzyszanie to najgorsza do tej pory ekipy rundy wiosennej – do wczorajszego meczu nie potrafiła strzelić bramki na wyjeździe, jako jedyna nie potrafi zapunktować wiosną poza własnym obiektem. Gra-cytując trenera Bubnowicza - „nie wygląda najlepiej”. Bardziej dosadniej określali poczynania Górnika obiektywni obserwatorzy – w Głosie Wielkopolskim po meczu w Turku trener miejscowych Zdzisław Sławuta zauważył, że wałbrzyszanie w ogóle zagrozili bramce rywala. W Gazecie Pomorskiej kierownik Elany stwierdził, że tak słabo grającego Górnika jeszcze nie widział, a niecałe dwa lata temu przy Ratuszowej torunianie grali przecież z Górnikiem, który ze względu na akademickie mistrzostwa grali bez kilku podstawowych graczy. Jeśli dodamy do tego absencje kartkowe dwóch podstawowych do tej pory obrońców, a przede wszystkim kontuzję Jaroszewskiego to perspektywy wałbrzyszan przez poniedziałkowym meczem w Polkowicach nie były różowe. Tymczasem z całą odpowiedzialnością twierdzę, że Górnik Wałbrzych nie zasłużył na tak wysoką porażkę. Jeśli chodzi o skład to niespodzianką było pojawienie się Michała Oświęcimki, który rzekomo miał nie zagrać do końca rundy. Tu po raz kolejny kłania się rzetelność newsów redaktora Skiby, za którym ogólnopolskie portale powtórzyły informację o długiej pauzie „Cimka”. Nim mecz na dobre się zaczął to KS Polkowice już prowadził. Krzyżowe podanie na lewą stronę, gdzie przysnął Grzegorz Michalak, który nie zablokował dośrodkowania po ziemi, Wojtarowicz nie potrafił zatrzymać Skrzypczaka i 1:0. Wtedy faktycznie można było wyrokować pogrom. Górnicy jednak zneutralizowali poczynania rywala w środku pola i gra wyglądała długimi minutami dość dobrze. Nie było co prawda strzałów, ale udanie dryblował po prawej stronie Michał Bartkowiak, szarpał Oświęcimka, próbował strzelać Zinke. Wreszcie błąd defensywy gospodarzy, Daniel Zinke z lewej strony po ziemi dośrodkował, obrońca wybił za krótko piłkę a Michalak mocnym strzałem przełamał fatum nieskuteczności wyjazdowej. Na nieszczęście, remisu nie udało się utrzymać do przerwy. Po dyskusyjnym rzucie rożnym w bramce polkowiczanie przyblokowali niezdecydowanego Jarosińskiego i było już 2:1. Na nic zdała się zmiana ustawienia skrzydłowych – ostatnią minutę zresztą wałbrzyszanie grali w dziesięciu po urazie Michała Bartkowiaka.
Po przerwie Dominik Radziemski zastąpił Bartkowiaka i niestety nie była to jakościowo dobra zmiana. Wałbrzyszanie z czasem uzyskali optyczną przewagę w środku pola, ale tak jak było dzień wcześniej w Lubinie na derby Dolnego Śląska w ekstraklasie – goście grali, częściej operowali piłką, a gole strzelali gospodarze. Górnicy w przeciwieństwie do ostatnich meczów zaczęli oddawać celne strzały w światło bramki. Konkretnie udało się to dwukrotnie Marcinowi Morawskiemu. Niestety, ostatni kwadrans przyniósł prawdziwą katastrofę. Kat z I połowy meczu, najskuteczniejszy snajper ligi, Szymon Skrzypczak wygrał pojedynek z Michałem Łaskim oddał piłkę Adrianowi Krysianowi, który nie atakowany przez nikogo spokojnie pokonał Jarosińskiego. Wałbrzyszanie ruszyli jeszcze do ataku, ale po prostu zabrakło atutów. Oświęcimka z Zinke gaśli  z minuty na minutę, więc słusznie zostali zmienieni, choć na zmianę na pewno bardziej zasłużył Adrian Moszyk, który po raz kolejny „grał piach”. Nie sposób ocenić występ Sobczyka i Rytko, bowiem grali za krótko. Poza tym ten ostatni stratą piłki przyczynił się do utraty bramki. Przy czwartym golu również „błysnął” asystent sędziego głównego, który już przed przerwą zasygnalizował, że może wywinąć numer (po ewidentnym wybiciu piłki przez wałbrzyskiego obrońcy za linie boczną pokazał wrzut z autu dla Górnika, sygnalizowanie kontrowersyjnego rzutu rożnego po przeciwnej stronie boiska). Puścił ewidentnego spalonego po którym poszło ostre dośrodkowanie w pole bramkowe. Nie poradził sobie z nim ani Jarosiński, ani próbujący wybijać piłkę Wojtarowicz i Mateusz Szczepaniak zdobył bodaj najłatwiejszą w swojej karierze bramkę. W końcówce dobił gości kolejny Szymon – Sołtyński, który pojawił się po przerwie i kilkakrotnie pokazał wałbrzyskim defensorom swoją imponującą szybkość. Brak asekuracji, prostopadłe podanie, sytuacja sam na sam, zawahanie Jarosińskiego, celny strzał i po zawodach. Górnik po raz drugi w karierze drugoligowej stracił 5 bramek. W obu tych spotkaniach wałbrzyskiej bramki bronił Kamil Jarosiński. Grubą przesadą jest obwinianie młodego bramkarza za pogromy w Legnicy i Polkowicach, ale na pewno Damian Jaroszewski w kilku przypadkach zachowałby się lepiej. W Polkowicach w normalnej dyspozycji Jogi nie dopuściłby do puszczenia 2-3 z pięciu bramek. Kamil płaci frycowe, brakuje mu rytmu meczowego (kłania się brak rezerw), ale nabiera doświadczenia, które może zaprocentuje w przyszłości. 
Poniżej bramki i wypowiedzi - tv.polkowice.pl
Górnik nie zagrał tragicznie, z przebiegu gry nie zasłużył na pogrom, ale przegrał zasłużenie, bo wciąż nie potrafi stwarzać zagrożenia pod bramką rywala. Nie ma zagrożenia, nie ma strzałów, nie ma co za tym idzie bramek i nie ma punktów. Zamiast spoglądać w górę tabeli trzeba coraz częściej spoglądać za plecy, gdzie punktuje Gryf, Jarota (najbliższy rywal, który pokonał ROW Rybnik) czy Ruch. Zapowiada się nerwowy maj. Nie ma co szukać winy w kiepskiej ofensywnie tylko i wyłącznie w Danielu Zinke, który nie dostaje prostopadłych piłek, by mógł zaprezentować swoje atuty, czyli szybkość i drybling. O Moszyku szkoda pisać, choć liczono, że jesienią i zimowymi sparingami odblokował się na dobre. Jan Rytko dopiero zaczyna nadrabiać zaległości. Grający z blokadą Michał Oświęcimka raczej będzie wystawiany na boku pomocy niż na szpicy, by zminimalizować ryzyko kontuzji barku. W drugiej linii trzeba polegać JEDYNIE na strzały Morawskiego. Tomasz Wepa poświęcił się dozgonnie destrukcji tak, że chyba on sam nie pamięta kiedy podjął się próby strzału na bramkę rywala w drugiej lidze. Nie mówiąc już o strzeleniu bramki.
Blisko 6 lat temu wałbrzyszanie (pod szyldem Górnik/Zagłębie) przegrali w Polkowicach (wówczas gospodarze grali jako Górnik) 2:5. Z autopsji pamiętają tamten mecz G.Michalak, A.Sobczyk, A.Moszyk (wtedy nawet strzelił bramkę). Wydaje się, że minęła cała epoka. Polkowice wówczas rozpoczęli marsz pod wodzą Dominika Nowaka, który zakończył się na zapleczu ekstraklasy. Po spadku odradzają się, a Nowak zaistniał jesienią we Flocie Świnoujście. Wałbrzyszanie z kolei wówczas zostali w IV lidze co oznaczało spadek na piąty szczebel rozgrywek. Dopiero wtedy nastąpiła rewolucja kadrowa co zaowocowała kolejnymi awansami. W sierpniu 2007 polkowicki pogrom był jednym z ostatnich występów Roberta Bubnowicza w roli piłkarza (jego partnerem na boisku był Piotr Przerywacz), który jednocześnie pełnił już rolę trenera. Czy ten ostatni polkowicki mecz był jednym z ostatnich w roli trenera?

sobota, 20 kwietnia 2013

Reformy, reformy



Znane jest porzekadło, że lepsze jest wrogiem dobrego. Nowy zarząd PZPN ostro wziął się do roboty na początku swojej kadencji od razu zyskując wielu zwolenników. Pożegnanie siermiężnych działaczy, skompromitowanych po większości decyzji tylko temu procesowi pomogło. Czas jednak pokazuje, że nie wszystkie nowe reformy przynoszą spodziewane efekty.
CLJ – czyli Centralna Liga Juniorów była jednym z priorytetów nowego zarządu pod egidą Zbigniewa Bońka. Jeszcze za czasów pracy w łódzkim Widzewie był on przeciwnikiem Młodej Ekstraklasy i wszystko wskazuje, że ta liga zakończy swój byt. Prócz pojedynczych przypadków potwierdzających regułę, liga nie przyniosła wymiernych korzyści w postaci młodych zdolnych graczy wypierających ze składów doświadczonych obcokrajowców. Również narzekano na poziom rozgrywek o tytuł mistrza kraju juniorów, gdzie w regionalnych rozgrywkach ligowych potentaci odprawiali maluczkich z dwucyfrowym bagażem bramek. Wojewódzki hegemon brutalnie był weryfikowany podczas turnieju finałowego, więc receptą mają być częstsze rywalizacji między mocnymi juniorskimi ekipami. W tym sezonie obserwujemy eksperyment – po rundzie jesiennej po dwie najlepsze ekipy wiosną rywalizować będą w mniejszym gronie, ale o większym zasięgu.  Zespoły otrzymały „na dzień dobry” marchewkę w postaci finansowego bonusu 15 tysięcy na organizację meczów. Już po pierwszej kolejce idea CLJ otrzymała cios z Sulęcina. Miejscowa Stal pojechała do Opola na mecz z miejscowym MOSiR-em i wróciła z wynikiem 0:12. Po tym wycofała się z rozgrywek tłumacząc kłopotami z boiskiem, które jest w remoncie i brakiem możliwości przyjmowania rywali. Wśród drużyn będących w czołówce tabel poszczególnych grup próżno szukać znanych nazw – kluby bowiem tłumaczą się udziałem czołowych juniorów w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy, gdzie mogą rywalizować ze starszymi zawodnikami. Błędne koło. Według głównego promotora pomysłu Romana Koseckiego do CLJ trafić by miały trzy drużyny z danego województwa. Biorąc pod uwagę, że Dolny Śląsk reprezentują już Zagłębie Lubin i Śląsk Wrocław, to wygrana DLJ daje przepustkę właśnie do przyszłorocznej edycji CLJ. Podopieczni Piotra Przerywacza mają więc o co walczyć. I tylko żal słuchać Bogdana Skiby, który podczas sobotniego meczu Górnika z Ruchem próbował wmówić, że juniorzy wygrali swój mecz ze Śląskiem, bo ten nie przyjechał na mecz…
Sędziowie. Temat rzeka. Najpierw był eksperyment z kilkoma profesjonalnymi arbitrami, potem znów stali się amatorami, a teraz mamy kilka zawodowych teamów. Zimą odbyli zgrupowanie w Turcji i jeśli wierzyć w ich słowa to czas pomiędzy spotkaniami to szereg treningów kondycyjnych, teoretycznych. Zmienił się system oceny pracy sędziego przez Kolegium Sędziów PZPN – oprócz oceny wystawionej przez obserwatora na meczu w składowe ogólnej noty wchodzi samoocena arbitra, czyli przyznanie się do błędów oraz tzw. obserwator telewizyjny, który pisze opinie na temat pracy arbitra po obejrzeniu zapisu video. 
Życie pokazuje, że nadmiar szczęścia jakim jest tak profesjonalne przygotowanie arbitrów nie zawsze idzie w parze z nikłą liczbą błędów podczas meczów. Całkowicie skompromitowała się idea wzięta z europejskich pucharów, czyli arbitrzy bramkowi. O meczu Wisły z Legią i wyczynach pana Jarzębaka pisały wszystkie media. Kontrowersyjne w ostatnich dniach decyzje, całkowicie zdyskredytowały według mnie najlepszych arbitrów ligowych – Siejewicza i Musiała. Co ciekawe pomyłki obu przyniosły wymierne korzyści warszawskiej Legii co uruchomiły fale domysłów i różnego rodzaju teorii spiskowych. Nie ma już Lyczmańskiego, który tak ładnie wypowiadał się w TVN na temat swojej pasji jakiej jest sędziowanie. Nie ma niestety na szczeblu poważnych meczów w Europie żadnego Polskiego arbitra… Gdzie czasy Jarguza, Listkiewicza czy Wójcika.
 STADIONY to ciekawy temat nie tylko architektoniczny, czy socjologiczny, jeśli chodzi o ludzi zasiadających na trybunach. To wciąż nie rozwiązane problemy prawne. Szerokim echem w całym kraju odbiły się incydenty z Białegostoku czy Warszawy, gdzie kibice drużyny przeciwnej albo nie weszli na obiekt, albo byli wpuszczani w takim tempie, że garstka szczęśliwców postanowiła w geście solidarności dołączyć do kolegów, których kontrola przeciągała się w nieskończoność. Kary nałożone przez związek są symboliczne, a rozwiązań prawnych póki co nie widać. Wciąż trzeba mieć karty kibica, choć Zbigniew Boniek obiecuje, że wkrótce to się zmieni.  Wielkie kluby, które nie mogą narzekać na frekwencję optowali za nowym projektem rozgrywek wydłużającym sezon o kilka meczy, czy powiększenie zysków o tzw. dzień meczowy. Tylko czy rewolucja jest warta przeprowadzenia jeśli dotyczy zaledwie dwóch, trzech klubów? System licencyjny był obchodzony w różny sposób - albo nadzór infrastrukturalny, albo gra na innym obiekcie. Również w Wałbrzychu to przerabialiśmy, gdy alternatywą miał być stadion w Polkowicach. Nasz Stadion 1000-lecia postarzał się - trzy, cztery dekady temu był jednym z najbardziej funkcjonalnych obiektów w kraju, a teraz wstyd przed niektórymi zespołami, które od lat pokonaniu niekiedy kilkuset kilometrów muszą się przebierać w kontenerach. Oczywiście niebawem się to zmieni, ale co z trybunami? To, że na sektorze gości pojawiły się krzesełka, wprowadzono dystrybucję mat ochronnych przed brudnymi siedziskami na trybunach od strony Chełmca,  zaczęto wpuszczać na sektor dla "vip-ów" (kto wie czym on się różni od sektorów B czy C oprócz sytuowania i ceny biletów?) nie znaczy się, że standard się powiększył. Ciekawe kiedy OSiR znajdzie sposób na potoki wody płynące przed wejściowymi bramami od strony wejścia na trybuny od strony ul.Piasta, gdzie nieźle trzeba się nagimnastykować. Czekam również na nadgorliwego kibica, który przyczepi się do wyrzucanych (?) do jednego wora odcinków biletów z nazwiskami, peselami i powoła się na ustawę o ochronie danych osobowych. Wszystko to pachnie prowizorką.
Reforma rozgrywek - oprócz juniorów nowy system rozgrywek czeka ekstraklasę. System licencyjny ma sprawić by nie było wycofań, a za zaniedbania mają być kary finansowe, punkty ujemne. Coraz więcej głosów mówi głośno o reformie drugiej ligi i powstaniu jednej połączonej z zachodniej i wschodniej. Chyba, że reformatorzy optować będą za powstaniem większej ilości grup o mniejszym zasięgu terytorialnym. Mamy już trzecią ligę dolnośląsko-lubuską, nie wiadomo co z czwartą, a DZPN już przymierza się do zreformowania klas okręgowych. Za rok zamiast czterech "okręgówek" miały by być dwie: wrocławska połączyć się miałaby z wałbrzyską a legnicka z jeleniogórską.  To oczywiście spowodowałoby rewolucje w niższych ligach. Czy ilość mocnych ekip w A klasach, z których awans z grupy uzyskiwałby tylko mistrz podniósłby poziom rozgrywek? Sprawa dyskusyjna. Póki co im dłużej trwa kadencja nowego zarządu tym coraz więcej nowych pomysłów.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Debiut Zawadzkiego w lidze norweskiej

Jedną z ofiar nowej polityki personalnej wałbrzyskiego Górnika stał się Michał Zawadzki. Ten były reprezentant Polski juniorów nie pochodzi z okolic Wałbrzycha, więc działacze drugoligowca z Ratuszowej postanowili latem ubiegłego roku podziękować Michałowi za współpracę.
M.Zawadzki
Jesienią nie udało mu się znaleźć klubu grającego na przyzwoitym szczeblu a w lutym można było przeczytać z lubuskich futbolowych źródeł, że Zawadzki wyemigrował do Skandynawii. Jego partnerem w nowym norweskim klubie jest Marcin Pietroń. 2 lata starszy pomocnik również pochodzi z Zielonej Góry, tyle, że w przeciwieństwie do Michała zaistniał w piłkarskiej ekstraklasie. W barwach Zagłębia Lubin, Arki Gdynia i Piasta Gliwice zaliczył 53 występy w ekstraklasie, w których zdobył sześć goli. W Lubinie wywalczył mistrzostwo oraz Superpuchar Polski. Ostatnio jesienią grał w GKS Katowice, a zimą trenował z liderem trzeciej ligi dolnośląsko-lubuskiej Lechią Zielona Góra.
Nowym przystankiem lubuskiego duetu w piłkarskiej przygodzie został Fram Larvik grający w drugiej grupie drugiej dywizji, czyli drugiej ligi - trzecim szczeblu rozgrywek, odpowiedniku naszej drugiej ligi.  Obaj podpisali dwuletnie kontrakty. W Norwegii liga gra systemem wiosna-jesień i w miniony weekend nastąpił start rozgrywek. Fram w pierwszym spotkaniu przegrał na wyjeździe 3:4 z Nybergsund IL-Trysil, choć prowadził do przerwy 3:2. Polacy zebrali pochlebne recenzje, mimo, że obaj zobaczyli żółte kartki. Niestety, Norwegom sprawia kłopot pisownia nazwiska Michała, dla których jest "Zawadskim".
Pierwszym liderem grupy został klub Łukasza Jarosińskiego - spadkowicz Alta IF, który w premierze wygrał aż 4:1 na wyjeździe z Valdres. Wałbrzyski bramkarz, podobnie jak para rodaków z Larvik, również zobaczył żółty kartonik.
Mecze tego szczebla nie cieszą się dużym zainteresowaniem. Mecz Alty dla przykładu oglądało raptem niecałe 300 kibiców, a pojedynek drużyny Zawadzkiego ledwie 166 sympatyków futbolu.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Czy to już wiosenny kryzys?

Te kilka doliczonych minut w meczu Górnika Wałbrzych z Chojniczanką Chojnice, w których gospodarze będący w beznadziejnej wydawałoby się sytuacji, odwrócili losy meczu zamazały obraz drużyny. Podopieczni Roberta Bubnowicza w mijającym tygodniu rozegrali dwa mecze przy Ratuszowej zdobywając zaledwie jeden punkt, choć apetyty, nie tylko kibiców, były większe. Wizyta wicelidera z Bytowa dość brutalnie zweryfikowały hurraoptymistyczne nadzieje co niektórych, którzy oczami wyobraźni widzieli biało-niebieskich walczących o najwyższe cele w drugiej lidze. Bytovia przyjechała pod Chełmiec z moralnym kacem, jakim niewątpliwie był przegrany mecz w Toruniu, kiedy to outsider Elana wypunktowała faworyta 2:1. W środę Bytovia wypunktowała natomiast Górnika, potwierdzając awansowe aspiracje. Wałbrzyszanie prowadzili wyrównaną grę, ale niestety, zespołowi brakuje argumentów w ofensywie. Im bliżej pola karnego rywala tym gorzej. Siła ognia oparta głównie jest na Danielu Zinke - gdy Czecha odetnie się od podań on sam meczu nie wygra. Zwłaszcza przy swoich warunkach fizycznych skazany jest na porażkę w pojedynkach główkowych. Dla mnie niezrozumiała jest krytyka Daniela przez trenera Bubnowicza po ostatnim meczu z Ruchem. Na bezradność z przodu trzeba spojrzeć globalnie a nie indywidualnie. O ile można przełknąć nieporozumienie z Bytovią to już powinna się zaświecić alarmowa lampka po meczu z Ruchem Zdzieszowice.
Gdzie ta skuteczność ze sparingów? Zastanawia się A.Moszyk.
Goście co prawda wyprzedzają w tabeli jedynie Elanę i wycofanego Lecha Rypin, ale po sobotniej grze można śmiało twierdzić, że jeszcze kilku zespołom krwi napsują. Wielu w Wałbrzychu już przed meczem dopisało Górnikowi komplet punktów, tymczasem jedynym plusem po tym spotkaniu jest pierwsze wiosenne "zero z tyłu". Pierwsza akcja zmarnowana przez Oświęcimkę nie zapowiadała późniejszego dramatu. Wspomnianemu ofensywnemu graczowi miejscowych odnowiła się kontuzja barku i upłynie trochę czasu aż będzie on do dyspozycji trenera Bubnowicza. Potem były szanse wypracowane przez Zinke i Sawickiego po mocnych dośrodkowaniach z prawej strony, których partnerzy nie potrafili wykorzystać a wystarczyło tylko (a może aż) dostawić nogę. Również próby z dystansu nie sięgały celu. Po przerwie to z kolei goście zdominowali wałbrzyszan i dzięki Damianowi Jaroszewskiego zawdzięczamy, że nie padła bramka po strzałach Lachowskiego z wolnego (jesienią gdy grał w barwach Zagłębia Sosnowiec trafił w ostatniej minucie) czy Sobika. No i jeszcze ofiarny wślizg G.Michalaka, po którym wszyscy z obozu Ruchu łapali się za głowę żałując, że zamiast bramki był tylko korner. Końcowy zryw Górnika tym razem nie przyniósł powodzenia, ale po prawdzie podział punktów jest jak najbardziej sprawiedliwy. Pozostaje postawić pytanie - czy po tych meczach można już podejrzewać, że chłopców Bubnowicza naszedł kryzys czy po prostu na więcej ich nie stać? Jeśli chodzi o defensywę to trudno znaleźć słabe punkty. Cieszy dobrze rozwijający się młodzieżowiec Sławomir Orzech, który z meczu na mecz gra coraz pewniej. Martwi z kolei stagnacja formy braci Michalaków, po których należy wymagać więcej. Jesienią grali o wiele ofensywniej, nie popełniali prostych błędów. Na dzień dzisiejszy obaj grają po prostu przeciętnie. W pomocy najpewniej gra Tomasz Wepa, choć i jemu zdarzają się proste straty. Tyle, że jest to graczy ukierunkowany głównie defensywnie, na odbiór piłki a nie kreację akcji ofensywnych. Blado w ostatnich meczach wypadł kapitan zespołu Marcin Morawski. Jego grę porównywano z odpowiednikami - z Bytovią z Wojciechem Piętą (strzelcem bramki), a z Ruchem - Marcinem Lachowskim (byłym kolegą z czasów gry w Sosnowcu) i w obu przypadkach więcej swojemu zespołowi dali właśnie 37-letni Pięta i "Lacha". Pozostaje cierpliwie czekać na powrót formy "Morasia". Brakowało jego prostopadłych podań, celownik strzałów z dystansu/wolnych jest bardzo rozregulowany. Chimerycznie na lewej stronie grają młodzieżowcy - Radziemski wygrał zimą rywalizację, ale liga go brutalnie zweryfikowała. Chajewski z Ruchem błyszczał sztuczkami technicznymi, puszczaniem piłki między nogami rywala, ale fizycznie jeszcze wyraźnie odstaje - każde wejście przeciwnika i Damian odbija się tracąc piłkę, a poza tym gasł z minuty na minutę. Adrian Zieliński dał ze "Zdzichami" dobrą zmianę, poszarpał, strzelił celnie z dystansu, szukał dryblingu, tylko podobnie jak Chajewski dawał stłamsić się fizycznie rywalom. I wciąż gra zbyt indywidualnie. Wreszcie atak, który zimą o wiele słabszym rywalom aplikował gole jak na zawołanie. O Zinke już pisałem. Bohatera z Chojnicami, Michała Bartkowiaka wezwała ojczyzna, czyli kadra. Oświęcimka mógł się podobać z Bytovią, z Ruchem spartolił akcję meczową (bo nie można inaczej nazwać posłanie piłki wprost w bramkarza w sytuacji z 2.minuty) a teraz pozostaje mu rekonwalescencja. Wreszcie Adrian Moszyk. Jesienią wydawało się, że pozbył się kompleksu braku goli w drugiej lidze. Zimą był najskuteczniejszym strzelcem, ale rywale pokroju Kowar czy Świdnicy to niestety, o wiele niższa półka niż druga liga. Adek nie potrafi wypracować sobie sytuacji strzeleckiej, tak jak choćby Zinke, który potrafi się urwać rywalowi. Gdy już dojdzie to ... No właśnie. Z Ruchem Moszyk miał dwie sytuacje - w I połowie z ostrego kąta nie trafił w światło bramki, a pod koniec meczu głową raczej podał niż strzelał do broniącego Kasprzika. Wiem, że to przesada, ale Moszyk przypominał Roberta Lewandowskiego z najgorszych meczów kadry - zamiast krążyć w okolicach "szesnastki" szukał gry w okolicach koła środkowego, odgrywał klepkę do partnera by nie zdążyć pod bramkę przeciwnika. Więcej szumu pod zdzieszowicką bramką robił zmiennik Sobczyk, ale jemu brakowało szybkości. Choć ciekawie wyglądałaby próba, gdyby Sopel zagrałby więcej w ofensywie niż kwadrans. I tak blado wygląda ofensywa Górnika. Czy lekiem okaże się powrót Bartkowiaka? Czy zbliżające się wyjazdowe mecze pozwolą wałbrzyszanom na powiększenie punktowego dorobku dzięki grze z kontry?

wtorek, 2 kwietnia 2013

Cud wielkanocny

Są spotkania, które się wspomina latami. Do tego zestawu od Wielkiej Soboty AD 2013 należeć będzie mecz Górnika Wałbrzych z Chojniczanką. Nie chodzi o wynik, o grę, czy styl, bo emocji za wiele nie było, ale o dramatyczną końcówkę, której nie powstydziłyby się wyższe ligi. W skrócie można opisać tak - ligowa kopanina, walka w środku pola, po dwóch żółtych kartkach opuszczają przedwcześnie plac gry Dominik Radziemski i Grzegorz Michalak. Górnik ostatnie minuty musi grać z debetem dwóch zawodników. Co ciekawe aż 3 z 4 wykluczeń w tym sezonie podopieczni Roberta Bubnowicza zobaczyli w konfrontacjach z Chojniczanką. Goście walczący o awans ruszają do zdecydowanych ataków, ale efekt osiągają dopiero w 90.minucie, kiedy to rzut karny na bramkę zamienia Daniel Feruga. Czy ktoś myślał w tej chwili, że gościom może zdarzyć się coś złego? Ba, były osoby, które nawet przed rzutem karnym opuściły trybuny Stadionu 1000-lecia by uniknąć tłoku w drodze powrotnej w autobusach. Sprawy w swoje ręce, a raczej nogi, wzięli rezerwowi, po których raczej nie spodziewano się poprawy beznadziejnej zdawałoby się sytuacji. W pierwszej minucie doliczonego czasu gry wyrównał Adrian Sobczyk, który należy do jednych z najstarszych stażem przy Ratuszowej. Swego czasu okrzyczany dużym talentem nie potrafił przebić się w seniorach, choć zadebiutował wieki temu, gdy Górnik/Zagłębie grał w klasie okręgowej. Od tego sezonu terminuje w drugoligowym zespole, ale jesienią dał się jedynie zapamiętać z innego "dziwnego" meczu wałbrzyszan - z Kalisza. Górnik z Calisią prowadził 1:0, grał, podobnie jak w sobotę Chojniczanka, z przewagą dwóch zawodników, a Sopel nie wykorzystał znakomitej sytuacji do podwyższenia wyniku. Skończyło się na golu dla miejscowych w doliczonym czasie gry, euforii kaliszan i wściekłości wałbrzyszan. Teraz Adrian trafił na 1:1 i nastroje były identyczne jak w Kaliszu, gdzie gospodarze nie posiadali się z radości. Współautorem bramki był jeden z dwóch debiutantów w wałbrzyskim zespole Michał Bartkowiak. O ile 28-letni Sobczyk zawyżał średnią wiekową wałbrzyskiej ławki rezerwowych to 16-latek (rocznik 1997) wyraźnie ją zaniżał. Golem w 94 minucie wpisał się do historii. Jest obecnie najmłodszym snajperem wśród ligowców - dotychczasowy rekordzista Damian Drężewski trafił po skończeniu 18 lat. Tak znakomity debiut, okraszony asystą i bramką, przed Michałem zaliczył swego czasu Kornel Duś, który w 1.kolejce 2.ligi sezonu 2010/11 w Żaganiu (Czarni-Górnik 2:2). Kornel miał wówczas skończone 17 lat. Jak się potoczyły losy uzdolnionego napastnika - nie trzeba przypominać, oby Bartkowiak junior nie poszedł w jego ślady.
Michał Bartkowiak
 Michał Bartkowiak II (inny junior wałbrzyskiego o takim samym imieniu w czasach wspólnej gry w juniorach był nazywany jako I - wiosną będzie grał w MKS Szczawno Zdrój) regularnie powoływany jest do kadry juniorów, ma za sobą również staż w Akademii Piłkarskiej Legii Warszawa, gdzie trenowany był przez byłego reprezentanta kraju Tomasza Sokołowskiego (notabene również funkcjonował z liczbą rzymską, bowiem jego imiennik grał m.in. w Amice). Po powrocie do Wałbrzycha grał w juniorach, a zimą został dokooptowany do kadry I zespołu. Nie był często wystawiany podczas sparingów, choć potrafił pokonać bramkarza Polonii Świdnica. Teraz należy trzymać kciuki za harmonijny rozwój talentu i jak najwięcej udanych występów takich jak doliczony czas w meczu z Chojnicami.
Gole rozstrzygające losy rywalizacji zdobywane w doliczonym czasie gry to nie jest rzadkość. Również zdarzają się dwa zdobyte gole po regulaminowych 90 minutach, ale odwrócenie losów meczu to już nie lada wyczyn. W drugiej lidze zachodniej ostatni taki przypadek, gdy drużyna dwoma golami po 90 minucie gry przechyliła szalę na swoją korzyść był autorstwa również Górnika Wałbrzych. W premierowym sezonie drugoligowym 2010/11 w Toruniu gole Marcina Morawskiego i Grzegorza Michalaka dały remis 2:2, choć po I połowie Elana prowadziła 2:0.